Śmierć za 12 pensów
Prapremiera trzech jednoaktówek irlandzkiego poety i dramaturga Williama Butlera Yeatsa pod wspólnym tytułem "Upadek Cuchulaina" to przedsięwzięcie równie ryzykowne jak poprzednia premiera "Nieporozumienia" Camusa.
Chociaż Yeatsa, tworzącego w początkach XX wieku, wiele wiąże z Wyspiańskim (obaj fascynowali się mitologią narodową i grecką, obaj posługiwali się językiem poezji i plastyczną inscenizacją), symbolika i styl jego sztuk wydają się dziś dość hermetyczne i obce.
Sam autor przez cale życie szukał dla swojego teatru formy równie wzniosłej jak mity celtyckie, z których budował swoje poetyckie tragedie. Podobno na próbach swoich wczesnych sztuk w teatrze w Dublinie kazał aktorom deklamować w beczkach, które przesuwano na kółkach po sali. Chciał ich w ten sposób oduczyć realizmu. Później szukał inspiracji w japońskiej operze No, w maskach, parawanach i nadmarionetach Craiga, w patosie greckiej tragedii, tworząc bardzo oryginalny, bliski rytuałowi teatr.
Spektakl na Scenie Kameralnej jest próbą odnowienia sztuk Yeatsa przez wykorzystanie późniejszych doświadczeń teatru europejskiego. Reżyser Paweł Wodziński odrzucił muzyczny charakter jednoaktówek nawiązujący do teatru No, zrezygnował z masek, dźwięku gongów, tańca i komentujących akcję pieśni. Na teatr Yeatsa spojrzał przez teatr innego Irlandczyka - Becketta, wydobywając temat samotności człowieka wobec czasu i śmierci. Nie rozjaśnił w ten sposób mrocznego świata celtyckich legend, ale udało mu się uzyskać interesujący kształt plastyczny, który jest największym atutem przedstawienia. Wodziński jest zdecydowanie lepszym scenografem niż reżyserem.
Na spektakl składają się trzy z pięciu sztuk Yeatsa o irlandzkim herosie Cuchulainie. Pisane wierszem tragedie opowiadają o czynach mitycznego półboga, który z wyroków losu zabił swojego syna, nie wiedząc o tym. W ostatniej Cuchulain ginie z rąk ślepego żebraka, któremu obiecano za głowę herosa 12 pensów.
Rzecz dzieje się w klinicznie białych ścianach, ugiętych po bokach, jak w górskim krajobrazie. Na pokrytej piachem scenie pojawiają się kolejno symboliczne przedmioty: suche drzewo, kojarzące się z "Czekając na Godota", rozbita łodź i drewniany pal, do którego próbuje się przywiązać śmiertelnie ranny Cuchulain. Bohaterzy noszą tu stroje, które mógł nosić sam Yeats, tylko kostiumy Ślepca, Głupca i Strażniczki Źródła mają wymiar symboliczny.
Deklamacja, o którą tak walczył Yeats, ustąpiła miejsca realistycznemu dialogowi, w którym najlepszy jest Dariusz Biskupski, grający wojowniczego Cuchulaina. Właściwie tylko Eugeniusz Kamiński w roli króla Ulsteru Conchubara próbuje melorecytacji. Nietrudno się domyślić, że Wodziński chciał w ten sposób uniknąć na scenie patosu, który łatwo dziś obrócić się może w swoją karykaturę. Udało mu się z jednym wyjątkiem: jest nim rola Strażniczki Źródła (Hanna Stankówna). Według autora miała ona wydawać krzyk jastrzębia i poruszać się jak jastrząb - zaś u Wodzińskiego skrzeczy i straszy głównego bohatera gestami baby-jagi.
Spektaklowi Wodzińskiego brakuje ironii, którą posługiwali się i Yeats, i Beckett.. Reżyser nie wykorzystał do końca groteskowego komizmu, który mają w sobie szekspirowskie niemal postaci Głupca i Ślepca, skreślił także ironiczny wstęp do ostatniej z jednoaktówek. W rezultacie powstało widowisko piękne, lecz przytłaczające.
Dla oryginalnej inscenizacji oraz dla roli Anny Nehrebeckiej, grającej kochankę Cuchulaina, Aoife, warto jednak je zobaczyć.