Przebierańcy w kałuży
Kilka dni temu wpadła mi w oko notatka Marty Brzezińskiej na portalu Frondy. Opisywane wydarzenie nie jest może do końca warte uwagi, ale przytaczam je z racji symptomatyczności i pewnej typowości działania określonych środowisk. W minioną sobotę odbywała się w Krakowie VI Noc Teatrów. W Teatrze Nowym najpierw wystawiono spektakl "Lubiewo" a następnie z ul. Gazowej wyruszył obrazoburczy pochód. Przewodził mu Piotr Sieklucki, dyrektor Teatru Nowego, przebrany za włoskiego karabiniera. W pochodzie brał też udział krytyk teatralny Tomasz Kirenczuk, występujący w stroju papieża, i Joanna Senyszyn. Przebierańcy przemierzali ulice Krakowa i błogosławili przechodniów. Pani Senyszyn wprawdzie nie była przebrana, ale wystąpiła w roli Kardynała Kultury (tytuł ten rok temu przyznał jej właśnie Teatr Narodowy za wspieranie artystów). Europosłanka miała poświęcić (sic!) klubokawiarnię Sibro. Nazwa knajpy została zaczerpnięta z powieści "Lubiewo" - gejowskiej strony Michała Witkowskiego.
Jakie były reakcje mieszkańców Krakowa? Według relacji krakowskiej "Gazety Wyborczej" część przechodniów reagowała na obrazoburczy pochód entuzjastycznie, inni - oburzeni - mieli krzyczeć: "Won z Krakowa!" a jeszcze inni - rechotać, że święty chodził po wodzie, a tymczasem przebieraniec w białej sutannie brodzi w kałuży. Senyszyn w ogóle nie rozumie oburzenia, jakie wywołała swoim żenującym happeningiem. - W Europie to naturalne, że imprezy kulturalne łączą się z przemarszami, które próbują włączyć w interakcję przechodniów. W ubiegłym roku zostałam pierwszym krakowskim Kardynałem Kultury, pomagałam Teatrowi Nowemu w przetrwaniu. Teraz po znakomitym spektaklu przeszliśmy do pubu, który jest w dużej mierze lokalem LGBT (lesbijki, geje, osoby transseksualne), ale nie tylko. W Europie musimy być silni tym, że pokazujemy jedność w różnorodności - mówiła w rozmowie z krakowską "Wyborczą". Jej zdaniem, performance nie był naigrawaniem się z uczuć religijnych, bo "wcielanie się w różne role jest istotą teatru, filmu. Myślę, że może to urazić tylko tych, którzy zawsze są z zasady urażeni". Nie ma sensu dyskutować z panią Senyszyn, ponieważ doskonale wie, że nie jest tak, jak mówi. Od lat wciela się w bardzo określone role i w bardzo określonym celu. I na pewno nie motywuje jej miłość do sztuki. Moją uwagę zwrócił opis reakcji krakowskich przechodniów: entuzjazm, kpina, agresja. Prawdopodobnie większość z nich to ludzie wierzący - przynajmniej tak by o sobie powiedzieli. Nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć radości z faktu, że ktoś może się cieszyć ze sprowadzenia do poziomu rynsztoka czegoś, co powinno być z założenia nienaruszalne. Praktyka pokazuje, że jest to realne.
Dlaczego o tym piszę? Nie ma sensu się oburzać, emocjonować takimi faktami, jak powyższy. Co najwyżej pochylić z politowaniem i przemilczeć. Prowokacja ma na celu spowodowanie interakcji osób, które mogą czuć się poruszone jej treścią (dobrze ilustruje to ostatnie zdanie posłanki). Reagować trzeba profesjonalnie: albo wytoczeniem procesu sądowego (jeżeli są podstawy prawne), bojkotem (np. towaru skandalizującej firmy) albo totalnie przemilczając skandalizujące wydarzenie. Zwykle jest tak, że głównym celem działań wspomnianej, i podobnych jej grup jest wywołanie jak największego szumu wokół siebie. Są nieliczne i zostaną usłyszane tylko wtedy, gdy ktoś nagłośni jej wyczyny. Niezauważenie, zbagatelizowanie jest traktowane jak największa porażka.
Ważne jest, abyśmy - jako wspólnota chrześcijańska - nauczyli się żyć w otoczeniu niekoniecznie nam życzliwym. Jest to trudne. Czasem wypuszczam się na przejażdżki rowerowe po mieście i zdarza mi się słyszeć za sobą bluzgi, przekleństwa. Boli. Ale też nie zawsze jest sens reagować - na poziomie wyznaczonym przez agresora - na zaczepki czy odpowiadać agresją, bo wtedy zło się umacnia.
Błoto brudzi - przede wszystkim tego, kto się w nim tapla. I nigdy nie będzie piękne, choćby nawet ci, którzy się w nim nurzają, bardzo tego chcieli.