Odwrót spod Zamku
NIE BĘDĘ UKRYWAŁ, że zarówno samo przedstawienie, jak i scenariusz Wojciecha Szulczyńskiego - czyli nowa premiera na małej scenie "Miniatury" Teatru im. J. Słowackiego - pod mylącym tytułem "Zamek", wywołały we mnie sprzeciwy i opory.
Po pierwsze - przeniesienie na scenę dziś już znanej powieści Franza Kafki, jednego z najciekawszych pisarzy czeskich pochodzenia żydowskiego a piszącego w języku niemieckim (przed 52 laty, gdy 41-letni twórca "Zamku" i "Procesu" umierał na gruźlicę) - jak dotąd nie zdało egzaminu z dramaturgii. Istniejąca adaptacja teatralna tej typowo skojarzeniowo-sennej prozy, dokonana przez Maxa Broda, przyjaciela Kafki, okazała się pomyłką. Czyli uproszczeniami zniekształcającymi tzw. ducha powieści. Potwierdził to spektakl Józefa Szajny, oparty na przeróbce Broda - przed 10 laty w nowohuckim Teatrze Ludowym.
Po drugie - kolejna próba przekładu "Zamku" z języka aluzji i przenośni świata zjaw żywiołowo atakujących wyobraźnię czytelnika - na mowę scenicznych obrazów, działań oraz "gry" absolutnie pozbawionych miąższu dramaturgii wycinków z tekstu, znów zawiodła i zwiodła młodego reżysera, debiutującego w teatrze. Zawiodła, jako pomysł zbudowania sztuki własnego autorstwa, dla której "Zamek" pozostał tylko pretekstem. A zwiodła chyba przesadnymi ambicjami uwspółcześniania motywów powieści przy pomocy scenicznych rozwiązań - dalekich od intencji Kafki. I nie tylko z tej przyczyny, że twórca "Zamku" zmieścił już przed pół wiekiem (z okładem) w swoim utworze ponadczasowe, więc uniwersalne treści. O osaczeniu człowieka przez metaforyczne moce Zamku-świata-życia, co jest efektem (u autora) w równej mierze siły naporu zbiurokratyzowanej, symbolicznej władzy na jednostkę jak i słabości człowieka samotnie szturmującego swoistą fatamorganę Zamku. A także splotu okoliczności, które powstają w warunkach uzależnienia losu ludzkiego od wytyczonych schematów postępowania z marionetką, zastępującą żywego człowieka. Więc po co tu uwspółcześniać Kafkę?
ZABIEG SCENICZNY, nazwany przez Szulczyńskiego przemianą osobowości głównego bohatera K. z "Zamku" - w osobowość innej, odmłodzonej postaci, podpierającej tezy własnej wizji adaptatora, jest po prostu próbą nowej interpretacji motywów Kafkowskich, obok powieści i poza nią. A to już wiąże się raczej z oceną "dzieła" Szulczyńskiego, jako oryginalnej materii na dramat i spektakl.
Ten dramat ukrywający się za parawanem "Zamku" jest nieznośnie rozciągnięty w czasie scenicznym, statyczny, udziwniony - a na dodatek nie taki znowu oryginalny. Sięga bowiem zbyt często do "motywów powieści'', zwłaszcza tam, gdzie trudno scenarzyście oraz inscenizatorowi w jednej osobie, znaleźć własne rozwiązania kwestii - jak podaje w słowie "od reżysera": przekraczania granic "Dojrzałości", "Konformizmu", "Dorosłości" i swoistej "smugi cienia". Tworzy zatem mieszaninę pseudofilozofii - od siebie, z fragmentami przemyśleń, skojarzeń - od Kafki, co określił sam pisarz, jako "gmatwaninę, która w pewnych warunkach decyduje o egzystencji człowieka". Z czego - dla widza i słuchacza - niewiele wynika, prócz cytowanej (w oderwaniu) gmatwaniny.
Dysponując, wedle tendencji "odmładzających" bohatera, grupą młodych aktorów, przeważnie mało doświadczonych - nie potrafił ich poprowadzić konsekwentnie (w sensie artystycznym i psychologicznym) do celu, jaki sobie oraz przedstawieniu założył. Szczególnie, gdy ich "grę" zestawia ze starszymi wykonawcami ról. Ci zaś - albo tworzą samoistne kreacje (jak Halina Gryglaszewska, znakomita Oberżystka w scenie na ladzie-łożu) albo odbijają niby w lustrze twarze Kafkowskieh zjaw, dobrze urealnionych (jak Jerzy Nowak w podwójnej roli Wójta i Erlangera), albo podają z czystą dykcją tekst teatralnego monologu (jak Halina Żaczek - Olga), lub gubią się w mętnych konturach inscenizacji (Tadeusz Szybowski - Nauczyciel), czy tylko szukają na próżno kontaktu z mrocznym nurtem "Zamku" (Stefan Mienicki - Oberżysta).
Niedostatki warsztatowe młodych aktorów powodują, że główny bohater K. (Sławomir Rokita) istnieje na scenie wyłącznie jako postać fizyczna. Nie ma w nim żadnych cech charakterystycznych, które by motywowały potrzebę jego artystycznego, teatralnego odmłodzenia w odniesieniu do koncepcji scenariusza. Bliżej nieokreśleni Pomocnicy (Paweł Jakub Korombel i Tadeusz Bradecki - PWST) miotają się, czołgają, łażą na czworakach bez sensu, czyli bez pokrycia dla scenicznych działań. Choć starają się czynić to z wprawą i chęcią wywołania jakichś tam znaczeń. Niekiedy w grze Friedy (Magda Jarosz - PWST) widać przebłyski łączenia Kafki z Szulczyńskim, na korzyść tego pierwszego, co świadczy o możliwościach młodej aktorki, podobnie jak rola Pepi (Grażyna Laszczyk - PWST) i dość interesujący zarys, ale tylko zarys postaci Barnaby w ujęciu Jerzego Grałka.
WSZYSTKO RAZEM nie tworzy całości dramaturgicznej. Jest improwizacją, zaplątaną w skróty myślowe i obrazowe na przemian z dłużyznami tekstu, ponad miarę wytrzymałości odbiorczej. Nie wiem, czy nawet gdyby uznać wygórowane ambicje scenarzysty, reżysera oraz inscenizatora, aby zmieścić w spektaklu, opartym na wybranych wątkach powieści Kafki - swego rodzaju anty-Kafkę z własnych przemyśleń, można by powiedzieć, że jego "Zamek" jest ambitną porażką artystyczną? W moim przekonaniu widowisko w "Miniaturze" powinno być lekcją poglądową dla młodych adaptatorów i reżyserów, że lepiej jednak brać na warsztat gotowe utwory dramatyczne, niż przeróbki innego gatunku twórczości. A jeśli już adaptować, to w zgodzie z autorem i jego dziełem. W każdym razie tylko wówczas, gdy dla koncepcji wystawienia sztuki ma się - poprzez logicznie jasną interpretację utworu - coś równie ważnego do powiedzenia: od siebie i do publiczności.