Artykuły

Po raz dwudziesty czwarty

Opinia współczesna o "Marii Stuart" jest dość zabójcza: "opowiedzieć wiernie i interesująco historię zabójstwa Darnleja, tak jak ją przedstawił Słowacki, ukryć przy tym jego niekonsekwencje, wyjaśnić niedopowiedzenia, nadać pełny blask mocniejszym partiom utworu - to na pewno wystarczające zadanie dla teatru" (Edward Csató). Nie tylko krytyk kiwa głową nad tym trzecim co do popularności - po "Mazepie" i "Balladynie" - dramatem Słowackiego. Z okazji roku Słowackiego natrząsało się nad nim również kilku historyków literatury. Historyk teatru gotów jest podjąć się współpracy dramaturgicznej przy "Fantazym", o "Marii Stuart" powie tylko tyle, że "nie jest to oczywiście dramat historyczny w ścisłym słowa tego znaczeniu". Przedstawienie w Praskim Teatrze Ludowym jest dwudziestą czwartą premierą powojenną tej sztuki.

"Marię Stuart" mordowano z premedytacją, ale oczy wiście, bez szczególnie złych intencji. Nie o "Marię Stuart" przecież szło. To pastwienie się dość poczciwe, przyznajmy, było potrzebne dla względów pedagogicznych. Po to, żeby przy pomocy tej "prowokacji" zwrócić uwagę na mniej ogranego, mniej wyeksploatowanego i nieodkrytego dla teatru współczesnego Słowackiego. "Maria Stuart" powstała wprawdzie w 30 lat po "Marii Stuart" Schillera, ale na kilka lat przed trzecią częścią "Dziadów", przed "Nie-boską" i "Kordianem", w roku bitwy o "Hernaniego" i rozpoczęcia "Komedii ludzkiej "Balzaca. Mordowano ją trochę dla przestrogi: szydzić umiemy i lubimy, jak wiadomo, tylko z tego, co jest już nieźle utrwalone w tradycji teatralnej, co może być bezpiecznie powielane i czemu lada chwila grozi po prostu sztampa.

Nic to nie dało, niestety. "Maria Stuart" wraca uparcie na scenę, dziś już wyraźnie tylko jako dramat kuszący jedną wielką, popisową rolą kobiecą i paroma interesującymi rolami męskimi, z ustalonym od lat rytmem spektaklu, intonacją, gestem, charakterem postaci, kostiumem. W dwudziestej czwartej po wojnie "Marii Stuart" Jerzego Rakowieckiego w Praskim Teatrze Ludowym jest duża, popisowa rola Danuty Nagórnej, jest opowiedziana "wiernie i interesująco" tragedia i szaleństwa młodej Marii Stuart, dzieje zabójstwa Rizzia i Darnleja, śmierci błazna i pazia, jest i wiersz dramatu Słowackiego, jest gest "romantyczny" i romantyczny kostium - i jest na razie jeszcze nie martwa, ale już płowiejąca "tradycja". Przedstawienie jest zwarte, poprawne, w tym dochowaniu wierności tradycjom aktorskiego spektaklu (bo jakim innym?) nawet ambitne. I równocześnie niepokojące. Zrobione obok tego Słowackiego, którego dla teatru współczesnego odkrywa historyk i krytyk. Bogiem a prawdą ciekawszego dziś od niejednego Słowackiego w teatrze. Oczywiście, analiza interpretacyjna jeszcze nie tworzy przedstawienia. Ale może być interesującą inspiracją. Nie widzę powodu, dla którego dwudziesta piąta "Maria Stuart" nie miała być zrobiona, powiedzmy, po lekturze "Szkiców o dramatach Słowackiego" Edwarda Csató. Peter Brook zrobił swojego stradfordzkiego "Króla Leara" według propozycji Kotta - i wygrał wielką rzecz: Szekspira naprawdę współczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji