Artykuły

Nuklearny grzyb

"Koń, kobieta i kanarek" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Aneta Głowacka w Teatrze.

Wizja piekła patriarchatu jest w tym spektaklu bardzo sugestywna. Szkoda, że zabrakło chociażby refleksji, co jest źródłem męskiej przemocy.

"Koń, kobieta i kanarek" to kolejny spektakl duetu Brzyk - Śpiewak w Teatrze Zagłębia, po wystawionym z sukcesem "Korzeńcu". Poprzednia inscenizacja idealnie wpisywała się w realizowaną przez sosnowiecki teatr politykę lokalności. Przedstawienie, oparte na quasi-detektywistycznej powieści Zbigniewa Białasa, dotyczyło historii i tożsamości miasta, które na początku minionego stulecia - dzięki położeniu na przecięciu granic trzech cesarstw i budowie kolei żelaznej - rozwinęło się jako znaczący, wielokulturowy ośrodek handlu. W najnowszym spektaklu twórcy starają się uciec od lokalnego konkretu, opowiadaną historię układając w formie ballady. Nie precyzują miejsca ani czasu akcji, jakkolwiek łatwo odszyfrować, co kryje się pod enigmatyczną nazwą "miasteczko na K albo na S", chociaż dla przebiegu fabuły nie ma to większego znaczenia. Nietrudno również w postawach bohaterów odnaleźć współczesne dylematy. Podstawowym tematem spektaklu jest bowiem prawo kobiety do samostanowienia, zwykle ignorowane w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Tytuł realizacji odnosi się do wprowadzonego na Śląsku w latach pięćdziesiątych zakazu pracy pod ziemią: koni, zastąpionych przez maszyny; kobiet, których praca w kopalni była uważana za niebezpieczną i przynoszącą pecha; oraz, wykorzystywanych jako wykrywacze metanu, kanarków, których miejsce z czasem zajęły znacznie skuteczniejsze urządzenia elektryczne. Ten zbiór rozporządzeń, nazywanych przez górników zasadą 3 K, rymuje się z inną znaną na Śląsku, i - jak sugerują twórcy - w wielu miejscach ciągle obowiązującą, wyliczanką: Kinder (dzieci), Küche (kuchnia) i Kirche (kościół), która poza kopalnią wyznaczała kobiecie role społeczne i miejsce w tradycyjnej rodzinie. Zawarte w przytoczonej aliteracji oczekiwania w ogólnym zarysie sprowadzają się do opieki nad potomstwem, wyżywienia rodziny oraz dbania o przyswojenie i respektowanie przyjętych przez społeczność zasad moralnych. Dlatego ostatni trop, który również podsuwają twórcy, to powiązanie tytułu spektaklu z rodziną, składającą się z pracującego na kopalni, silnego jak koń mężczyzny, jego młodej żony i przyniesionego do domu kanarka (przyszłego dziecka).

Zgodnie z poetyką ballady fabuła sztuki sprowadza się do najważniejszych wydarzeń i faktów, które decydują o biegu wypadków. W miasteczku "u podnóża czynnej kopalni", którego rytm życia wyznaczają codzienne wyjścia mężczyzn do pracy i powroty do domu, w tajemniczych okolicznościach ginie ręka figury świętej Barbary, patronki górników. Ten znak zostaje odczytany jako zły omen, sygnał, że w mieście dzieje się coś niedobrego. Żeby odwrócić nieszczęśliwą kartę i ponownie powierzyć swój los świętej, mieszkańcy postanawiają wybudować pomnik, który swoją wielkością przyćmi wszystkie tego typu budowle. Scena zamienia się w plac budowy, na którym pod kierunkiem miejscowego Księdza (Piotr Bułka) zaczyna powstawać obiekt mający odkupić grzechy i przywrócić spokój w miasteczku. Odtąd święta Barbara - inkarnacja kościelnej instytucji kontroli - "będzie mogła zajrzeć w każdą dziurę i w każde słowo".

Odpowiedzialną za naruszenie dotychczasowego ładu społeczność szybko uczyni młodą Córkę Sztygara (Edyta Ostojak), która zachodzi w niechcianą ciążę. W przeciwieństwie do innych kobiet dziewczyna chce zerwać z kobiecą powinnością i "naturalną" potrzebą bycia matką. Decyzja o aborcji nie znajduje jednak zrozumienia ani u mężczyzn, którzy nie mogą pojąć, "jak suka może nie chcieć młodych", ani u kobiet. Matka (Maria Bieńkowska), zamiast oczekiwanego wsparcia, sama szuka pomocy u księdza. Bezpłodna pielęgniarka (Małgorzata Sadowska) z zazdrości o przyszłe dziecko podżega resztę mieszkańców do ostracyzmu. Kobieta z podbitym okiem (Beata Deutschman) analizując zalety macierzyństwa, próbuje się pocieszać, że w jej przypadku mąż przynajmniej oszczędza dzieci.

Świat wykreowany przez autora tekstu Tomasza Śpiewaka i reżysera spektaklu Remigiusza Brzyka jest moralitetowo czarno-biały. Wypełniają go bohaterowie, którzy stereotypowo dzielą się na dominujących, brutalnych i szowinistycznych mężczyzn oraz podporządkowane im, bierne i potulne kobiety. Sztygar (Zbigniew Leraczyk) pomiata żoną, jakby była częścią załogi kopalni. Podważa jej wartość jako człowieka, kobiety, żony i matki. Krytykuje jej umiejętności kulinarne, lęk wysokości i podejście do córki. Również Lekarz (Wojciech Leśniak) bez powodu wyżywa się na żonie, zarzucając jej niekompetencję, lenistwo, roztargnienie i bezpłodność. Jak się okazuje, przemoc fizyczna i psychiczna nie zna podziałów społecznych ani klasowych. W świecie, w którym źródłem norm i znaczeń są mężczyźni - sugerują twórcy - relacje z kobietami sprowadzają się wyłącznie do przemocy, a one same stają się celem ataków i obiektem pogardy. Zgodnie z tą logiką nawet samiec kanarka okazuje się lepszy od samiczki, bo - jak powie jeden z bohaterów - "przynajmniej śpiewa, a nie tylko żre ziarno".

Kobiety w tej opowieści są ewidentnymi ofiarami konserwatywno-katolickiego modelu rodziny, w którym władza męża i ojca zostaje uznana za naturalną i zrównana z władzą Boga. Ale i one nie są bez winy. Nie buntują się przeciwko hierarchicznym relacjom, które czynią z nich upośledzoną grupę społeczną. Wręcz przeciwnie - utrwalają krzywdzące je stereotypy i podziały. Opuszczona przez męża i skazana na samotne macierzyństwo matka młodego górnika (Dorota Ignatjew) wypowiada się o byłym partnerze z namaszczeniem, podtrzymując fałszywy mit męża i ojca. Wydaje się, że kobiety doskonale przyswoiły sobie reguły patriarchalnej gry z podziałem na lepsze - męskie i gorsze, bo kobiece role. Ich reakcja na urwaną rękę świętej Barbary jest symptomatyczna - we wszystkich wywołuje, pielęgnowane od dzieciństwa i w pewnym sensie podtrzymywane przez Kościół, poczucie winy. Poziom świadomości kobiet najlepiej oddają słowa pobitej matki niemowlaka (Beata Deutschman), która w pewnym momencie przyzna z rezygnacją, że każdy "musi dźwigać swój krzyż, czy raczej pchać swój wózek". Paradoks ich sytuacji polega na tym, że doświadczając męskiej agresji, prezentują podobne co mężczyźni postawy i stanowiska. W obliczu szansy na uzyskanie podmiotowości i autonomii, przed którą staje Córka Sztygara, razem z mężczyznami bronią starego porządku, utkanego z przemocy, dyskryminujących zasad i przesądów.

O ile przemoc domowa i lewe interesy są w tej społeczności tematem tabu, o tyle pęczniejący brzuch dziewczyny jest sprawą wszystkich mieszkańców. Ciążę i poród wiąże się z biologią, a więc naturą. Córka Sztygara podlega tym samym regułom, co przygarnięta przez nią ciężarna suka i owocujące w nadmiarze drzewo wiśni, ale pozbawia się ją prawa do prywatnego i indywidualnego wymiaru tego doświadczenia, czyniąc z niego sprawę publiczną. Kiedy na scenę wjeżdżają ogromne części korpusu przyszłej rzeźby, oznacza to nie tylko postęp w budowie, ale również rozwój płodu w ciele przyszłej matki. Naturalizowanie ciąży pomija jednak jej fizjologiczny aspekt, związany z ciałem konkretnej kobiety. O skrobance mówi się, używając metafory drylowania wiśni albo zeskrobywania grzyba z drzewa. Dlatego w ostatnim monologu bohaterka (bardzo sugestywnie i z lekkim dystansem zagrana przez Edytę Ostojak) upomina się o podmiotowe traktowanie i prawo do decydowania o sobie. Jeszcze nie wiemy, jaką podejmie decyzję. Finałowemu monologowi towarzyszy projekcja z chmurą nuklearnego grzyba. W ten prowokacyjny i nieco ironiczny sposób twórcy nawiązują do wystąpienia Jana Pawła II w Vancouver, podczas którego przyrównał aborcję do zagłady atomowej. Nie wiemy, co zrobi Córka Sztygara, bo ona również - jak reszta miasteczka i mały kanarek w klatce - żyje za metalową kratą (przez cały spektakl oddzielającą scenę od widzów). Kanarek nie czuł się dobrze w swoim okrągłym więzieniu, jednak jeszcze trudniej było mu z niego wyfrunąć.

Wizja piekła patriarchatu w tym gęstym od metafor tekście oraz świetnie wyreżyserowanym i zagranym spektaklu jest bardzo sugestywna, jakkolwiek nie do końca mnie przekonuje. Chociaż nietrudno odnaleźć we własnym otoczeniu zaprezentowane na scenie typy, to jednak dualistyczny podział na kobiece (uciemiężone) i męskie (dominujące) wydaje się niewystarczający, zwłaszcza że nie od dziś wiadomo, iż kultura patriarchalna jest opresyjna zarówno wobec kobiet, jak i mężczyzn. Szkoda, że w tym obrazie zabrakło chociażby refleksji, co jest źródłem męskiej przemocy. Samo stwierdzenie, że tak jest, niestety tylko powtarza oczywiste treści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji