Artykuły

Wolne pokolenia, czyste -

W dniach, kiedy teatry walczą z rosnącą pustką na widowni, sala Ateneum jest pełna. "Polonez" naprawdę ma u publiczno­ści powodzenie. Przy czym nie wydaje się ono wyłącznie następstwem rozgłosu, jaki towarzyszył okolicznościom powsta­wania tej premiery - niełatwej drodze tekstu na scenę, ingerencjom władz i cen­zury, złożeniu reżyserii przez Bohdana Korzeniewskiego - choć rozgłos ów trud­no całkowicie lekceważyć. Podobna aura wokół książek, filmów czy spektakli jest dzisiaj w modzie oraz w cenie, często zresztą niewspółmiernie wysokiej w sto­sunku do ich wartości. A bywa, że ją na­wet zastępuje...

Jednak "Poloneza" w warszawskim Tea­trze Ateneum to nie dotyczy. Niezależnie od tego, co uznamy za źródło powodzenia spektaklu - a najistotniejsze chyba sta­nowi doraźnie aktualizowany przez pu­bliczność narodowy temat - powiedzieć trzeba jasno, że z wielu względów jest on godny uwagi, potrzebny i żywy. A prze­cież "żywy" nie oznacza w tym przypadku ani zaczerpniętej z dnia dzisiejszego tema­tyki, ani też specjalnie atrakcyjnej teatral­nie formy, ani wreszcie feerii insceniza­cyjnych pomysłów, mnożonych ku zaba­wie widza. Wprost przeciwnie. "Polonez" chwilami aż nuży powolnością akcji, mo­notonią i obszernością dialogów, jedno­stajnym rytmem. Natomiast o jego żywo­ści, o sile decyduje przede wszystkim ran­ga spraw, o których mówi się ze sceny.

Właśnie - mówi. Nie ma w tym okre­śleniu żadnej przenośni, bowiem wszystko, czego świadkami jesteśmy podczas trzy­godzinnego wieczoru, podporządkowane zo­stało prymatowi słowa. To ono w głównej mierze - a ściślej: wiersz - wyznacza z woli autora i reżysera kształt oraz styl przedstawienia. Przedstawienia w manife­stacyjny wręcz sposób rezonerskiego i sta­tycznego, w którym działanie aktorów sku­pia się przede wszystkim na podawaniu tekstu, na recytacji poetyckiego słowa. To­warzyszy mu często celebrowany, chwila­mi nawet niemal hieratyczny ruch i gest.

Ale nie jest to zasada generalna, wspólna dla wszystkich wykonawców, bo stoso­wana przez niektórych tylko i wówczas, gdy tekst daje po temu motywację. Bywa ona różna. W scenie audiencji u Katarzy­ny II można ją uznać za realistyczną: ce­lebruje się monarszy majestat. Inaczej pod­czas spotkania upozowanego na pomniko­wego bohatera Kościuszki z ambasadorem Sieversem. Celebra gestów przyszłego Na­czelnika ma tutaj niemal wymiar symbo­lu, narodowego mitu.

Warto wyjaśnić, że sam układ tekstu w spektaklu odpowiada w zasadzie orygina­łowi. Janusz Warmiński zachował kolej­ność i przebieg poszczególnych scen, sto­sując w ich obrębie pewne skróty, a cał­kowicie zrezygnował z jednej tylko: nie oglądamy "wolnej okolicy" w stylu rokoko i na jej tle rozmowy pomiędzy Sieversem, Altestim, Księżną Radziwiłłową oraz Mar­kizą Camelli. Decyzja nie budząca wątpli­wości, jako że dla całości owa scena nie ma większej wagi.

Całość ta otrzymała w Teatrze Ateneum staranną i bogatą oprawę scenograficzną. Wprawdzie elementy dekoracji - nie li­cząc zwisającego nad widownią ciężkiego, rzeźbiarskiego plafonu z plątaniną luf ar­matnich, orłów carskich, kopyt i głów koń­skich - zostały ograniczone, lecz do form efektownych. Każda część przedstawienia ma inną dominantę plastyczną, która sym­bolizuje miejsce akcji - np. tron carycy, ławy poselskie - zaś ich tłem wspólnym jest wyściełająca pudełko sceny, o ele­ganckiej, tłoczonej jakby fakturze, materia w odcieniu zgaszonej czerwieni. Najbogat­szym jednak akcentem tej scenografii (o znamionach stylu Mariana Kołodzieja) ukazują się kostiumy w ładnie harmonizu­jącej z tłem pastelowej gamie.

