Artykuły

Nigdy nie będzie takiego lata

"Reisefieber, czyli podróż w nieznane" w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

- Spłodziłem syna i jest pierdolnięty. Posadziłem drzewo - uschło. Zbudowałem dom, to mi zabrali - żali się jeden z bohaterów spektaklu "Riesefieber, czyli podróż w nieznane".

To miała być opowieść o zawiedzionych nadziejach - wyszły głównie pozszywane grubą nicią gagi. Ale z piękną puentą na końcu, na którą warto poczekać.

Autor dramatu Piotr Rowicki i reżyser Piotr Ratajczak - duet znany ze świetnego przedstawienia "Piszczyk", które w Teatrze Polskim zrealizowali dwa lata temu razem z dramaturgiem Janem Czaplińskim (czyżby to właśnie jego tym razem zabrakło?) - teraz sięgają po klimatyczną powieść "Podróż za jeden uśmiech" Adama Bahdaja z 1964 r.

Na niej, a także na kanwie filmu młodszego o prawie dekadę, wychowały się całe pokolenia chłopców dorastających w PRL-u. Kim są dziś? Do czego w życiu doszli? I czego jeszcze od życia chcą?

Na te pytania próbują odpowiedzieć autorzy najnowszej premiery w Teatrze Polskim. Z postaci cwanego harcerza Poldka (w filmie grał go nastoletni Henryk Gołębiewski) i nieco gapowatego Dudusia (w tę rolę na ekranie wcielił się młody Filip Łobodziński) konstruują aż trzy pary bohaterów w różnym wieku (kapitalny Jakub Papuga jako Poldek i Michał Kaleta jako Duduś koło czterdziestki, Przemysław Chojęta i Piotr Kaźmierczak jako faceci w wieku trudnym do określenia oraz Wiesław Zanowicz i Andrzej Szubski - na oko w okolicach sześćdziesiątych urodzin).

Sam pomysł multiplikacji postaci jest naprawdę znakomity. Problem w tym, że wynik tego mnożenia nie powala: przeciętny czterdziestolatek (a tym bardziej jego starszy o dwadzieścia lat ojciec) ma do powiedzenia znacznie więcej, niż dają z siebie widzowi bohaterowie "Riesefieber...".

W kolejnych scenach, które głośna muzyka oddziela od siebie niczym widoczny szew kawałki materiału, oglądamy chłopaków, jak łapią stopa (spanikowany nieco Duduś obowiązkowo w przewiewnej, organicznej bluzie i z plecakiem pełnym liofilizowanej żywności, zaś Poldek - z plastikową reklamówką, bo w życiu poszło mu trochę gorzej niż temu drugiemu), spotykają tirówkę (jedno z wielu wcieleń Barbary Prokopowicz w tym spektaklu), jadą autem z szalonym kierowcą bez prawa jazdy, gapią się na mijane kobiety, odwiedzają dawną miłość Poldka - niejaką Beatkę, śpią w Borach Tucholskich, łowią ryby, grają w piłkę...

Z pozoru brzmi nieźle, ale schemat: scena mówiona - cięcie - piosenka "Invisible Touch" Phila Collinsa i nieme gagi w tle - kolejna scena mówiona - cięcie - "Wicked Game" Chrisa Izaaka plus kolejna porcja gagów - zaczyna w pewnym momencie po prostu nużyć (przy czym Izaak, Collins i inni słynni muzycy nie są tu niczemu winni, to głównie oni wprowadzają na scenę elementy ożywienia). Poldkowie i Dudusiowie z Teatru Polskiego dużo wspominają. Ale trudno doszukać się w ich wspomnieniach i refleksjach czegoś nowego i odkrywczego. Urąganie Dudusia na matki z bachorami, które panoszą się na trawniku przed jego domem, przypomina trochę krzyki rozgoryczonego Marka Kondrata z filmu "Dzień świra". Podczas kopania piłki przy piwku w pakiecie aktorskich środków pojawiają się obowiązkowo zwolnione ruchy (cytat z tak wielu kreskówek i amerykańskich komedii, że aż trudno je wszystkie wyliczyć), a żona jest z definicji jędzą. - Jak leżę, to mówi "Co tak leżysz, wstań", jak stoję narzeka "Co tak stoisz, idź gdzieś, zrób coś" - żali się Poldek. Duduś nie ma wcale lepiej: choć nie ma żony i dzieci i w swoim luksusowym mieszkaniu żyje sam, to na wyjazd musiał wziąć urlop - pierwszy od bardzo długiego czasu.

Podróż z Poznania nad morze - do dalekiego Międzywodzia - okazuje się dla obu nie tyle ucieczką od codzienności, co ściganiem świata, którego już nie ma. Tak jak nie ma już ogórków małosolnych sprzedawanych na plaży w Międzywodziu (a przecież były, no były!).

Reżyser Piotr Ratajczak zdradził przed premierą, że sam skończył niedawno czterdzieści lat. To wyznanie znaczy chyba tyle, że teatralna opowieść o podróży także dla niego miała być rodzajem pierwszego poważnego rozliczenia.

Wniosek? To, co najlepsze, chyba jeszcze przed nim. Każdy, kto widział "Piszczyka", będzie w to uparcie wierzył.

To, na co warto poczekać już w najnowszym spektaklu Piotra Ratajczaka, to ścisły finał. Widzowie słuchają tu utworu "Filandia" Marcina Świetlickiego ("Nigdy nie będzie takiego lata..."), który Bogusław Linda zaśpiewał, czy raczej wyrecytował, razem z zespołem Świetliki.

Jest tam taki fragment, który podróż Poldka i Dudusia podsumowuje lepiej niż cały niemal dwugodzinny spektakl "Riesefieber":

"Nigdy papieros nie będzie tak smaczny

A wódka taka zimna i pożywna

Nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt

Nigdy nie będzie tak pysznych ciastek

Reprezentacja naszego kraju nie będzie miała takich wyników

Już nigdy, nigdy nie będzie takich wędlin, takiej coca-coli

Takiej musztardy i takiego mleka

Nigdy nie będzie takiego lata

Nigdy nie będzie takiego lata".

Pamiętacie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji