Artykuły

Myszki

"Szczury" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Karol Płatek w serwisie Teatr dla Was.

Tuż przed rozpoczęciem spektaklu ktoś z obsługi ostrzega osoby siedzące w pierwszym rzędzie: "Tutaj to proszę uważać, bo jest niespodzianka pod koniec". Słyszałem, oczywiście, już wcześniej o tej niespodziance - gigantyczna piana pokrywa scenę i wylewa się na widownię (na pierwszy rząd); zaniepokoiłem się tylko właśnie tym - już na samym starcie - podważeniem artystycznego gestu. No bo jak to: to zaskakujemy mieszczańską publiczność, nie oszczędzamy jej, męczymy nieakceptowalną prawdą o nas samych? Czy raczej grzecznie pytamy, czy można państwa potraktować mydlanymi bąbelkami? Podobnie jest z całym spektaklem, który ucieka od społecznej analizy w artystowską zabawę.

I

Chodzi mi o to, że drapieżność się rozmywa. "Szczury" Mai Kleczewskiej wg Gerharta Hauptmanna obiecują dużo, ale w ogólnym rozrachunku - dają niezwykle mało. Fabuła dramatu została - jak wiadomo - przeniesiona z Niemiec z początku XX wieku do współczesnej Warszawy, zawładniętej przez ludzi sukcesu. Przez wyższą klasę średnią (jeśli idzie o majątek), która jest jednocześnie klasą niższą (jeśli idzie o sprawność umysłową). Młode małżeństwo, które mieszka pewnie w Miasteczku Wilanów, po śmierci swojego dziecka decyduje się na kupienie noworodka od ukraińskiej sprzątaczki. I ja chciałem to wszystko zobaczyć. Jakie wszystko? Tę polską pogardę dla tego co na wschód od granicy (a często - dla tego co na wschód od Warszawy, tyle wystarczy), to niczym nieuzasadnione poczucie wyższości. Z początku dostałem, co chciałem. Pierwsza scena to "rozmowa kwalifikacyjna". Przyszła matka ukraińskiego chłopca razem ze swoim bratem sprawdzają przydatność Poliny do sprzątania - zapewne tak to trzeba nazwać - apartamentu. Pojawia się więc ostra społeczna satyra - przesadzona, przejaskrawiona, to jasne, ale też nikt się chyba nie spodziewał subtelności, prawda? Ale to ginie, po chwili zanurzamy się jakby w innym przedstawieniu. I nawet jeśli później gorzkie słowa pod adresem warszawskiego ludu padają (bo padają), to są już prawie niesłyszalne. "Szczury" skręcają w inną stronę.

II

W stronę środowiskowych porachunków. Czego tu nie ma, komu się nie dostaje. Jest Jan Englert, jest Grzegorz Małecki, jest Małgorzata Kożuchowska, jest Joanna Szczepkowska, jest - last but not least - Jan Skrzetuski, przepraszam, Michał Żebrowski. Przyznaję szczerze - mnie to bawiło; zwłaszcza odegrany znakomicie przez Michała Czachora sławetny telewizyjny monolog dyrektora Teatru 6. piętro, w którym to domagał się on uwielbienia dla złotej rzeczywistości III RP. Tylko tak się zastanawiam: czy aby cytowaniem swoich - jak chyba można powiedzieć - ideowych przeciwników Maja Kleczewska nie kręci na siebie bicza? Bo miałem nieodparte wrażenie, że spora część publiczności śmiała się i znakomicie się bawiła, ale nie w sposób, w jaki projektowała to reżyserka. Na przykład kiedy przytaczane są obszerne fragmenty wywiadu, którego Grzegorz Małecki udzielił "Rzeczpospolitej", wszyscy śmieją się, podejrzewam, z tego co Małecki mówił (ale zgadzając się z nim), a nie z samego Małeckiego (jak pewnie chciała Kleczewska). Już wyjaśniam: aktor Narodowego krytykował awangardowy teatr i metody pracy samej Kleczewskiej. Kiedy ludzie śmieją się ze zdań typu: "I tak na małej scenie jest: reżyser, choreograf, ktoś od świateł, dwie dziewczynki, które piszą o reżyserze pracę magisterską, delegaci 'Krytyki Politycznej' i koniecznie para gejów, którzy nie wiadomo, czym się zajmują, ale dobrze, żeby byli..." (podaję za "oryginałem" z gazety, tekst wykorzystany w "Szczurach" mógł być nieco inny) - to myślą, że właśnie rzeczywistość w tych uwagach opisana jest celem ironii. A przecież nie jest, przecież to Małecki miał oberwać. Ale tak się dzieje, kiedy Kleczewska zbytnio zagłębia się w swoim spektaklu w środowiskowe animozje. To wszystko jest dla widzów nieczytelne. Spiętrzona ironia wali się reżyserce na głowę.

III

I tak jest już do samego końca przedstawienia - aż do pienistego finału, przykrywającego (dosłownie) brak treści. Szkoda tej nierozwiniętej krytyki społecznej, która mogłaby stać się elementem prawdziwie poruszającym wyobraźnię widzów. Tak się nie dzieje, Kleczewska wybiera hermetyczne żarty, które donikąd nie prowadzą. Potencjał rozpuszcza się w bełkotliwości, trwoga nie paraliżuje, metateatralność nudzi. Ze szczurów zrobiły się myszki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji