Tragedia o Bogaczu y Łazarzu
Prapremiera wzbudziła u niektórych recenzentów prasy i radia w Gdańsku uczucie niepewności i zakłopotania, które przerodziło się w reakcję najzupełniej nieoczekiwaną. Jedni wytknęli XVII-wiecznemu autorowi, że pominął klasową interpretację przeciwieństwa nędzy i bogactwa, że rozegrał całą rzecz w obrębie nieskomplikowanej moralistyki o cnocie po śmierci nagrodzonej, inni uznali za stosowne odciąć się - wyraźnie i zdecydowanie - od całej sprawy, wyrażając żal, że teatr poszedł na lep religijnych propozycji autora. Żadnego z przytoczonych tu autorów nie ujęła okoliczność, że oto wystawiono sztukę polską, napisaną po polsku w XVII wieku - w Gdańsku, w mieście, które wedle redaktorów rewizjonistycznego, NRF-owskiego dwutygodnika "Unser Danzig" nigdy nie było ośrodkiem polskości i polskiej kultury. Niefrasobliwość, z jaką potraktowali wystawioną w teatrze "Wybrzeże" "Tragedię" dawnego autora, każe sądzić, że swoisty nihilizm w ocenie narodowej tradycji kulturalnej wcale nie musi być jednorodny i jednoźródłowy.
*
O autorze wiemy niewiele, a i w tym, co wiemy, nic pewnego. Kaligrafował pięknie, to widać. Sam wymalował kartę tytułową swej dramy: "Tragedia o Bogaczu y Łazarzu z Pisma świętego wyjęta y Nowo wierszem opisana Polskim, Iaśnie Wielmożnemu Senatowi Gdańskiemu Dedicowana y przypisana in honorem Roku 1643 Miesiąca Stycznia Dnia 22".
Aleksander Bruckner sądził, że autorem dzieła jest Jan Guliński, lektor języka polskiego w gdańskim Gimnazjum Akademickim (od roku 1589 wprowadzono w nim język polski jako przedmiot wykładowy), także wierszopis i autor - prawdopodobny - "Tragiedyi uciesznej albo kumedyi dworskiej o pijanicy co królem był" (1638), będącej jakby "miejką" repliką komedii Baryki. Inaczej autor monografii o starym dramacie i teatrze polskim w Gdańsku, Tadeusz Witczak, który, polemizując z Brucknerem, wysuwa kandydaturę muzyka Marcina Gremboszewskiego. Argumenty Witczaka są bardziej przekonywające, nie rozwiązują jednak zagadnienia autorstwa "Tragedii" do końca - w rezultacie widz i czytelnik stają wobec samego tylko dzieła, które jedynie pośrednio mówi cokolwiek o osobowości twórczej autora. Ta zaś powinna zainteresować szczególnie: w Gdańsku, "in honorem" roku 1643 powstał jeden z pierwszych w północnej Europie scenariuszy dla zarzuconej od wieków, a w baroku na nowo odżywającej sceny sukcesywnej. Rzecz poza wąskim gronem specjalistów i czytelników "Pamiętnika Teatralnego" dotąd nieznana, nabrała nowej aktualności po prapremierowej inscenizacji teatru "Wybrzeże". "Tragedia" przeczekała 325 lat w rękopisie, nie wystawiono jej nawet w roku napisania, mimo iż były tradycje na miejscu: "das alteste Theater, dessen die Dansiger Geschichte erwahnt, ist ein polnisches, das im Jahre 1638 eroffnet wurde" (najstarszy teatr, wzmiankowany przez historię Gdańska, był teatrem polskim, otwartym w roku 1638) - pisał Losching w roku 1836, w czasach, kiedy Niemcy pisywali jeszcze obiektywne dzieje Pomorza.
Oczywiście - w warstwie anegdotycznej i filozoficznej rzecz jest naiwna i prościutka. Pióro też było nie najlepsze. Antynomia bogactwa i nędzy, pychy i pokory, została przez autora rozwiązana zgodnie z moralistyką chrześcijańskiego proboszcza z najdalszej prowincji. Autor nie konkretyzował przypadku, nie wprowadził subtelniejszych odcieni do opisu sytuacji moralnej obu bohaterów, wręcz wydaje się, że jedyną jego ambicją było proste tylko zobrazowanie na scenie podstaw tez}', wedle której łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogaczowi... etc. Cel mu przyświecał dydaktyczm-: kto wie. czy jako belfer (może był nim także?) nie fabrykował sobie pisaniem "Tragedii" czegoś w rodzaiu poglądowej pomocy naukowej. W epilogu powiada, że byłby rzecz rozpisał szerzej, ale zabrakło mu wykonawców: zwierzenie to wskazuje, być może, że pisząc istotnie uwzględniał ograniczone możliwości wykonawcze jakiegoś zespołu szkolnego. Nie doczekał się jednak inscenizacji: w 1638 r., kiedy staromiejscy Polacy z Gdańska uruchomili swój teatr (o którym wspominał cytowany Losching) wystawieniem "Tragedii uciesznej" Gulińskiego, doszło do konfliktu z rajcami głównomiejskimi, Niemcami: komediantów polskich ukarano, a polscy rajcowie staromiejscy zostali "reprimandieret".
Mimo dydaktycznego pragmatyzmu autora i niesubtelnej jego tezy moralnej, rozstrzyganej zresztą także w laboratoryjnej próżni, "Tragedia o Bogaczu y Łazarzu" zaleca się jednak cechami formalnymi i treściowymi, które w sposób widoczny podnoszą jej rangę artystyczną. Cechy formalne: didaskalia wskazują, że autor znał reguły sceny barokowej, żądał zmian dekoracji, tworzenia iluzji (falujące morze, płynące łodzie), uruchomienia maszynerii wyciągów i zapadni. Znał wiec Gremboszewski, jeśli był autorem, co najmniej spektakle opery włoskiej Władysława IV.
Anonim (Gremboszewski?) wziął schemat swej "Tragedii" z przypowieści biblijnej i rozwinął go w soosób nieskomplikowany, prosto bieżąc ku uproszczonej tezie teologicznej. Do ideologii średniowiecza nawiązał także w szkicowaniu węzłowych momentów perypetii bogacza Kandyda, które przypominają wczesne wersje ,.Everymana", a tylko oprawą są pyszne, jak strój barokowy. Ale - czego np. nie ma jeszcze w "Żywocie Józefa", który całkowicie (jeśli nie liczyć świadomości autora i języka dramatu) został podyktowany przez kulturę uniwersalistyczną - w "Tragedii", także w poszczególnych realiach, w obyczajowym konkrecie, wyraźnie, uwidocznił się nowoczesny na tamte lata pierwiastek narodowy.
*
Powstał niewątpliwie spektakl liczący się zarówno jako ważny etap staropolskich przygód współczesnego teatru polskiego, jak też jako wybitne osiągnięcie, stygnącego od pewnego czasu teatru gdańskiego. Przedstawienie wybitne (reżyser: Tadeusz Minc), ale i w niejednym dyskusyjne.
Tekst gdańskiego "Eyerymana" niewątpliwie wymagał opracowania: jeśli nie liczyć trzech intermediów, był na ogół suchy, retoryczny, czasem znów rozbuchany - i pusty zarazem. Pisarz w końcu nie był najlepszy, znacznie ustępował dramaturgowi. Adaptatorzy - Tadeusz Minc i Róża Ostrowska (konsultacja: Julian Lewański) wybrali drogę inkrustacji. Włączyli teksty XVI i XVII-wieczne, lamenty, relacje, fraszki frywolne, dialogi, poszerzyli partie, całe obrazy, ukonkretyzowali przypadki. Niekiedy przedobrzyli, co odbiło się natychmiast w tempie spektaklu i jego zwartości, ale w niejednym osiągnęli rezultaty godne uwagi. Charakterystycznym przykładem będzie rozwój postaci Łazarza. W tekście Anonima jest to i biedak (choć równego z Kandydem pochodzenia), i metafora próby, jaką powinien przejść bogacz, razem postać niemal martwa dramatycznie. W spektaklu jest to już Polak, który utracił był całą swą "substancyją" w XVII-wiecznych wojnach Rzeczypospolitej (ze Szwedami? pada też wzmianka o bitwie pod Konstantynowem), a będąc w potrzebie zwraca się o pomoc do możnych panów braci. Ci go odtrącą, jednakże Łazarz bynajmniej nie przyjmie tego z pokorą: kiedy zgodnie już z tekstem Anonima, jednak zasiądzie na tonie Abrahama (niezwykle zabawna scena w spektaklu), sukces swój nad pochłoniętym przez piekło Kandydem odczuje jako osobisty triumf i zemstę. Rzecz zyska w ten sposób świecką (ludzką po prostu) i bardzo szlachecko-polską wykładnię, której oczywiście nie stuszuje nabożny schemat oryginału.
Podobnie wzbogacony został finał: u Anonima tylko dydaktyczny i nabożny (Kandyd woła z piekieł do widzów, by ucząc się z jego upadku lepiej sobie zasługiwali na niebo), zyska w adaptacji jakby dalszy ciąg, w którym Łazarz, już uwolniony od obowiązku nabożnej "gry'' gwałtownie zdekonspiruje teatr, poda Kandydowi nie kroplę, lecz całą konew wody a całość zamknie końcowa kantata na cześć miasta, pióra XVII-wiecznego poety: "więc i ty, Polska Muzo z Parnassu Gdańskiego, nie leń się Rythmu wdzięcznie zaśpiewać polskiego"...
Wspomniałem o wątpliwościach. Jak mówiłem - adaptatorzy inkrustowali czasem zbyt wiele (niepotrzebnie np. rozbudowali III intermedium), za mało też skreślali w prologu, przez co - wraz ze zbyt pieczołowicie potraktowaną postacią prowadzącej widowisko Historyi - przedłużyli spektakl nieco ponad miarę. Najistotniejsze jednak, że nie dość precyzyjnie akcentowali w niektórych miejscach granicę między nabożnym Anonimem, a żartobliwym komentarzem, co może wywołać fałszywe wrażenie, podnoszące literacką wartość "Tragedii".
Teatralnie gdański "Everyman" jest zjawiskiem imponującym. Scenografia Mariana Kołodzieja - jak prace Stopki - cała oparta na motywie regionalnym. Jak tam folklor góralski, tak tu wspaniały Gdańsk i jego kultura. Ramę sceny zamyka kurtyna z środkowym fragmentem słynnego obrazu Memlinga. W rozwiązaniu całej sceny Kołodziej zdecydował się na kompromis połączenia sceny jednoczesnej z bujną maszynerią baroku. Uzasadnienie znalazł w scenariuszu, który łączy średniowieczną prostotę i umowność z iluzją baroku. Zbudował wielki ołtarz, nieco przewrotny, bo oparty na piekle a zwieńczony ogromną figura Abrahama, który usankcjonuje w finale triumf pychy i lizusostwa łazarzowego. Jest to więc konstrukcja pionowa: proscenium dla intermediów przechodzi w piekło, przykryte pomostem, na którym toczy się akcja tragedii.
W kostiumie i stylu gry świadome, utrzymane dyscypliną planów akcji pomieszanie surowego, naiwnego średniowiecza (sceny biblijne) z rozbuchanym baletem baroku ("żywot rozpustnika''). Układy ruchowe Janiny Jarzynówny, świetna muzyka Henryka Jabłońskiego. Tylko tempo spektaklu nierówne, miejscami nużące. W ogromnej obsadzie znalazło się miejsce dla osiągnięć budzących podziw i uznanie. Tu przede wszystkim obaj protagoniści: Krzysztof Wieczorek - Kandyd i Henryk Bista - Łazarz, następnie Zbigniew Bogdański - Czart i Liberius, tercet cnót i sprawiedliwości, także śmierć Haliny Słojewskiej oraz z intermediów: Tadeusz Gwiazdowski - szewc, Leszek Ostrowski - klecha Jandras i Stanisław Michalski - kucharz. Wreszcie znakomicie przygotowane zespoły chórów i panien, oraz doskonała młoda śpiewaczka Ewa Werka - przodowniczka chórów i głos solowy.