Zetrzeć uśmiech samozadowolenia
"Szczury" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Hauptmann opisał dwa światy: bogatych niemieckich mieszczan z początków XX w. i poniewieranej przez nich polskiej służącej. Dramaturg Łukasz Chotkowski i reżyserka Maja Kleczewska przełożyli tę opowieść na współczesne realia. Kanwą przedstawienia uczynili historię przedstawicieli polskiej klasy średniej, obracających się w kręgach artystycznych, którzy doświadczeni śmiercią dziecka przejmują noworodka swojej ukraińskiej gosposi (Karolina Adamczyk).
Długa, otwierająca spektakl scena to pokaz polskiej wyższości, cywilizacyjnej i finansowej, nad zagubioną Ukrainką. Krytyka społeczna łączy się z pewnie nie do końca zrozumiałą dla widza polemiką reżyserki z twórcami z Teatru Narodowego, z którymi ma na pieńku od czasu realizacji "Orestei". Aktor Grzegorz Małecki nie tylko zrezygnował wtedy z roli w spektaklu, ale też udzielił głośnego wywiadu, w którym wyśmiewał tzw. nowoczesny teatr, Karolina Adamczyk i Michał Czachor w prowokacyjnym spektaklu Mai Kleczewskiej gdzie na scenie musi być mokro i czerwono, a aktorzy mają biegać nago.
Fragmenty tego wywiadu słyszymy ze sceny, podobnie jak cytaty z wypowiedzi dyrektora Teatru Narodowego Jana Englerta o teatrze jako rzemiośle. Są też słowa Małgorzaty Kożuchowskiej, opowiadającej prasie o tym, że swoje dziecko wymodliła, i wypowiedź aktora Michała Żebrowskiego, szefa komercyjnego Teatru 6. Piętro, z TVN24, gdzie chwalił III RP, która dała ludziom przedsiębiorczym szansę na sukces.
"Szczury" są głosem sprzeciwu wobec egoizmu i samozadowolenia polskiej klasy średniej, w tym ludzi teatru. Także przeciw komercjalizacji teatru, odbieraniu mu siły krytycznej, przymilaniu się artysty do widza-klienta. Głosem mocnym, który jednak nieco osłabia fakt, że w warstwie realizacyjnej reżyserka kopiuje swoje stare chwyty.