Artykuły

W kameralnych szrankach (fragm.)

Znana dobrze łodzianom z wielu okolicznościowych imprez sala teatralno-koncertowa Muzeum Historycznego zaczęła obecnie funkcjonować także jako scena kameralna Teatru Wielkiego, od obecnego bowiem sezonu teatr rozpoczyna czy też wznawia dzia­łalność i w tej dziedzinie operowej twórczości. Z jaką regular­nością, będzie to zależało w niemałym stopniu, jak zapewnia dyrektor Sławomir Pietras, od społecznej akceptacji dla operowej kameralistyki.

Jeśli się nie mylę, ostatnim kameralnym przedstawieniem Teat­ru Wielkiego, wykonywanym bodaj kilkakrotnie, był przed ku­ku laty "Zamek na Czorsztynie", grany wprawdzie w siedzibie, ale ani nie na wielkiej scenie, ani na małej, bo takiej teatr po prostu nie ma, lecz na korytarzu doraźnie do tego celu przysposobionym.

Prawdę mówiąc, i to nowe miejsce, mimo sympatycznej i na­strojowej oprawy, jaką stwarza wystrój sali, nie jest do celów teatralnych dostosowane, nie ma żadnego wyposażenia techni­cznego, ale mimo wszystko może się ono okazać dla nowych poczynań miejscem szczęśliwym. Nasz zespół stanął w kameralne szranki z utworem może nie tyle kameralnym, ile nadającym się do wystawienia w stylowych, pałacowych wnętrzach, już choć­by ze względu na szacowną tradycję dworską przedstawienia "Odprawy posłów greckich" Kochanowskiego, która posłużyła Witoldowi Rudzińskiemu za kanwę jego opery, przeznaczonej pierwotnie (1966 rok) dla radia, nagrodzonej też na międzynaro­dowym konkursie oper radiowych w Monte Carlo.

Jest to utwór poniekąd epicki w sensie literackim, a także oratoryjny w charakterze muzycznym, wymagający ponadto znacznego aparatu wykonawczego, co nie jest przecież najbardziej typowe dla kameralistyki. Ponadto, choć w założeniach jest to utwór raczej statyczny, gdyż (podobnie jak w pierwowzorze li­terackim) wszystko rozgrywa się w jednym miejscu i w znacz­nej mierze przez narrację o wydarzeniach, to przecież łatwo sobie wyobrazić zespół wykonawczy usytuowany w znaczne szerszym tle, niż to oglądaliśmy. Trzeba, dodać, że "Odprawa'' po­dobno jak najlepiej sprawdziła się w pałacowych wnętrzach Łańcuta, gdzie pokazaliśmy ją po raz pierwszy w tym samym zestawieniu z "Il maestro di capella", akurat w czasie, gdy tu, w siedzibie odbywały się Łódzkie Spotkania Baletowe, co każe nam ze względów formalnych zapisać tę premierę na konto poprzed­niego sezonu.

Czy to zestawienie jest najfortunniejsze, tego nie byłbym pew­ny ze względu na bardzo już odmienny styl i charakter obu utworów, niejednakowy ich "ciężar gatunkowy" (pomijając sto­pień trudności w odbiorze). Ale zacznijmy od Rudzińskiego, wielce zasłużonego przedstawiciela starszej generacji polskich kompozytorów, a jednocześnie teoretyka, pedagoga i publicysty, człowieka o szerokim wykształceniu i rozległych zainteresowa­niach humanistycznych. Za najwybitniejszą kompozycję Rudzińskiego w całym jego niemałym dorobku, uchodzi - według zgodnej opinii znawców - właśnie "Odprawa", ale czy także według publiczności. W każdym razie nie jest to utwór o naj­większym powodzeniu wśród polskich dzieł współczesnych i są­dzę, że nie tylko z powodu zdecydowanej nowoczesnoś­ci języka muzycznego i znacznego skomplikowania mu­zycznej faktury.

Ta trudna przystępność bierze się chyba stąd, że dra­matyczne walory tej operowej adaptacji mogą, że tak powiem, zaistnieć w całym swym wymiarze tylko w odbiorze widza (słuchacza), któremu nieźle znany jest w oryginale wspaniały tekst Kochanowskiego, zarówno bogaty myślowo, jak i urzekający poetycko. Nie łudźmy się przecież, że przez większość tych, którzy "przerabiali" go w szkole, został trwale przyswojony. A cóż pozostaje z owego tekstu w operze, nie tylko że z konieczności przykrojonego, ale i nie dość wyraź­nie artykułowanego ze względu na wielkie trudności muzyczne i ściśle wokalne, z którymi zmagać się muszą śpiewacy? Sądzę, że w tym tkwi główna przyczyna stosunkowo niewielkiego re­zonansu dzieła, które ma w warstwie muzycznej tak silny ładunek dramatyzmu, tak wiele miejsc pełnych ekspresji.

W stosunku do oryginału czy raczej do literackiego pierwo­wzoru zachodzą tu dosyć istotne zmiany. Wprowadzono postać Narratora, który przejmuje głównie zadania Posła z dramatu Ko­chanowskiego (rola upamiętniona w telewizyjnej realizacji przez kreację Piotra Fronczewskiego). Przynosi on Helenie pomyślną relację z przebiegu sejmowej debaty, a te jego jakże ważne sło­wa, ze względu na niezmiernie trudne zadania wokalne, nie do­cierały do uszu widowni, mimo iż JERZY WOLNIAK wyszedł ze swoich zadań na ogół obronną ręką. Nawet nienaganna dykcja i wyraziste aktorstwo WŁADYSŁAWA MALCZEWSKIEGO (Antenor) nie mogły zagwarantować zrozumienia przez publiczność niezwykle ważnych kwestii, a przeciec w wypowiedziach głównie tych dwu postaci zawiera się przewód myślowy dzieła, tymczasem jednak adaptacja dała, niezbyt chyba słusznie, pierwszeństwo wypowiedziom Recytatora, doskonale zresztą przekazanym przez STEFANA PASKĘ, a to dzięki temu, iż nie musiał swoich słów wyśpiewywać. Ale są to słowa wyrażające zachętę do... woj­ny prewencyjnej, gdy, moim zdaniem, najważniejsze, jako poli­tyczny morał, są właśnie teksty zawierające krytykę szlacheckiej anarchii i pseudopatriotycznej demagogii (w relacji Narratora czy w wystąpieniu Iketaona (udana rola adepta PIOTRA NOWACKIEGO), bądź też w moralnych naukach Antenora, kierowa­nych czy to do Aleksandra (Parysa) czy do Priama. Jeśli przed­stawienie, z którego emanował podniosły nastrój, podkreślany przez hieratyczny ruch i gest, pozostawiło po sobie silne wraże­nie, to także dzięki bardzo ekspresyjnej interpretacji wokalno-aktorskiej, począwszy od IZABELI KOBUS, jej pełnego rozterek monologu Heleny, a przede wszystkim dzięki niezwykle suge­stywnej, z wielką siłą dramatyczną kreowanej przez EWĘ KARAŚKIEWICZ roli Kasandry, stwarzającej zresztą ogromne obciążenia wokalne. W dawno nie spotykanej formie zaprezento­wał się jako młodzieńczo zadufany Aleksander TADEUSZ KOPACKI, trafne też wydało mi się obsadzenie roli Priama przez TOMASZA FITASA, doskonale wypadł duet posłującego we własnej sprawie Menelausa (EUGENIUSZ NIZIOŁ) i Ulissesa (KRZYSZTOF LESZCZYŃSKI). Odnotujmy jeszcze rolę Pani, w wykonaniu MARII SZCZUCKIEJ.

Choć trudno to ocenić niespecjaliście, wydaje mi się, że bez zarzutu śpiewały chóry, wyraziście operujące gestem, a wyjątko­wo pięknie zabrzmiało przejmujące lamentoso po brzemiennej decyzji Priama, subtelnie przechodzące w sławną inwokację do "białoskrzydłej pławaczki". Bardzo dynamicznie i precyzyjnie sprawował kierownictwo muzyczne ANTONI WICHEREK, wielką pieczołowitością reżyserską odznaczały się zwłaszcza sceny zbio­rowe, między innymi spór obu partii sejmowych, prace scenogra­fa koncentrowały się w istniejących warunkach na zaprojekto­waniu kostiumów, należycie skontrastowanych w poszczególnych grupach, ale nie wyłamujących się z polnego wyrazu stylistycznego.

Wystawienie "Odprawy" okazało się czymś więcej, niż tylko gestem uczynionym przez teatr dla "honoru domu", zespół bo­wiem zmierzył się, i to zwycięsko, z zadaniem niewątpliwie trud­nym zarówno muzycznie, jak i wokalnie, a wreszcie teatralnie, odniosła przy tym korzyść edukacja kulturalna publiczności. Na­suwa się jednak wniosek, iż nie zawadziłoby zamieszczenie li­bretta w teatralnym programie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji