Czytając Tragedię o Bogaczu i Łazarzu
Historyk teatru z wielkim zadowoleniem i z uzasadnionym optymizmem kwituje ostatnią inscenizację dawnego polskiego dramatu w gdańskim Teatrze "Wybrzeże". Po wojnie już kilkanaście razy wprowadzano sztuki staropolskie na scenę teatralną - nie eksperymentalną, nie szkolną, ale jako normalne spektakle dla wszelkiej publiczności, jako imprezę dochodową. Same tylko komedie St. H. Lubomirskiego wystawiano pięciokrotnie. Można więc przypuszczać, że realizacja anonimowej "Tragedii o Bogaczu i Łazarzu", dedykowanej Jaśnie Wielmożnemu Senatowi Gdańskiemu w roku 1643, to nie tylko akt szacunku dla lokalnej twórczości (dodajmy: o nie byle jakim walorze, dokumentujący poziom kultury polskiej przed trzystu laty w mieście handlowym i po części kosmopolitycznym), ale także akt polityczny szerszej natury - w wymiarach bardziej uniwersalnych, w płaszczyźnie poszukiwań na rozległym polu historii elementów polskiego dorobku artystycznego i w ogóle kulturowego. Wydobyta przez Teatr "Wybrzeże" wprost z rękopisu i z niemałym nakładem twórczym odtworzona sztuka przynosi sporo treści wartych podkreślenia. Znacznie więcej, niż jej przypisywali dotąd jakże nieliczni czytelnicy: historycy-badacze.
Przede wszystkim więc przypomnieć warto, że znaleźliśmy się w ostatnich latach w wielkiej, władającej ogromnymi ziemiami Rzeczypospolitej. Kraju bodaj największego w Europie, rozciągającego się na przestrzeni blisko miliona kilometrów kwadratowych. Kraju o wielonarodowej i jakże kruchej konstrukcji, w którym wszystkie niemal siły polityczne były odśrodkowe, a który trwał i miał siłę atrakcyjną dla dziesiątka co najmniej różnych narodowości.
Przedziwny ewenement trwania tego organizmu pragnęłoby się tłumaczyć właśnie silnymi spójniami kulturotwórczymi. Podobne modele literackie obowiązywały w Wałczu i w Kijowie, w Gdańsku i w Smoleńsku, te same teorie dramatu głosiło się w Krakowie co w Połocku, tysiąc kilometrów dzieliło teatry o identycznych niemal repertuarach. W rękopisach wieku XVII znajdziemy sztuki, sztuczki oraz intermedia i litewskie, i ormiańskie, i białoruskie, i ukraińskie, i niemieckie - ale ciągle polskie. W tych właśnie kategoriach ujmować trzeba gdańską sztukę o Bogaczu i Łazarzu - skomponowano ją w handlowym, wielojęzycznym mieście, ułożono czystą, doskonałą polszczyzną. Oto jeden z przykładów rozległości i intensywności materii polskiego kręgu kulturowego.
Znaczny jej walor polega na tym, że jest to sztuka protestancka. Różni się w dużej mierze od podobnych, moralno-parabolicznych sztuk katolickich. Bogata twórczość dramatyczna Gdańska, Elbląga, Torunia i Leszna jest przeważnie dzisiaj dla naszego teatru niedostępna, układano bowiem sztuki przede wszystkim po łacinie lub, potem, po niemiecku. "Tragedia o Bogaczu" wyrasta wyraźnie ze środowiska wielkiego miasta i to miasta protestanckiego. Dla autora ważna jest sprawa fortuny, zasobów pieniężnych, dziedziczenia - a nie sprawy władzy, wojny, gospodarowania, jak w sztukach - nazwijmy je - szlachecko-katolickich. Wyczuwa się to także w doborze obrazów scenicznych. Teatry w środowiskach katolickich były bardziej usztywnione, bardziej ostrożne - tutaj miesza się swobodnie wyobrażenie Boga z Jowiszem:
Bo gdyby, jak człek zgrzeszy, oraz się karało,
Już ci by Jowiszowi piorunów nie stało.
Wolno także Bogaczowi pływać po morzu z nierządnicą, a potem udać się do łoża, dramaturg zaś nie wahał się przy tym łożu rozkoszy postawić Cnotę Niebieską - Czystość, która jest świadkiem występku:
Oto leży Sordydus w nieszczęsny łożnicy,
Ze mnie czystość zdzierając, daje nierządnicy.
Więcej w gdańskiej sztuce ostrości, dobitności wyrazu, prawdziwości obrazu życia, mniej konwencjonalności w ocenach, opisach i sądach.
Znana ze "Starego Testamentu" opowieść zyskała tu nowy sens ideowy. Dramaturg nie zaniedbał podstawowego obowiązku, starotestamentowa teza główna znalazła w sztuce pełny wyraz. Oto widzowie są świadkami drogi życia Kandyda, a więc Czystego, Nieskażonego, jak skłania się ona łukiem upadku i zła ku wiecznemu potępieniu. W tym obrazie mieści się nauka o "krzywej moralnej": drobne odchylenie od drogi cnoty prowadzi w rezultacie ku kompletnemu zaprzeczaniu wszelkich człowieczych uczuć, zupełnej desperacji i nieodwracalnemu upadkowi. Ostateczny rozmiar tej sprawy ukazany jest w końcowej scenie sztuki, w rozmowie Sordydusa (Czysty zamienił się w Skażonego) z Abrahamem, rozprawie między wieczystym piekłem a wieczystą szczęśliwością.
Sukcesem dramaturga jest zobrazowanie owej gry - przemiany Kandyda w Sordydusa. Gdyby pokazał opasłego bogacza pogardzającego nędzarzem, sztuka stałaby się katechetyczną ilustracją tekstu biblijnego. Skoro jednak rozwija przed nami historię wcześnie osieroconego, bogatego chłopca, żarliwego w swojej pobożności i grzeszącego tylko brakiem uwagi; historię niespełnionych dobrych intencji, chwiejności decyzji, niedostatecznej strategii w bitwie przeciw potężnym i podstępnym mocom: Światu, Czartowi i Ciału - dramat nabiera siły, przemawia żywo, wzrusza tragicznymi losami Kandyda, jest ludzki, przekonywający i pouczający. Nawet dziś.
Służą temu różne elementy treści utworu. Jak wspominałem, sprawy majątku i używania bogactwa znalazły się w punkcie centralnym. Kandyd mówi o chwale rodu jak syn senatorski, ale to tylko barokowe uogólnienie werbalne. Czujemy, że chodzi tu o jakąś familię bankierską czy kupiecką, o jej spadkobiercę, który załamuje się moralnie pod ciężarem dziedzictwa:
...bogatemu trudna
Przebijać się przez sidła, prawie niepodobna.
Tak mówi Świat, grożąc Kandydowi, który się - jak to ironicznie formułuje - pobożnie "jak kot polizował". Świat nie jest tylko upersonifikowaną postacią, pospolitą wówczas na scenach. Zagraża wszelkim Kandydom tym stanem rzeczy, który stworzył:
Polityka teraz grunt, cnota chyba malowana,
A z prawdy dno wypadło, miłość nadziewana.
w innym zaś miejscu:
...cnota wywietrzała,
Miłosierdzia nie pytaj, prawda się zstarzała.
Takie i podobne oceny czasu, obrazy życia, zapobiegliwe działania Mundanusa ("Światowca") i Liberiusza (moralnego "liberała") stworzyły z ilustracji paraboli biblijnej dramat o moralności środowiska i losach, tragicznych losach, wybrańca fortuny.
Anonimowa, niestety, tragedia jest doskonałym pokazem dramaturgii i teatralności barokowej. Trudno odpowiedzieć na pytanie, jakimi środkami realizowano na scenie takie bogactwo efektów, rozmaitych planów, różnych konwencji dekoracyjnych. Oto każdy akt ma swój obszerny prolog, ma chór śpiewający komentarz moralny. Jest także operowa wstawka mitologiczna ("Kupido z obłoku serca łowić będzie wędą w morzu", "Neptunus na delfinie po morzu wyjedzie"), popisy muzyki i chórów, tańce i nawet tresowane zwierzęta (ptaki?).
