Artykuły

Moja córka, moja miłość, moja Isabelle...

Wprawdzie polska prapremiera "Nazywam się Isabelle..." Jean Claude`a Sussfelda w reż. Piotra Kruszczyńskiego miała miejsce już 30 kwietnia b.r., jednak rozpoczynające się dzień później i trwające przez cały tydzień 40. Kaliskie Spotkania Teatralne sprawiły, że nie mieliśmy dotychczas okazji bliżej zaintere­sować się najnowszym przedsięwzięciem Teatru im. W. Bogusławskiego.

"Nazywam się Isabelle..." (pierwotny tytuł "Moja córka, moja miłość") jest debiutem scenicznym Jean-Claude'a Sussfelda, wcześniej związanego z fil­mem i znanego jako współpracownik takich reżyserów, jak Jean-Luc Godard czy Claude Sautet. Z kolei Piotr Kruszczyński, aktor i reżyser teatralny, przez krytykę doceniony został kilka lat temu m.in. za "Tango" Mrożka w gdyńskim Teatrze Miejskim i "Kartotekę" Różewi­cza w Teatrze im. A. Fredry w Gnieźnie. Jako asystent reżysera współpracował z Izabelą Cywińską i Agnieszką Holland i także ma na swym koncie doświadcze­nia z filmem. Kaliska realizacja "Isabel­le" jest oczywiście pewną wypadkową tych dwóch artystycznych indywidual­ności i ich dążeń, ale nie tylko: w spek­taklu tym wyjątkowa rola przypada aktorom. Tym bardziej, że jest ich tyl­ko troje i zamknięci są w jednym poko­ju: Leonce i Huguette, czyli ojciec i mat­ka dziewczyny, która przed laty wyszła z domu i nigdy nie wróciła oraz zajmu­jąca się handlem obnośnym młoda Ire­ne, która pewnego razu puka do ich drzwi, próbując im sprzedać encyklope­dię. Jury tegorocznych Spotkań Teatral­nych wyróżnienie dla młodej aktorki przyznało Ewie Szumskiej, właśnie za rolę Irene. Młodziutką studentkę wro­cławskiej PWST poznaliśmy zaledwie przed kilkoma miesiącami dzięki bra­wurowej roli Izi w "Tumorze Mózgowiczu" Witkacego w reż. Jana Nowary. Zwróciła tam na siebie uwagę żywioło­wością, erotyzmem, perwersyjnym po­czuciem humoru i wręcz niewiarygod­ną aktorską energią. Rola Irene okazała się zupełnie inna: bardziej stonowa­na, pozostawiająca miejsce na półtony, półcienie i wszelkie niuanse. W pew­nych momentach można nawet było odnieść wrażenie, że więcej do zagra­nia i w bardziej wyrazisty sposób mają Małgorzata Andrzejak i Zygmunt Bie­lawski. A jednak i tym razem Ewa Szumska poradziła sobie doskonale i w taki sposób, że nikt chyba nie miał wątpliwości, że rola tytułowa jest jednocze­śnie rolą wiodącą. Trudno tu mówić o aktorskim doświadczeniu czy w pełni ukształtowanym warsztacie: zamykają­ca swój pierwszy sezon w profesjonal­nym teatrze artystka jest na to po pro­stu zbyt młoda. Tym jednak większy podziw budzić musi jej instynkt, intu­icja i spontaniczne przebłyski talentu, które wróżą - przy sprzyjających oko­licznościach - świetną karierę w nieod­ległej przyszłości. I jeszcze jedno: sztu­ka i spektakl nie są długie, zawierają jednak pewną psychologiczną woltę, niezbędny każdej sztuce element zasko­czenia, który koncentruje na sobie całą uwagę widzów, a aktorów wyraźnie ożywia i dodaje im skrzydeł. Co praw­da ten prezent od autora jest dla nich pewnym ułatwieniem, ale widocznie ani oni ani my, widzowie, nie mamy nic przeciwko takim odświeżającym zabiegom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji