Polonez Ogińskiego i Polonez Jerzego S. Sito
Sztuka pokazuje wydarzenia dobrze wszystkim znane. Najpierw utworzenie w Petersburgu konfederacji, której manifest proklamowano 14 maja 1792 w pogranicznej Targowicy, pierwszej zajętej miejscowości na terytorium Rzeczypospolitej; potem naciski na króla w Warszawie w celu zwołania sejmu, przygotowania do tego sejmu, a wreszcie sejm w Grodnie, stwarzający podstawy prawne drugiego rozbioru Polski. Przy tej okazji przypomniano jednak widzom pewne elementy sytuacji, o których nie zawsze się pamięta. Sejm rozbiorowy z r. 1773 ustanowił prawa kardynalne, utrzymujące niezmienność ustroju, a ich gwarantką została Katarzyna II; mniemano, że jej potęga zapewnia również nienaruszalność granic i stąd tytuł nadawany Imperatorowej przez jej polskich zwolenników: Najmiłościwsza Opiekunka i Gwarantka nasza.
Wprowadzenie Konstytucji 3 Maja naruszyło ustrój, wywołując egzekucję gwarancji skoro tylko pozwoliła na to sytuacja międzynarodowa - z tym jednak, że realizowana przez Targowiczan restytucji dawnego systemu nie pociągnęła za sobą utrzymania poręczeń terytorialnych. Stanowiło to niemiłe zaskoczenie dla co naiwniejszych spośród twórców i adherentów konfederacji i gdyby nie fakt, iż rzecz rozgrywała się poniżej dna wszelkiego myślenia politycznego, można by mówić o swoistej tragedii przynajmniej kilku z tych ludzi. Do takiej panoramy historycznej dodał autor sztuki garść rozważań na temat różnego pojmowania rosyjskiej racji stanu wobec Polski, które rzeczywiście dawało się czasem słyszeć w minionych dwustu latach; tezy skomasowane z takiej perspektywy włożył w usta ambasadora Sieversa.
U Jerzego Sito nie chodzi jednak ani o wspominki, ani nawet o lekcje, jakich współczesnym może udzielić historia, lecz o pokazanie zamknięcia pewnej epoki i związanej z nią formacji Polaków. Tytułowym polonezem Les adieux a la patrie rozstajemy się nie z Polską oczywiście, ale z formacją zarówno Sarmatów, jak międzynarodówki rokokowych Oświeconych. Od kanonady pod Valmy zaczęła się (jak to od razu zauważył Goethe) nowa epoka w historii świata, zaś w Polsce niewiele później otwarło ją zdobycie racławickich dział przez chłopów krakowskich. Kościuszko uchodzący w przebraniu z Grodna zwiastuje w sztuce nadchodzący wiek XIX.
Sąd autora nad minioną formacją sprawowany jest za pomocą świetnej dramaturgii. Po przybyciu Sieversa do Warszawy wprowadza go w tutejsze stosunki Piotr Ożarowski, podając charakterystyki i ceny "kupna" poszczególnych dostojników oraz działaczy. Na Sejmie Grodzieńskim kukły posłów zasiadają obok deputowanych przy akompaniamencie wyliczanych jurgieltów z ambasady ("w przecięciu na posła w Litwie dukatów 200, w Koronie 560"). Polonez Ogińskiego zostaje odegrany po raz pierwszy w czasie balu, wydanego na powitanie posła Imperatorowej. W dramaturgicznym odczytaniu czarnego rozdziału naszych dziejów nic nie zostaje nam oszczędzone.
Nie zmieniając sądu historii, próbuje jednak Sito ukazać przynajmniej część swych bohaterów jako ludzi obciążonych nie tyle osobistą winą, lecz uformowanych przez epokę - niezdolnych do sprostania najwyższej próbie, bądź w ogóle nie rozumiejących, że próba taka nadeszła. Potraktowanie pełne zrozumienia dotyczy przede wszystkim Króla: w tekście sztuki chodzi wyraźnie o przybliżenie nam człowieka, a nie o jego osądzenie. Ujęcie reżyserskie i aktorskie zatarło nieco tę sprawę; jak się zdaje, ani Janusz Warmiński, ani Czesław Wołłejko nie lubią Stanisława Augusta, wyrządzając mu przez to na scenie pewną krzywdę. Nieubłagany, ale sprawiedliwy wyrok teatralny otrzymał natomiast hetman Seweryn Rzewuski dzięki aktorstwu Jana Świderskiego. Powołał on pod sąd przedstawiciela sposobu myślenia, który był zbrodnią polityczną, ale pokazał też mechanizmy, za pomocą których owo myślenie zaćmiewało umysły ludzi nie będących bynajmniej cynicznymi agentami obcego mocarstwa. Studium roli Świderskiego należy już zresztą do tematów poruszanych w drugim artykule o "Polonezie".
Unikanie czarno-białych schematów i tanich satyrycznych uproszczeń widać też u Jerzego Sito w potraktowaniu Imperatorowej. Postać jej godna jest stanąć obok Wielkiego Fryderyka Adolfa Nowaczyńskiego, gdyż obaj autorzy nie tają faktu, iż za wrogów dała nam historia dwie najwybitniejsze postaci na arenie politycznej całego XVIII stulecia. Katarzynę Wielką widzimy jako mistrzynię w posuwaniu pionkami przy sprawowaniu rządów nad własnym krajem, jako animatorkę potrzebnych temu krajowi tendencji i posunięć w polityce europejskiej, ale także jako kobietę obdarzoną najwyższym stopniem wiedzy o sobie samej - o starości, o fałszu pochlebstw kochanków i o własnej nie dającej się pokonać żądzy trzymania się życia za wszelką cenę. Wszystkiego tego użyła za materiał do swego dzieła Aleksandra Śląska; jej Katarzyna wchodzi bez dyskusji jako wielka postać - na szczęście tylko do historii teatru polskiego.
Zamykając rozdział prowadzący do rozbiorów, musiał Sito przynajmniej zaznaczyć otwarcie rozdziału następnego. "Polonez g-moll" Ogińskiego nie stał się przecież lamentem żałobnym, ale jedną z żywych do dzisiaj melodii patriotycznych i tą właśnie melodią, już w jej nowej roli, zamyka się sztuka. Autor nie opowiada już dalszego ciągu historii - tragicznego wprawdzie, ale mniej gorzkiego w narodowym rachunku sumienia - zaznaczając go tylko jak gdyby rodzajem cytatu.
Właśnie w związku ze sprawą cytatów powstały nieporozumienia dotyczące zarówno intencji, jak estetyki autora. Kiedy czterech Jankieli w czarnych chałatach gra poloneza, jest to oczywisty cytat z "Pana Tadeusza", a kiedy jakikolwiek aktor (w danym wypadku Marian Kociniak), z doklejonym Kościuszkowskim nosem, wypowiada się do publiczności na tematy zasadnicze, zawsze odbierzemy to jako cytat z Kornela Ujejskiego ("Wawel runie, a zostanie mogiła Kościuszki!"), z Marii Konopnickiej ("Na krakowskim rynku tam ludu gromada, naczelnik Kościuszko dziś przysięgę składa") lub wręcz z "Kościuszki pod Racławicami" Władysława Ludwika Anczyca. Rzecz jednak w tym, że autor współczesny może świadomie posłużyć się cytatem jako dogodnym skrótem całej patriotycznej poezji i dramaturgii XIX wieku, o ile jest mu to potrzebne jako sygnał wywoławczy tej epoki i jej sposobu myślenia. Odebranie takiego sygnału to już sprawa indywidualnego stosunku do tradycji, zdolności do jej przyjmowania wprawdzie z dystansem, ale zawsze w roli wstępu do jednostkowej biografii, choćby przypadała ona na drugą połowę XX wieku. Mówiąc najbardziej skrótowo, rzecz cała zależy od tego, jaki ma się, na przykład, stosunek do wyniesionego z domu czy ze szkoły "Katechizmu polskiego dziecka" Władysława Bełzy.
Nieporozumienia co do natury cytatów w sztuce Jerzego S. Sito objęły też całą jej szatę poetycką. Zarzuty o plagiat z Adama Mickiewicza pomijają elementarną sprawę konotacji - wtórnych znaczeń powstających u współuczestników tekstu. Użycie przez twórcę XX wieku klasycznych form poezji polskiej nie jest naśladowaniem, lecz (jak wszelka stylizacja) przywołaniem tradycji i równocześnie odniesieniem jej do współczesności. Przywołanie to odbywa się przez swoiste wzięcie w nawias, gdyż obok konotacji zachodzi równocześnie zjawisko opisane od dawna, nazwane przez formalistów rosyjskich "ostranieniem", przez Szkołę Praską "aktualisace", a przez Brechta "efektem wyobcowania". Zwracając uwagę na niecodzienny (w tym wypadku archaizowany) sposób wypowiedzi, umieszcza się jej treść w rodzaju cudzysłowu czy ramy, pozwalając odbierać ją z pewnym, wkalkulowanym przez autora, dystansem. W "Polonezie" ludzie minionej formacji politycznej, kulturowej i społecznej mówią o sprawach, które być może są i dla nas aktualne, przypominając jednak każdym wersem, że nie chodzi tu o publicystykę, lecz o treści do rozważenia i wyciągnięcia wniosków. Cała językowa strona sztuki opiera się na subtelnej grze przybliżających konotacji emocjonalnych, wywołanych przez archaizację, i równocześnie na skłaniającym do refleksji wyobcowaniu, jakie niesie ze sobą procedura wszelkiego cytatu.
Kto tego nie rozumie, musi odrzucić "Mochnackiego" Lechonia, "Lenartowicza" Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, staropolskie barokizowanie Jerzego Harasymowicza, szekspiryzowanie Bohdana Drozdowskiego i reminiscencje romantyczne u Ernesta Brylla. Oczywiście, można optować za pozbawionym konotacji i cudzysłowów felietonistycznym przekazywaniem treści, także w odniesieniu do dawnych epok (głośny precedens stworzył tu Karol Zbyszewski swą książką o Niemcewiczu), ale trzeba wtedy powiedzieć wyraźnie, że chodzi o zasadę, a nie o błędy w sztuce. Pod względem roboty złożył Jerzy S. Sito jeszcze jeden dowód swego suwerennego panowania nad klasycznymi formami wiersza polskiego, tym razem pięknie inkrustowanego językiem epoki stanisławowskiej.
Ze względu na niemożność powtórnego obejrzenia przeze mnie sztuki, spowodowaną chorobami dwojga aktorów - czołowych twórców przedstawienia, których jako głównych sprawców sukcesu nie podobna zastąpić, o scenicznym kształcie i znaczeniu "Poloneza" pisze lepiej pamiętająca przedstawienie Barbara Osterloff. W każdym jednak razie od chwili premiery przed przeszło dwoma miesiącami byłem przekonany, że mimo takich czy innych dyskusyjnych spraw dotyczących całości przekładu "Poloneza" na język teatru wystawienie sztuki doskonałej poetycko i dramaturgicznie, poruszającej emocje i zarazem skłaniającej do myślenia na istotne, choć przykre tematy, jest ważnym wydarzeniem bieżącego sezonu.