Narodowy korowód w rytmach disco polo
"Wesele" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
"Wesele" Wyspiańskiego w Polskim pojawiło się w mocno okrojonej postaci jako zestaw znanych kwestii bez głębszej refleksji.
Powinnością Teatru Polskiego (pisanego małą i dużą literą) jest wystawianie "Wesela", bo ten utwór bez względu na czasy i okoliczności jest zwierciadłem, w którym przeglądamy się jako naród i jako jednostki. Przypomina o naszych grzechach i słabościach, wskazuje rzeczy istotne, które często umykają nam w zagonionym życiu codziennym.
W ponadstuletniej historii warszawskiego Teatru Polskiego to piąta inscenizacja tego dramatu. Widzowie przyzwyczajeni do tradycyjnego wystawienia "Wesela" uznają, że historia inscenizacji w tym gmachu nawiązuje do tytułu filmu "Cztery wesela i pogrzeb". Byłaby to ocena zbyt radykalna, spektakl ma atuty, choć i mankamenty.
Mam żal do reżysera, że wersja warszawska jest niemal dokładnym powtórzeniem tej, którą Krzysztof Jasiński przygotował niedawno w Teatrze STU. Tam na kameralnej scenie widzowie czuli się niczym goście w bronowickiej chacie
usadzeni wokół stołu z jadłem i napitkami. Do izby wpadały postacie Wyspiańskiego na chwilę oddechu między tańcami i sięgając po kieliszek, prowadziły dysputy. Czasem zdawkowe, czasem istotne.
Na wielkiej scenie Teatru Polskiego pomysł się nie sprawdza. "Wesele" staje się brykiem i serią etiud. Aktorzy, prezentując je, na kilka minut wchodzą na scenę, a potem schodzą i nie ma w tym rytmu. Na szczęście teksty Wyspiańskiego bronią się same. A często podawane są pięknie.
Nie przeszkadza mi, że Jasiński ograniczył się do 11 postaci, z niektórych rezygnując, innym dodając kwestie tych odrzuconych. Dobrym pomysłem było to, że Osoby Dramatu jako sumienie bohaterów objawiały się w multimedialnych projekcjach. Niektóre sceny wsparte są malarstwem Matejki czy Malczewskiego, a muzyce Kantego Pawluśkiewicza czy Wodeckiego towarzyszą rąbanki disco polo, przy których odbywa się dziś niejedno polskie wesele.
Potrzeba rozpisania utworu na 11 osób wynika też z faktu, że na pełnoobsadowe "Wesele" dzisiejszy Teatr Polski nie miałby aktorów. A i z tą obsadą bywa rozmaicie. Znakomita jest Rachela w wykonaniu Natalii Sikory. Ma w sobie nie tylko wielką charyzmę i talent, ale też tajemnicę. Na drugim biegunie temperamentu jest świetna Gospodyni Joanny Trzepiecińskiej. Trudno też pominąć Marynę Ewy Makomaskiej - uosobienie nieokiełznanej kobiecości - czy delikatną Pannę Młodą Lidii Sadowej.
Pana Młodego (Szymon Kuśmider) charakteryzują słowa Gospodyni: "taki on Miody jak po Marcinie jagody". A przy okazji temperamentny niczym Czepiec, który w wykonaniu Piotra Cyrwusa był świetny. Jarosław Gajewski wypowiadał kwestie Dziennikarza z niezrozumiałą furią i pogardą. Poeta Marcina Kwaśnego wniósł nutkę poezji.
Wiem też, dlaczego Andrzej Seweryn (Gospodarz i zarazem Wernyhora) pojawiał się na scenie ze świecą. Chciał pokazać, że drugiego takiego aktora ze świecą szukać. I miał rację, bo słowa Wernyhory w jego interpretacji i wielki monolog robiły wrażenie.