Te różne plany widowiskowe wzbogacone są jeszcze przez dodanie ciekawych intermediów. Są to obrazki obyczajowe, w których Kaszuba, Kuchmistrz, Myśliwiec, Szewc, Ojciec Szewca, Organista, posługujący się gwarą kaszubską (podczas gdy cała tragedia jest ułożona czystym literackim językiem) wnoszą sporo koloru lokalnego i sporo komizmu. Rzecz ciekawa, że intermedia nawiązują - zresztą bardzo delikatnie - do treści dramatu, tworząc nową wartość sceniczną poprzez swoiste paralelne skojarzenia. Myśliwiec łapie siecią ptaki na przynętę zwabione - tak jak Kandyd wpada w sieci świata; scenka nabiera barwy ideowej, gdy się wspomni, że złowione ptaszki idą na stół Kandyda. Patrzeć będziemy na dwie śmierci w tragedii, otrzymamy też obraz piekła - intermedium o pijanym Ojcu Szewca również przedstawi śmierć i piekło w najbardziej groteskowej formie. Groteskowe są też obietnice poprawy pijaka - może to i miara dla cnotliwych początków żałosnego życia Kandyda :
Przysięgam więcy nie pić piwa ani wina,
Tylko... wódką w pragnieniu mam się
kontentować.
Splot tylu rozmaitych konstrukcji na scenie wolno uznać za doskonały popis polskiej dramaturgii barokowej. Różni się nasza "Tragedia" znacznie od innych form spektakli w owej epoce i odbiega od innych poetyk. To bogactwo konstrukcji nie oznacza bynajmniej chaosu - dramaturg realizuje w ten sposób ambitne założenie teatru otwartego dla wszystkich, a więc ex definitione atrakcyjnego, a jednocześnie określanego ideowo.
Dochodzimy w ten sposób do centralnego problemu dramaturgii zaangażowanej okresu barokowego. Czas niósł postulat głoszenia treści dość uogólnionych, powszechnych, odbarwionych z cech osobniczych. Stał więc przed autorem nie lada problem, jak ową refleksję o przemijalności uroków świata i o niebezpieczeństwie podjęcia właściwej drogi moralnej podać poprzez sceniczne obrazy. Pojawiają się więc na scenie uosobienia, ale zachowują jak zwykli ludzie, mówią jak oni, podejmują decyzje, przeżywają wahania i klęski. Można by zarzucić dramatopisarzowi, że miesza dwa sposoby pojmowania fikcji scenicznej: realistyczny i symboliczny. Ale trzeba zwrócić uwagę na pewien porządek i pewną stałą miarę w tej rozpiętości między realizmem a treściami symbolicznymi, miarę, która ustaliła podstawowy porządek całej konstrukcji. Można też w owej grze między szczegółem (realiami stroju, stołu, użycia) a uogólnieniem (ideą, symbolem) dostrzec szczególną poezję, wzruszenie artystyczne, wreszcie i śmiałość kreatora.
Dodajmy, że autor skomponował tę sztukę w pysznym języku, obfitującym w sentencje i przysłowia, bogatym w ostre zwroty, w ironię, żarty, kalambury. Podobnie jak plany sceniczne, tak coraz się zmienia stosunek do językowego tworzywa - raz się mówi z pasją, raz sentencjonalnie, przytacza się mądrość zasłyszaną, aby kiedy indziej drwić z owego przytoczenia.
W taki sposób powstała sztuka bardzo gdańska, lokalna i jednocześnie czysto polska. Spełniała walory poetyki swojego czasu, a zarazem odznaczała się odrębnością. Odbiła, jak w lustrze, sporą wiedzę o rozległości i walorze naszej kultury, ciągle odkrywanej i wciąż jeszcze mało znanej, mało żywej dla naszego czasu.