Taka oprawa dała malarską wręcz urodę poszczególnym sekwencjom przedstawie­nia, które - starannie skomponowane sy­tuacyjnie z zachowaniem hierarchii a na­wet symboliki miejsca wedle ważności po­staci - przywodzą na myśl technikę ży­wych obrazów. Sprzyja temu skojarzeniu wspomniana już retoryczność oraz statycz­ność realizacji a także niespieszny rytm scen i stosowane często przez aktorów spowolnienie słów i gestów. Nie znaczy to jednak, iż przedstawienie pozbawione jest kulminant dramatycznych, ale częściej rodzą się one ze spięć słów, niż sytuacji bądź postaci.

Tym ostatnim autor wyznaczył przede wszystkim rolę reprezentantów zbiorowego portretu polskiego społeczeństwa a zara­zem nosicieli jego przywar i grzechów głównych, natomiast o wiele mniej intere­sowały go one jako podmioty wydarzeń. Są jednak od tej reguły pewne odstępstwa, zwłaszcza w dwóch interesujących sylwet­kach psychologicznych - carycy Katarzy­ny II i Stanisława Augusta. Obie znalazły w przedstawieniu wyrazistą interpretację, przy czym Czesławowi Wołłejce udało się pokazać ostatniego polskiego króla w ca­łym powikłaniu jego tragicznej sytuacji. Z jednej strony - świadomego własnej bezsiły i małości, z drugiej zaś nie pozba­wionego jednak poczucia godności i ho­noru, jakby na przekór biegowi wypad­ków i rosnącej anarchii.

Pozostali bohaterowie "Poloneza" pojawia­ją się w tekście i na scenie niczym znaki - sygnały pewnych postaw. Tak też funkcjonuje Seweryn Rzewuski, któremu Jan Świderski daje - na tyle, na ile pozwala tekst - maksymalnie wiarygodne, pogłębione psychologicznie racje działania, zwłaszcza zaś w finałowej próbie eks­piacji za dotychczasowe błędy.

Przedstawienie składa się z trzech, rozdzielonych przerwami, części. Pierwsza łą­czy obrazy Dwór cesarski w Petersburgu i Deputacja dziękczynna Konfederacji Jeneralnej, druga - Konfederacja Jeneralna - Grodno i Dwór królewski w Warsza­wie, trzecia natomiast - Sejm - Grodno i Zajazd Borysewicza w Grodnie (tytuły obrazów podaję wedle spisu występują­cych osób). Każdy z nich na dobrą sprawę stanowi osobną i zamkniętą dramaturgicz­nie całość a jednocześnie kolejne ogniwo panoramy polskiego społeczeństwa w mo­mencie historycznego przełomu. Ów mo­ment został przez autora ściśle określony - to okres od listopada 1792 do sierpnia 1793 roku, a w nim wydarzenia związane z Targowicą oraz drugim rozbiorem Pol­ski. Stąd sztuce Sito nadała Maria Janion tytuł "Panoramy Targowickiej".

Pojawiają się w tej panoramie postaci i sytuacje o rodowodzie przeważnie po­świadczonym historycznie, co jednak nie przeszkadza autorowi w kształtowaniu ak­cji zgodnie z zasadami licentia poetica. I tak, wbrew prawdzie historycznej, sprowa­dza Sito do Grodna Kościuszkę i każe mu tutaj odbyć zadziwiającą z wielu względów rozmowę z Jakubem Sieversem. Rozmowę, w której rosyjski ambasador cierpi nad rozbiorem i ostrzega Kościuszkę przed aresztowaniem, zaś ten ma okazję zade­monstrować swą niezłomną wiarę w naród i sprawiedliwość historii słowami: "Na koniec z krwi obeschnie ziemia, będą ją kiedyś orać wolne pokolenia czyste - " Po czym, każe żydowskiej kapeli uciąć "Poloneza" Ogińskiego i - jak chce autor - "słucha, słucha".

Tak też robi w Teatrze Ateneum Marian Kociniak grający Kościuszkę o imponująco wymodelowanym profilu z zadartym no­sem, a przecież ani owo słuchanie, ani zbożne chęci Sieversa w powściągliwej interpretacji Jerzego Kaliszewskiego nie wyglądają przekonywająco. Szlachetne "ku pokrzepieniu serc" sformułowane przessłanie autorskie, które przywodzi na myśl bogatą tradycję literatury polskiej - w tym "jutrzenkę swobody" i pełne żaru za­wołanie Księcia Konstantego z listopado­wego dramatu "a ja w nią wierzę!" - brzmi trochę gołosłownie. Mimo całej sieci tropów literackich jakimi wzbogacił Sito "Poloneza", także romantycznych i "chocho­lich" (z Wyspiańskiego); mimo przejrzy­stej dewizy z finału: "Są klęski, z których wyrasta zwycięstwo."

A dzieje się tak dlatego, że wszystko, co przedtem oglądamy i czego słuchamy ze sceny, skłania do refleksji raczej nad upadkiem, niż odrodzeniem polskiego na­rodu. I niewiele tu znaczy słaby w grun­cie rzeczy spór posłów-patriotów na Sej­mie Grodzieńskim, czy ukorzenie się Rze­wuskiego przed Naczelnikiem. Ten protest ginie w nawale odrażających dowodów sprzedajności i narodowego zaprzaństwa, płynących nie tyle nawet z wyrachowania, co ze zwykłej głupoty. Przy czym całą jaskrawość tego narodowego upadku uzmysławia już pierwsza scena sztuki przedstawienia. Postawiona w niej diagnoza stanu świadomości polskiego społeczeństwa w dramatycznym momenci historii pozostaje właściwie bez zmian do końca akcji, tyle że rozrastają się poszczególne jej ogniwa - motywy: brak instynktu samozachowawczego narodu, fałszywe jego ambicje i fałszywe pojęcie honoru, prymitywne kunktatorstwo i ślepota polityczna. Wszystko to, podkreślmy mocno - jest w "Polonezie" domeną ludzkich działań i rozstrzygnięć, opatrznościowej interwencji czy absurdu Historii.

Wspomniana pierwsza scena to w Teatrze Ateneum popis aktorski Aleksandry Śląskiej. Gra ona carycę arcymądrą i arcybezwzględną w stosunku do swych politycznych partnerów, i to zarówno sprzymierzeńców jak i przeciwników. Wszystkich ich zresztą przerasta wiedzą, zdolściami, dalekowzrocznością i przebiegłością o znamionach niemal sztuki. Z polską deputacją caryca igra bezlitośnie, jak jej się żywnie podoba - to detonuje posłów, to ośmiela, to komplementuje, ale nawet w momentach największej łaskawości daje znać o swoim dla nich lekceważeniu. Jest przy tym mistrzynią gry pozorów, którą prowadzi z całą perfidią oraz wyrachowaniem, bawiąc się stropieniem przeciwnika. Cały ten proceder odbywa się jednak z towarzyszeniem nienagannych manier i w blasku królewskiej urody. Także w chwili niepohamowanego zniecierpliwienia pozostaje Katarzyna wielką monarchinią. Podobnie - w miłości. Z pociągającym ją Zubowem igra, jak z innymi, mając poczucie jego prawdziwej wartości.

W sumie, bogata to w rysunku psychologicznym rola, niemal całkowicie oparta na głosie jako głównym środku ekspresji aktorskiej. Od początku do końca niemal sceny Śląska pozostaje przykuta do tronu, ale jakże pptrafi ożywić tę statyczną sytuację!

Dzięki tak pokazanej carycy do niezwykle istotnego wątku spektaklu urasta temat rosyjskiej racji stanu oraz jej ponadczasowych (w pewnym sensie i powra­cających w historii) uwarunkowań - z problemem stosunku do państw ościen­nych: w tym w pierwszym rzędzie Polski. Wiąże się z nim ściśle temat tragedii na­rodu, który w momencie niezwykłego ożywienia i spotęgowania się życia spo­łecznego - a chodzi o Konstytucję 3 Maja - sam przyczynia się do swego unicest­wienia. I bodaj na sile tych właśnie tema­tów polega przede wszystkim żywość przedstawienia "Poloneza" w warszawskim Ateneum. Bo przecież nie na tym, co publiczność skwapliwie podchwytuje jako "bardzo aktualną", słowną zwykle aluzję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji