Artykuły

Gęś w depresji i sosie własnym

"A niech to Gęś kopnie!" Marty Guśniowskiej w reż. Marty Guśniowskiej w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Joanna Targoń, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Gęś, główna bohaterka bajki Marty Guśniowskiej, jest właściwie antybohaterką. Brzydka, chuda, cierpi na bezsenność; nikt jej nie lubi, jest więc samotna, bytuje poza drobiowym społeczeństwem gospodarstwa, czyli kurami i kogutem. Lubienie ma u Guśniowskiej podwójne znaczenie - chodzi nie tylko o emocje, ale i o smak. Lubić można przecież Gęś jako osobę, ale też jako gęsinę. Gęś jest świadoma swej kulinarnej natury, a że cierpi na depresję związaną z brakiem sensu życia, pragnie ostatecznie rozwiązać problemy egzystencjalne i zakończyć żywot w paszczy drapieżnika. Koniecznie w dobrym sosie własnym (też w podwójnym znaczeniu tego wyrażenia). Na ten pomysł wpadła, gdy do gospodarstwa podkradł się Lis mający apetyt na tłustą kurkę. Gęś podśpiewywała akurat w swoim wypełnionym książkami domku melancholijnego bluesa ("Niiikt nie wie żeee ja czuję sięęę źleee") i zapisywała wiersze wyrwanym z własnego ciała piórem. Bo Gęś jest poetką, melancholijną i co nieco grafomańską, lubiącą nurzać się w swym cierpieniu. Ale też trudno nie wierzyć w autentyczność jej depresji.

W każdym razie Lis został bez kolacji, bo Gęś najpierw starała się go zniechęcić do pożarcia kury ("wiem, co ona jadła"), potem skłonić do zmiany menu z kurzyny na gęsinę, czyli siebie, aż Lis nadepnął przypadkiem na porzuconą na podwórku piszcząca zabawkę i cały kurnik się przebudził. No i Lis powędrował głodny do domu, zamiast kurki (ptaka) zjadł kurkę (grzyb), a Gęś podążyła za nim, wciąż oferując siebie jako danie. Znękany Lis, który nie miał ochoty na Gęś na kolację ani śniadanie, postanowił zaprowadzić ją do Wilka, który na pewno ją zje.

Marta Guśniowska wymyśliła bohaterów nieprostych i sytuację ryzykowną. No bo jak śmiać się z depresji i skłonności samobójczych? A śmiać (a przynajmniej uśmiechać) się trzeba, bo autorka nie szczędzi zabaw językowych i sytuacji komicznych, tyle że jest to komizm delikatny i często melancholijny. Z nutą absurdu, gdy szarmancki Wilk omawia z Gęsią, jakie przyprawy będą stosowne do potrawki z niej, i zgadzają się, że kminek absolutnie nie, za to czosnek i oregano jak najbardziej. I nutą makabry, gdy Gęś leży w rondlu na buchającej płomieniami kuchence, nastawiona na bulion. Makabryczność tej sceny przełamuje błogie westchnienie Gęsi: "jacuzzi". Zaraz okaże się, że jednak Wilk nie miał zamiaru zjeść Gęsi, a Lis, który w trakcie podróży polubił, a może i pokochał tę ekscentryczną poetkę, rzucił się na ratunek, gasząc gaz i wyciągając z rondla niedogotowaną damę. I wszystko dobrze się skończyło; Gęś i Lis przytuleni w nieśmiałym pocałunku, ujęci ramą, którą wyczarował skądś aktor prowadzący narrację. Teraz widać, jak podobny jest gęsi dziób do wydłużonego pyszczka lisa. Może byli sobie pisani?

Marta Guśniowska, autorka niezliczonych tekstów wystawianych jak Polska długa i szeroka, po dziesięciu latach pisania zadebiutowała jako reżyserka. Bardzo ten debiut się udał; indywidualizm Guśniowskiej przejawił się tym, że w czasach, kiedy w teatrach dla dzieci rzadko zdarzają się spektakle lalkowe, jej "Gęś" jest lalkowa co się zowie. Lalki są niewielkie, animowane przez lalkarzy w czerni, rolę sceny grają staroświeckie komody, na których ustawia się kolejne miejsca akcji. Guśniowska i scenografka Julia Skuratowa chyba lubią dziewiętnastowieczne zabawki i domki dla lalek, starannie wykonane z pilnowaniem skali i szczegółów. Takie są w tym spektaklu lalki i ich mieszkania. Gęś nosi aksamitną sukienkę z falbaniastymi haleczkami, Lis, Wydr i Niedźwiedź odziani są jak eleganccy dżentelmeni, którzy wybrali się w plener, Wilk nosi stosowny strój domowy; spotkana po drodze Zajęczyca z potomstwem wygląda jak dama i pcha malutki dziecięcy wózeczek. Buciki, kapelusiki, kubraczki, okulary są jak najbardziej realistyczne. Najmniej ludzkie są Kury, okrągłe i falbaniaste. Domki bohaterów są równie staroświeckie i starannie wykonane, z meblami, książkami, naczyniami.

Ale Guśniowska nie trzyma się kurczowo realizmu, podminowując go absurdalnym dowcipem; od czasu do czasu do akcji wkracza dywersyjna brygada chichotliwych mrówek, porywając na przykład lodówkę Lisa i odpływając z nią w czarną dal sceny. Gdy Narrator ponurym głosem oznajmia, że jesteśmy w ciemnym lesie, ktoś odwraca drzewka (dla odmiany nierealistyczne, płaskie jak paletki do ping-ponga) i pokazuje ich czarną stronę. A gdy las staje się według Narratora groźny, kolejne drzewko pokazuje otwarte w krzyku usta.

Guśniowska snuje swą opowieść niespiesznie, zręcznie manewrując na granicy między powagą a zabawą. Nie prawi widzom morałów, nie wskazuje łatwych i prostych dróg do szczęścia. Nie uczy, że należy szanować tych, którzy wydają się nam odmienni (jak Gęś), ale pokazuje, niejako przy okazji, nie wprost, że są oni owszem dziwaczni, śmieszni, męczący, ale też ekscentryczni i pełni fantazji. W spektaklu pojawia się dwójka pretendentów do roli głównych bohaterów: mrówka, która wyskakuje na komodę przy pierwszych słowach Narratora: "Był sobie Lis", i znika, gdy słyszy: "Lis, nie mrówka". I mały zajączek, który nijak nie może się wpasować w swoją rodzinę, pomijany przez mamę Zajęczycę i skarżący się, że nikt go nie rozumie. Gęś nie jest jedyną niezrozumianą i pomijaną w tym świecie. Może Marta Guśniowska napisze bajkę o mrówce i zajączku?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji