Artykuły

Trzy kolory: biały

"Król Lear" w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Katarzyna Oczkowska w Teatraliach.

Wierzę w jednego Króla, Ojca Wszechmogącego, stworzyciela porządku i prawa, wszystkich rzeczy dostępnych i niedostępnych i w jedną córkę najmilszą, która z Ojca jest zrodzona pośród dwóch pozostałych - albo innymi słowy - Jan Klata zaprasza do Watykanu!

Niech jednak nadaremno nie gorszą się ci, którzy zgorszenia od Klaty oczekują. Próżno w watykańskim anturażu "Króla Leara" szukać obiecującego skandalu, tudzież skandaliku albo chociaż niesmacznego psikusa. Jest za to zaskakująco piękna opowieść, podszyta zaledwie cieniem cynizmu.

Szekspirowski dramat w sferze językowej poddany został tutaj surowemu postanowieniu braku interwencji, został natomiast niezwykle rozbudowany w sferze wizualnej. Scena, zmieniając się w Stanze Watykańskie, zalewana jest czernią księży, czerwienią kardynałów i górującą nad wszystkim bielą miłościwie panującego (Jerzy Grałek), usadowionego na tronie Piotrowym , raz noszonym jak lektyka, raz jeżdżącym jak wózek. Tę trójkolorową kompilację rejestruje umieszczona nad sceną kamera, a my ten zapośredniczony obraz z perspektywy lotu ptaka oglądamy za aktorami. Całość dopełnia dźwięk - szelest sutann, stukot obcasów, charakterystyczny pogłos, czy wreszcie przejmujące "Nothing compares to you" w wersji gregoriańskiej. Wszystko to stanowi istny majstersztyk niczym jajko Fabergé - tu klejnocik, tam klejnocik, ale co jest w środku?

A w środku mamy dramat starca, który w odmętach postępującego szaleństwa realizuje ideę "dziel i rządź". Niefrasobliwie rozdaje ojcowiznę pomiędzy córki (grane przez mężczyzn), najmłodszą zostawiając z niczym (tę dla hecy gra już kobieta). Starzec, który ma w sobie coraz mniej z króla, odzierany jest raz po raz ze złudzenia własnej wielkości. "Watykańskość" i "papieskość" zaplątane w sieć intryg, jak krzyż ciążą mu na ramionach . tak, że nie może wstać niczym przykuty do krzesła Baconowski Innocenty X pogrążony w niemym krzyku. Brakuje mu tylko dwóch ćwierci wołu - smród na pewno nie byłby większy niż stęchlizna watykańskich kuluarów.

Jedyną ostoją Leara jest błazen (znakomita Jaśmina Polak) i, jak to bywa z błaznami, jest on niezwykle przenikliwy w swej błazenadzie (patrz Stańczyk - żeby tak rzucić jakimś narodowym akcentem). Ten bynajmniej nie-śmieszny towarzysz króla w stroju jak z wybiegu "haute couture" wije się obok Piotrowego tronu, sącząc do ucha Leara nie jad, a racjonalizm. Wije się również w klatce z pleksi, w której został umieszczony władca przykuty do łóżka. Odór starości staje się nie do wytrzymania, a szaleństwo w towarzystwie śmierci pełza u stóp obleczonych w czerwone trzewiczki. Twarz Leara, którą dokładnie widzimy dzięki zbliżeniu kamery, jest twarzą-maską patrzącą wprost na widza swoimi pustymi oczami.

Czy wierzę w jednego Króla, Ojca Wszechmogącego? Nie wierzę, bo wierzyć nie sposób. Ani z niego król, ani ojciec, ani wszechmogący. Opowieść o Learze, swoją bielą wieńcząca królewski tryptyk Klaty (obok wcześniejszego Edypa i Ubu), jest historią o upadku, nieuchronnym przemijaniu i niemocy. Ale mimo wszystko jest to tego rodzaju kres, o jakim się nie zapomina, który pozostaje w pamięci w formie uczucia pełzającego od dołu brzucha i ściskającego za gardło. Jaki piękny koniec świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji