Artykuły

Miejsce ucieczki

"Miejsce miłosierdzia" w reż. Zbigniewa Najmoły w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Pomysł fabularny "Miejsca miłosierdzia" jest tak prosty, jak prosty jest pomysł jej bohatera Bena (Szymon Kuśmider) na to, co ma zrobić ze swym życiem. 12 września 2001, New York, po zamachu na WTC: Ben, który w nim pracuje, nie poszedł wczoraj do biura, lecz do znajdującego się w pobliżu mieszkania kochanki, Abby (Aleksandra Dzięcielska), będącej na co dzień jego szefową. Katastrofa stwarza im okazję nowego życia. Ben -mąż, ojciec dwóch córek - może być przecież uznany za jednego spośród tysięcy zaginionych; wystarczy, że sam tego zechce. Czy tę grę zechce wraz z nim podjąć Abby, porzucając pracę i karierę?

Kameralny dramat Neila LaBute utrzymany jest w tonacji ostrego filmowego scenariusza - w relacjach między dwojgiem kochanków sporo tu psychologicznej brutalności, w dialogach roi się od wulgaryzmów, a całość nasycono mrocznym erotyzmem czy raczej ciężką, obsesyjną seksualnością. Ale w istocie mamy tu do czynienia z moralitetem, który pod pozorem współczesnej story o parze yuppie, która szuka spełnienia we wzajemnej dominacji, opowiada starą historię o samotności we dwoje i tęsknocie za miłością, a głównie o tym, że nie można uciec od samego siebie.

Zbigniew Najmoła, który chętnie sięga po tego typu sztuki (że wspomnę tu tylko krakowską inscenizację "Dwojga na huśtawce", też z Szymonem Kuśmidrem zresztą, ale też i zrealizowanych w Teatrze Współczesnym w Szczecinie "Wierzycieli" Strindberga), znalazł u LaBute'a gęstą, wielopiętrową i uniwersalną opowieść z atrakcyjnym, bo wpisanym w teraźniejszość wątkiem miłosnym. I nadał mu na małej scenie koszalińskiego teatru formę adekwatną do treści: nowoczesną, zwartą i zimną - jak przestrzeń, którą w tym spektaklu stworzono (skądinąd widać duże podobieństwo do scenografii Marka Brauna, z którym Najmoła także już pracował). Mieszkanie Abby zanurzone w sinawym świetle widzimy przez szybę: łóżko, parę prostych sprzętów, ubrania, wieszak.

Abby i Ben zdają się tu parą zwierząt na obserwacji w klatce laboratorium. Agresywni, to znów gwałtownie poszukujący ze sobą kontaktu, raniący się rozmyślnie, ale ze strachu (przed sobą wzajem i światem na zewnątrz), udający miłość, a pragnący jej - silniej niż swoich ciał. Ben - pospolitszy, łagodniejszy ("widać które z nas nosi bokserki" - mówi do Abby), to w istocie egoista, bardziej bezwzględny od partnerki; chce zaczynać od nowa nie licząc się z uczuciami innych. Abby, wydrowata, silna, w typie zwycięskiej bizneswoman, ujawni prędko swoje lęki i klęski; pod grubym makijażem kryje się wrażliwa i bezbronna kobieta.

Dzięcielska gra mocno; jej Abby jest wyzywająca, rzuca wyzwanie kochankowi, chcąc go otworzyć, pokonać, ale też i zbliżyć do siebie, uczynić jeśli nie lepszym, to prawdziwszym. Trudna to rola, bo agresywna histeria podszyta jest tu czystym i tradycyjnym melodramatem, a wulgarne monologi, wygłaszane w samoobronie przed poniżeniem, wymagają od aktorki odwagi, ale i taktu. Dzięcielska radzi z nią sobie, choć wchodzi w rolę nieco za ostro; jej Abby brak wtedy dystansu i ironii, którą słyszymy w słowach. Ben grany jest przez Kuśmidra mniej jednoznacznie, bo i postać to w sumie mniej oczywista. Powierzchowny, tchórzliwy i bezrefleksyjny facet w średnim wieku, ukrywający tanią podłość za maską prostaczka, Nikt, który chce "być po prostu OK", okazuje się przecież - przede wszystkim - jednym z nas. Marzącym o tym, żeby uciec od odpowiedzialności, ale ocalić trochę godności. - "Nie jestem wcale taki, jak myślisz" - mówi do Abby w finale. - "Jestem tylko zagubiony". Okłamuje ją na zimno? Czy raczej sam siebie, broniąc się przed sobą samym, oszukuje?

Spektakl nie stawia kropek nad i. Nie wiemy, co zrobi Ben, jak potoczą się losy Abby. Ale wiemy, że oboje ponieśli porażkę. Czy potrafią się jeszcze po niej podnieść? Zdobyć na prawdę? Sztuka LaBute ma swoje słabości. Pretensjonalna, gdy podnosi kwestie egzystencjalne (seksualna zależność jako symbol piekła) i dość banał na w budowaniu sylwetek pary bohaterów, nie w pełni wykorzystuje sam pomysł (umarłem, aby żyć). Przedstawieniu na scenie BTD też można zarzucić zbytnie uleganie pretensjonalnej, z lekka nawet kiczowatej nucie dramatu. Ma też wady techniczne: sporo scen granych "w parterze" z dalszych rzędów źle widać.

Ale skupiona na detalu, precyzyjna reżyseria, dobrze budowany nastrój i oniryczny klimat całości (tu: dyskretna, a i niepokojąca muzyka: nawet sygnał telefonu komórkowego gra w niej liryczną, wyrazistą rolę) wraz z ważkim, chociaż prostym przesłaniem: co dalej z naszym życiem? - to atuty tego interesującego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji