Artykuły

Idę razem z młodością

Często widać go w towarzystwie młodych ludzi. Wpaja im, że słowo musi mieć swój adekwatny do okoliczności kształt. Sam mówi z literacką gracją i ze sprinterskim tempem. O swojej doli opowiada aktor olsztyńskiego Teatru im. Jaracza CEZARY ILCZYNA.

Panie Cezary, ile to już lat w naszym teatrze?

- To już 17. sezon.

To za rok będziemy mogli powiedzieć, że jest już Pan "pełnoletnim" olsztyńskim aktorem?

- Rzeczywiście, w tym teatrze to juz jestem taki niezły nastolatek.

A propos nastolatków i niewiele od nich starszych osób, od których zaroiło się ostatnio w teatrze. Jak się Pan odnajduje w towarzystwie młodych aktorów i aktorek? Na przykład Pana kolega z zespołu Artur Steranko mówi, że z racji samotnictwa się nie odnajduje. A Pan tak wszędzie z młodymi ludźmi. Nawet na spotkania z młodzieżą do bibliotek daje się Pan zapraszać?

- Uczę w Studiu Aktorskim, a to silą rzeczy oznacza kontakty z młodymi. Próbuje im przekazać swoje doświadczenia. W zeszłym sezonie przygotowałem ze studentami III roku przedstawienie dyplomowe "Siostry". Nie kryję, że wkładam w to wszystko sporo energii. Ale jak się pracuje z młodymi ludźmi, to nie można oszukiwać i robić coś na pół gwizdka, bo od razu to wyczują. Nasze zajęcia często trwają ponad wymiarowe godziny. Dzięki temu, jak to nazywam, "harcerstwu", dwa lata temu powstało przedstawienie "Iwona". Przygotowywaliśmy sceny na egzamin, z czego w efekcie powstał spektakl, który dyrekcja teatru zdecydowała się pokazać publiczności. I takie pozytywne efekty przekonują mnie, że warto w to brnąć.

A czego Pan uczy studentów teologii na uniwersytecie?

- Dykcji. Mój przedmiot nazywa się emisja głosu albo fonetyka, Generalnie chodzi o kulturę żywego słowa. Uczę, jak prawidłowo czytać. Może to brzmi śmiesznie, że uczę 20-latków czytać, ale tak jest. Chcę, by potrafili tak przeczytać Pismo Święte z ambony, by dla słuchaczy było to tak interesujące jak dobrze powiedziane kazanie. Może zestawienie księdza i aktora jest dziwne, ale słowo - czy to z telewizora, czy z ambony - musi mieć artystyczny kształt. Dziennikarz, który wyraża się nieprawidłowo, me dotrze jak trzeba do czytelników, a osoba publiczna, jak ksiądz czy aktor, powinna być pewnym wzorcem mowy.

A kto jest dla Pana takim wzorcem?

- Na pewno elokwentny jest Krzysztof Zanussi. Bardzo ładnie mówi Tadeusz Sznuk.

A kto mówi brzydko?

- Politycy, których nie chciałbym wymieniać z nazwiska. Dodatkowo irytują mnie, gdy słucham ich nieprzemyślanych wypowiedzi.

Czego mógłby ich Pan nauczyć?

- Nie wiem. Ale są przecież nawet specjalne szkoły, w których politycy uczą się, jak kreować własny wizerunek. Może uczyłbym ich, że każdy gest ma znaczenie. Ale jakoś się do tego nie palę?

Czemu?

- Bo jestem apolityczny. To znaczy, jak każdy mam swoje poglądy, sympatie i antypatie, ale generalnie polityka budzi we mnie wstręt. Mam taki sam odruch, jak i całe społeczeństwo.

To czym się Pan interesuje, jeśli nie polityką?

- Gdyby podzielić procentowo moje zainteresowania, to 80 procent zajmuje praca. Pozostałe 20 procent fotografia oraz turystyka rowerowa i górska. Szczyt marzeń to wakacyjny wypad w Tatry. Lubię tez oglądać przedstawienia teatralne i filmy, ale w sumie podglądanie tego, co robią inni trzeba chyba wkalkulować w pierwsze 80 procent. Ktoś mógłby powiedzieć, ze jestem nieszczęśliwy, skoro hobby pochłania tylko 20 procent mojego czasu, ale wybrałem to z pełną premedytacją i praca wciąż jest moją pasją. Myślę, że dzięki temu potrafię "sprzedać" młodym ludziom zapał do pracy w teatrze. Aha, do tych 20 procent ostatnio trzeba doliczyć komputerową obróbkę zdjęć i dźwięku. Bo moim drugim zawodem jest praca w radio. Mam nawet w domu własne studio nagraniowe.

A reżyseria Pana nie "kręci"? Zrobił Pan już wspomniane "Siostry", w których "ożenił" Pan Czechowa i Głowackiego i co dalej?

- To dzięki Januszowi Kijowskiemu ośmieliłem się do reżyserii. Robiąc swoje pierwsze przedstawienie, bardzo się balem reakcji publiczności i kolegów-aktorów. Po "Siostrach" nabrałem wiary w siebie. I metodą drobnych kroków coś tam z tą reżyserią robię.

A film? Gdzieś Pan tam mignął w telewizyjnym serialu "Psie Serce".

- Ten rynek rządzi się swoimi prawami. Nas zapraszają na castingi albo proponują role w filmach kręconych gdzieś na naszym terenie. Ale teatr pochłania tyle czasu, są w nim tak napięte terminy, że - albo jedno albo drugie. Jest wielu bezrobotnych aktorów, którzy nie robią nic innego, tylko jeżdżą z castingu na casting. Ja byłem zaproszony na kilka. Pojechałem na jeden. Prawdę mówiąc, to wolę pojechać na przedstawienie do innego teatru.

I na czym Pan był ostatnio?

- Na musicalu "Taniec wampirów" w Teatrze Roma. Zobaczyłem coś zrobionego z dużym rozmachem, widać, że za spore pieniądze.

Ile godzin ma Pana doba?

- Mam bardzo wyrozumiałą rodzinę. Bywają dni, ze się wcale nie widzimy. Mijamy się, często z żoną tylko przekazujemy sobie kluczyki do samochodu, bo mamy jeden. Mam syna przed maturą i kajam się, że poświęcam mu za mało czasu. Ale to problem wszystkich aktorów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji