Gładkie ostatki (fragm.)
Wydawać by się mogło zadaniem dość karkołomnym połączyć w jednym tekście refleksje dotyczące tak rożnych sztuk jak "Nazywam się Isabelle..." Jean - Claude Sussfelda, współczesnego autora francuskiego, i "Miłość dziecinna, czyli noga drewniana" Wojciecha Bogusławskiego. Okazuje się jednak, że dwie ostatnie premiery, kwietniową i majową, pokazane na Scenie Kameralnej kaliskiego teatru coś łączy. Tym "czymś" jak się okazuje, jest właśnie bardzo szeroko rozumiana "miłość dziecinna".
"Nazywam się Isabelle..." to sztuka o chorobliwej miłości rodziców, a przede wszystkim ojca do córki. Wątek wydaje się jakby zaczerpnięty z powieści sensacyjnej. Do domu Huguette (Małgorzata Andrzejak) i Leonce'a (Zygmunt Bielawski - gościnnie) przybywa Irene (Ewa Szumska), młoda akwizytorka zajmująca się handlem encyklopediami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że starsze, sfrustrowane małżeństwo rozpoznaje w dziewczynie swoją zaginioną przed kilkunastu laty córkę. Irene zaprzecza, ale rodzice zatrzymują ją w domu siłą, podając środki odurzające. Po jakimś czasie tej niewoli dziewczyna wyznaje: nazywam się Isabelle. Akcja prowadzona jest w ten sposób, że widz też skłonny jest tak myśleć. Jednocześnie odsłaniają się powody ucieczki Isabelle - ojcowska miłość uczyniła z niej niewolnicę własnej rodziny i domu, nie pozwalając siedemnastoletniej dziewczynie na budowanie zrębów własnego, niezależnego życia. Wróciła atmosfera sprzed lat. Ojciec chciałby "przyszpilić" córkę jak motyla w gablocie (jest ich kolekcjonerem). Okazuje się jednak, że rodzice, tak długo wyczekujący powrotu ukochanego dziecka, teraz już zresztą dorosłej kobiety, nie mogą sobie z całą tą sytuacją poradzić. Powód jest jeszcze widzowi nieznany, a jego odkrycie będzie zaskakujące. Irene - Isabelle odchodzi, jednak nie zrywa z rodzicami kontaktów. Odwiedza ich. W końcu jednak Leonce wyjawia szokującą prawdę - prawdziwa Isabelle nie żyje, on wie o tym najlepiej, ponieważ sam przed laty ukrył jej zwłoki. Reżyser Piotr Kruszczyński, inaczej niż Sussfeld, nie dopowiada do końca co się stało. Nie wiadomo tak na pewno, czy dziewczyna popełniła samobójstwo zadręczona nadopiekuńczością ojca ( jak w oryginalnym tekście) czy została przez niego zamordowana, ponieważ bał się, że w końcu straci dorastającą córkę, może było też tło seksualne?
Z pewnością jest to dobre przedstawienie, momentami o niezwykłym dramatycznym napięciu, ale nasuwają się wątpliwości, czy sztuka ta zawiera w sobie do końca prawdę psychologiczną. Dlaczego bowiem Irene decyduje się podjąć narzuconą jej grę i bierze udział w zainscenizowanej przez Leonce'a maskaradzie? Czy robi to z litości dla starszego małżeństwa, czy też z własnego poczucia samotności?
W spektaklu znajdujemy kilka ciekawych pomysłów realizatorskich, choćby odgrodzenie widowni i sceny białą przeźroczystą zasłoną przypominającą siatkę na motyle czy wprowadzenie odtwarzanych na ekranie telewizora sekwencji wideo, będących zapisem dzieciństwa Isabelle. Jest też piękna muzyka Pawła Dampca i przede wszystkim dobra gra aktorska trójki wykonawców. Odtwórczyni roli tytułowej, Ewa Szumska, jak już wspomniałem w tekście poświęconym 40. KST, zdobyła za nią wyróżnienie dla młodej aktorki.