Tragedia o bogaczu i Łazarzu z Pisma Świetego wyjeta i nowo wierszem opisana...
"Tragedia o bogaczu i Łazarzu z Pisma Świętego wyjęta i nowo wierszem opisana polskim Jaśnie Wielmożnemu Senatowi Gdańskiemu dedykowana i przypisana in honorem roku 1643 miesiąca stycznia dnia 22." Tak brzmi pełny tytuł utworu przeznaczonego na scenę gdańską 325 lat temu, przez nieznanego polskiego autora gdańskiego. W nowym ciągle gmachu teatralnym na gdańskim Targu Węglowym, postanowiono wskrzesić najstarsze tradycje teatralne nadbałtyckiego grodu i "Tragedię" Anonima po trzech wiekach z kurzu otrzepać i na scenie wystawić. Opracowania dramaturgicznego cennego znaleziska dokonała Róża Ostrowska wespół z Tadeuszem Mincem, który też rzecz reżyserował w scenografii Mariana Kołodzieja, z muzyka Henryka Jabłońskiego i pod choreograficznym kierownictwem Janiny Jarzynównej-Sobczak. Już samo wyliczenie "udziałowców" tego przedsięwzięcia wskazuje, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju teatru totalnego, gdzie sztuka aktorska współgra z plastyką, muzyką, tańcem i pantomimą, do tego dodać należy z rozmachem wykorzystaną technikę teatralną - maszynerię sceniczną i światło.
Gdański naiwny moralitet staropolski, stanowiący jedną z licznych scenicznych trawestacji ewangelicznej przypowieści o pokaranym występku bogactwa i nagrodzonej cnocie ubóstwa, na scenie teatru "Wybrzeże", tylko w niewielkim stopniu (i chyba głównie w konwencjonalnej stylizowanej naiwności gry aktorskiej) przypomina znane dejmkowskie realizacje teatralne staropolskiego dramatu. W przedstawieniu Tadeusza Minca nieobecny jest przede wszystkim ów tak chętnie przez Dejmka wygrywany element ludowości lub też po prostu - ludowość znaczy tu coś całkiem innego. Mamy bowiem do czynienia z utworem dedykowanym Jaśnie Wielmożnemu Senatowi Gdańskiemu, z utworem gdańskim w pełnym tego słowa znaczeniu, a gdańska, kupiecko-mieszczańska ludowość będzie czymś całkowicie różnym od ludowości podhalańskiej czy mazowieckiej. W oprawie scenograficznej nie można tu pominąć gdańskiego przepychu staromiejskiego, wyszukania stroju, kupieckiego i patrycjuszowskiego szyku w sposobie bycia. Dlatego kurtynę zdobi w tym przedstawieniu fragment wykwintnego przecież "Sądu Ostatecznego" Memlinga przeniesiony z oryginału w Muzeum Pomorskim, dlatego gigantycznych rozmiarów ołtarz - wyobrażenie miejsca zamieszkania boga i świętych pańskich, na którego tle rozgrywa się "Tragedia", zbudował Marian Kołodziej pyszny, mieniący się złoceniami i wszystkimi kolorami tęczy w przybraniach ozdobnych jego figur, dlatego centralna postać ołtarza nie jest chuderlawym ubożuchnym światkiem z przydrożnego krzyża - kapliczki lecz monarcha w koronie, z insygniami królewskiej władzy. W ten ołtarz wkomponowane są ryciny gdańskich kamieniczek, które zrekonstruowane i jak kiedyś świetne są tuż za murami teatru. W torsach wielkich figur ołtarza ukrył Marian Kołodziej kilka drzwiczek, które otwierając się ukazują widowni mieszkańców sfer niebieskich, aniołów spełniających w przedstawieniu role chóru - również strojnych i błękitno-złotych - oraz skromniejsze alegoryczne postaci Czystości, Miłosierdzia i Sprawiedliwości.
Nie wiem czy zamierzona, lecz czytelna jest, jak sądzę, ta ironia, z którą chłoście poddaje się ziemskie bogactwo i przepych właśnie na tle rozpustnie bogatego i pysznego wyobrażenia nagradzającego ubóstwo i wyrzeczenia rozkoszy niebo.
"Tragedii" gdańskiego Anonima nie dane było ujrzeć świateł sceny w pierwotnej postaci literackiej. Adaptatorzy dokonali w pierwowzorze licznych zmian, przeróbek i uzupełnień - wierzę, że z korzyścią dla utworu wyjściowego - wykorzystując teksty kilkunastu staropolskich dramatów, wierszy i poematów, w tym również siedemnastowiecznych poetów gdańskich: Jana Karola Kriega, Jana Stephaniego Łaganowskiego i innych. W programie teatralnym adaptatorzy wyliczają szczegółowo przeprowadzone zmiany i dokonane uzupełnienia. Nie będziemy tych wyznań przepisywać. Ograniczmy się tylko do stwierdzenia najważniejszego: "Adaptacja szła w kierunku poszerzenia paraboli "Tragedii", nadania jej cech historii o losach ówczesnego Everymana".
HISTORYJA - mądra zrównoważona dama (Izabela Wilczyńska), jednakowo o pożytek moralny i o niewybredne uciechy widzów dbająca, aplikując im na przemian kosmiczną "tragedię" bogacza i sprośne intermedia, opowiada o losach dwóch chłopców, potem mężczyzn, a wreszcie starców, z których jednego los obdarzył bogactwem, złym otoczeniem i słabym charakterem - drugiego ubóstwem i prostotą serca. Losy chłopców, jednakowe na początku, rozchodzą się u progu dojrzałości. ŁAZARZA tracimy z oczu, gdy zdecydował poświęcić się żołnierce, puszczając się na żywot niepewny i surowy, KANDYDOWI Historia pozwala przyjrzeć się dokładniej. Widzimy go więc najpierw jako chłopca bogobojnego i cnotliwego w mądrych i świętych księgach szukającego wskazówek postępowania, potem ulegającego pokusom ŚWIATA (Lech Grzmociński), CZARTA (Zbigniew Bogdański) i CIAŁA (Krzysztof Kalczyński). Nie pomagają przestrogi MIŁOSIERDZIA (Teresa Iżewska). CZYSTOŚCI (Jadwiga Polanowska) i SPRAWIEDLIWOŚCI (Teresa Lasota), pierwszego dzieła zepsucia dokonuje pięć alegorycznych PANIEN (Widzenie - Teresa Kaczyńska, Słyszenie - Krystyna Lubieńska, Powonienie - Zofia Mayer, Dotykanie - Teresa Lasota, Ukuszenie - Elżbieta Goetel) i Kandyd rozpoczyna drogę po równi pochyłej. W znaczeniu moralnym stacza się w dół, pod względem widomych znaków powodzenia pnie się uparcie ku górze. W jego pałacu odbywają się huczne libacje i hulanki, fortuna mu sprzyja, bogacz obrasta w dostojeństwa i godności. Wszystkie te metamorfozy znakomicie odtwarza Krzysztof Wieczorek. Jest nieśmiałym i zagubionym młodzieńcem, jest zachłannym nowicjuszem ziemskich rozkoszy, jest zadufanym, nieczułym magnatem. Nie rezygnują z przyjętej konwencji aktorskiej (owa stylizowana naiwność, owa świadoma gra) potrafi niekiedy wydobyć ze swojej postaci tony prawdziwie tragiczne. Pojawił się już znowu Łazarz we wzruszającej interpretacji aktorskiej Henryka Bisty (Łazarz musi być w tym miejscu prawdziwie tragiczny i wzruszający), który z wojaczki wyniósł tylko rany i nędzę, aby napotkać wzgardę i odrazę u towarzysza dzieciństwa, Kandyda.
Jest to jak do tej pory historia nie tylko ówczesnego Everymana. Przygodę, która spotkała Kandyda, dziś socjologowie nazywają akumulacją bogactwa i sukcesu i dość precyzyjnie określają negatywne tych zjawisk następstwa. Tak jak powiodło się Kandydowi, nie powiodło się Łazarzowi, a że Kandyd o Łazarzu zapomniał - też trudno się dziwić: po co była mu ta pamięć, jaką z niej miałby korzyść?
Historia ze starej "Tragedii" ma nad nami tę przewagę, że może snuć swą opowieść poza życie bohaterów. Łazarz znalazł już miejsce w raju, a Kandyda ugodzonego strzałą śmierci przez alegoryczną BIAŁĄ PANIĄ (Halina Słojewska) czarci powlekli pod scenę (tam gdzie w teatrze - piekło). Łazarz wybłagał dla niego łaskę bożą i wszystko szczęśliwie się skończyło.
Aha, przypomnieć warto, że w intermediach znakomicie publiczność bawią: Tadeusz Gwiazdowski, Leszek Kowalski, Leszek Ostrowski, Stanisław Michalski, Jan Sieradziński i Lech Grzmociński.
Do pięknego przedstawienia "Tragedii" wrócimy raz jeszcze w numerze świątecznym "PP", zamieszczając większy wybór zdjęć Janusza Rydzewskiego.