Artykuły

Kochamy się i nigdy się z sobą nie nudzimy

Małgorzata Kochan i Rafał Dziwisz to wyjątkowa para. Bo nie dość, że są świetnymi aktorami, to również oboje są świetnymi małżonkami. Dlatego to właśnie ich odwiedziliśmy na walentynki - pisze Paweł Gzyl w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Oboje pochodzą z Krakowa. Tutaj dorastali, tutaj chodzili do kolejnych szkół. Trafili na siebie w słynnym V Liceum. On chodził do klasy humanistycznej, ona również - z tym, że rok niżej. Spotkali się w Teatrze Międzyszkolnym, który prowadził obecny kolega Rafała z Teatru J. Słowackiego - Sławomir Rokita.

- Już wtedy zwróciłem uwagę na Gosię, ale nic więcej nie było, bo każde z nas, jak to się dzisiaj mówi, było w innym związku - śmieje się Rafał.

Ślub w pożyczonych butach

Licealny teatr tak im się spodobał, że obydwoje postanowili zdawać do krakowskiej PWST. Co ciekawe - jedno nie wiedziało, że drugie wybiera się na tę samą uczelnię, ponieważ po maturze nie mieli z sobą kontaktu.

Los chciał, że oboje się dostali - i to na ten sam rok, bo Rafał zdał dopiero za drugim razem. Ponieważ jednak trafili do dwóch różnych grup, spotykali się rzadko - głównie na zajęciach z tańca. Dyplomy też robili osobno - ona grając w przedstawieniu Jerzego Jarockiego, on - w spektaklu Jerzego Stuhra. Po drugim roku pojechali na obóz konny w Borkowie.

- Rafał chodził w obcisłym podkoszulku pięknie opalony, bo właśnie wrócił znad morza. Do tego grał na gitarze i śpiewał Cohena: "Tańcz mnie po miłości kres". Od razu mnie zauroczył - wspomina Małgosia.

- Mnie urzekło niezwykłe piękno w ruchach Gosi, co zresztą ma do dzisiaj. A to ze względu na to, że chodziła do szkoły baletowej. Uwielbiałem patrzeć na nią podczas zajęć z tańca, bo nikt się nie ruszał tak jak ona. Po prostu fruwała nad parkietem! Nawet jak z konia schodziła, to było piękne - dodaje Rafał.

Kiedy poznali się bliżej, okazało się, że oboje mają podobne poczucie humoru - abstrakcyjne, niczym z "Latającego Cyrku Monty Pythona". Potrafili więc długo żartować, improwizując na całego, co śmieszyło tylko ich, a u innych wywoływało zdziwienie albo irytację. Oboje lubili też czytać - nie brakowało więc również tematów do poważnych rozmów. Dlatego od początku świetnie czuli się z sobą.

Decyzja o ślubie zapadła po trzech latach znajomości. Byli już rok po studiach - i pracowali razem w Teatrze Ludowym. Każde marzyło o tym, aby wreszcie wyrwać się z rodzinnego domu i w efekcie tego - jak to w życiu bywa -po ślubie mieszkali z... mamą Gosi przez dwadzieścia lat.

- Były tego plusy dodatnie i plusy ujemne - jak mawiał nasz prezydent - śmieje się Gosia.

Ślub zapamiętali jako romantyczne, ale i... zabawne przeżycie. Rafał był we fraku pożyczonym z teatru, Gosia miała na sobie szpilki prosto z Paryża, też pożyczone, tylko że od koleżanki. Przez dwa dni musiała je rozciągać chodząc w podwójnych mokrych skarpetkach. Do ślubu pojechali... kremową wołgą, pożyczoną od szefa mamy Rafała. Ponieważ zależało im, aby ślubu udzielił zaprzyjaźniony ksiądz, musieli się zdecydować na specyficzną datę -1 kwietnia.

- Jako aktorzy mieliśmy ambicję, aby powiedzieć tekst przysięgi z pamięci. I oczywiście Gosia od razu na wstępie walnęła na cały regulator, że "nie... dopuści mnie aż do śmierci" - śmieje się Rafał.

- Koleżanka po wyjściu z kościoła zamiast życzyć mi szczęścia, wrzeszczała: "Spazmowałam, spazmowałam! W życiu się tak nie śmiałam" - dodaje Gosia.

Potem było jeszcze mniej konwencjonalnie. Zamiast wesela odbyło się skromne przyjęcie dla rodziny, a później - szalona impreza dla znajomych. W podróż poślubną pojechał... sam Rafał, bo akurat dwa dni po ślubie teatr poleciał ze spektaklem do Szwecji.

- Całe moje małżeńskie życie, trwające już ponad 25 lat, polega na tym, że mój mąż w newralgicznych momentach... gdzieś się oddala. I muszę przyznać, że jest to pewien sposób na rozwiązywanie problemów - ironizuje Gosia.

Coś w tym jest - bo kiedy na świat miał przyjść syn Staś, jego tata znów był za granicą - tym razem w Londynie z "Iwoną księżniczką Burgunda". Wtedy nie było telefonów komórkowych, więc ganiał co dzień do najbliższej budki - i pytał czy maluch już się urodził.

- Ciąża była nieplanowana - ale przyjęta z radością. I nawet nie miałam specjalnej przerwy w pracy. Grałam w teatrze do siódmego miesiąca, a kiedy Staś miał sześć tygodni - nagrywałam już spektakl dla telewizji. Pamiętam, że mleko było przechowywane w lodówce u rekwizytom, a Rafał przyjeżdżał co chwilę po nie z domu, gdzie siedział ze Stasiem - opowiada Gosia.

Oko w oko z kardynałem

Staś wychowywał się w aktorskim środowisku. Rodzice zabierali go do teatru, a ich znajomi często bywali u nich w domu. Jego matką chrzestną jest Dorota Segda. Nic więc dziwnego, że przesiąkł atmosferą sztuki.

- Kiedy miał sześć lat, wpadł na pomysł, aby wystąpić w telewizyjnym teleturnieju "Dzieciaki z klasą". Nigdy go do niczego nie zmuszaliśmy - sam przyszedł do nas i powiedział, że chce tam wystartować. Poszliśmy na casting, a tam dostał ankietę do wypełnienia. Gdy przyszło do odpowiedzi na pytanie "Z czego jesteś najbardziej dumny?", napisał: "Mam szerokie kontakty w świecie kultury" - śmieje się Rafał.

Potem Staś poszedł w ślady rodziców - i dostał się do V LO do klasy humanistycznej, a do tego grał na oboju w szkole muzycznej. Po maturze zdał jednak na prawo. Ale po dwóch latach zrezygnował - i przeniósł się do Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie studiuje obecnie inżynierię dźwięku. Nigdzie jednak nie był anonimowy - bo wszyscy kojarzyli go oczywiście z... krakowskim kardynałem. Nikogo nie interesowało, że imię Stanisław Rafał Dziwisz nadał synowi na cześć swego dziadka.

-

- Kiedyś byliśmy z małym Stasiem na spacerze pod kurią, zaraz po tym jak kardynał przyjechał z Rzymu do Krakowa. Weszliśmy na dziedziniec, aby obejrzeć jakąś wystawę. I akurat zajechała limuzyna, z której wysiadł obecny metropolita krakowski.

Obstąpili go jacyś Włosi, z którymi zaczął rozmawiać. "To jedyna okazja" - pomyślałem i przepchnąłem się przez tłumek. "Przepraszam najmocniej, ale chciałem przedstawić mojego syna: Stanisław Dziwisz". Kardynał się uśmiechnął, a ja dodałem, że wszyscy znajomi pytają, co nas łączy z kardynałem. "Proszę mówić, że łączy nas jedna wiara" - wspomina Rafał.

Wychowując syna Rafał i Gosia pracowali razem w jednym teatrze. Dla wielu małżeństw to niewyobrażalne - być z sobą razem w dzień i w noc. Tymczasem oni jakoś sobie z tym poradzili.

- Ten zawód bardzo przenosi się na życie prywatne. Nie da się od tego uciec. Bo daje zarówno radości, jak i stresy. Wtedy to jest kłopotliwe, bo drugiej stronie brakuje dystansu, który pozwoliłby jej pocieszyć partnera, czy coś mu wytłumaczyć - wyznaje Gosia.

Zagrali razem wiele spektakli, ale rzadko bywali na scenie razem twarzą w twarz. Najwspanialszą przygodą teatralną był dla obojga wyjazd na festiwal do Edynburga z "Antygoną".

- Kiedy gram z żoną, znika element rozgryzania drugiej osoby, który jest niezwykle ważny w pracy aktora. Nie ma więc tej ciekawości i wzajemnego poznawania się. Z kolei trudniej... opieprzyć koleżankę niż żonę żartuje Rafał.

Aktorzy często wiążą się w pary. Ułatwia to ich tryb pracy i życia. Nie są to jednak trwałe związki. Często pojawia się wzajemna zazdrość o sukcesy - co z czasem wpływa destruktywnie na obie strony. Gosi i Rafałowi udało się tego uniknąć. Zawsze się wspierali nawzajem i nigdy nie zazdrościli sobie własnych dokonań.

- Może dlatego, że nasze sukcesy jakoś się przeplatały. Kiedy Gosia zagrała główną rolę w "Poskromieniu złośnicy" u Stuhra, kilka miesięcy później ja zagrałem tytułową postać w jego "Makbecie". Dlatego nawzajem cieszyliśmy się tym, co udało nam się osiągnąć - tłumaczy Rafał.

Choć Gosia i Rafał mają podobny gust, tak naprawdę mają skrajnie różne charaktery. On jest introwertykiem, a ona - ekstrawertyczką. Czasem pojawiają się więc tarcia, ale oboje starają się, aby miały konstruktywny finał. Życie aktorów nie szczędziło im też pokus, typowych dla tego zawodu. Zawsze jednak byli wobec siebie tolerancyjni.

- We wspomnianym "Makbecie" grałem z Ewą Kaim i Kasią Tlałką mocno erotyczne sceny... - wspomina rozmarzony Rafał.

- ... a ja siedziałam sobie spokojnie i wiedziałam, że mój mąż całuje się z inną kobietą o 19.40. Która inna żona może mieć komfort takiej wiedzy? Tym bardziej że ja całowałam się z innym facetem o 20.10 -śmieje się Gosia.

Szczęśliwy Fiodor

Gosia i Rafał są już razem ponad 25 lat. W zeszłym roku obchodzili srebrne gody - i z tej okazji wybrali się na wycieczkę do Paryża. Co prawda lało jak z cebra, ale i tak było romantycznie.

- Dobrze nam się razem spędza czas, nigdy się z sobą nie nudzimy. Znajomi dziwią się, że potrafimy sami we dwoje pojechać do Grecji i przez dwa tygodnie przemieszczać się na skuterze po Korfu, szukając odludnych plaż i tawern. A dla nas to podstawa - możemy się nie ubrać i nie dojeść, bo wiadomo, że w tym zawodzie bywa różnie, ale zawsze musimy się wybrać na wakacje. Przedtem jeździliśmy ze Stasiem - ale on wstydził się czasami naszego zachowania. A my uwielbiamy urlopy - i zawsze wtedy czujemy się bardzo swobodnie i sobie dogadzamy - uśmiecha się Gosia.

Mieszkają w ładnym mieszkaniu w Podgórzu. W jednym z pokojów Staś ma własne studio.

Kiedy syn się usamodzielnił, Gosia i Rafał kupili psa. Ma na imię Fiodor - na cześć słynnego pisarza. I dzisiaj to on stanowi centrum ich domowego życia.

Dwuletni jamnik cieszy się ze swego losu - i obwieszcza to donośnym szczekaniem każdemu gościowi, który przychodzi do ich domu. No bo gdzie mu będzie lepiej niż między dwojgiem szczęśliwie zakochanych ludzi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji