Polonez
"Polonez" J.S. Sity - sztuka, z którą warszawski Teatr "Ateneum" przyjechał na gościnne występy do Gdańska - opowiada (pokazuje) przyczyny upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej. Upadek, czyli wejście Polski w polityczny niebyt, trwający 123 lata, odbył się malowniczo i teatralnie, z pokazywaniem piersi Rejtanowskiej, głośnym wołaniem sławetnego: Veto i przy dźwiękach melodii poloneza "Pożegnanie ojczyzny" pana Ogińskiego. Jest to widowisko trochę "tragediante" i trochę "komediante". Jedni łapią w nim za karabele i wołają precz z Cioskiem - tyranem (królem), udają się na dwór Katarzyny II prosić o pomoc, drużyny krzyczą: zdrada, hańba! Rozdrapie nas Moskal z Prusakiem.
Oczywiście, oczywiście, każda z tych stron powołuje się na racje stanu, na dobro matki-ojczyzny. Każda uważa się za jej obrońcę, za jedynego archanioła, który może ją z tej biedy, z tego nieszczęścia uratować. Ma więc swoją rację król (Czesław Wołłejko, jak z portretu, z melancholią i zamyśleniem na obliczu), ma hetman Seweryn Rzewuski (Jan Świderski daje w tej roli typ Polaka-sangwinika, szybkiego w szabli i wolnego w myśleniu) i ma generał Kościuszko (Marian Kociniak, trochę posągowy i sztywny jak na bohatera z legendy, a tak go przecież widzi Sito). Szkoda tylko, że są to racje rozbieżne, a ich głosiciele nieustępliwi. Nie ma między nimi żadnego dialogu. Ileż tu widzę podobieństw sytuacyjnych i słownych z naszą, dzisiejszą chwilą. Czyżby historia narodu się powtarzała? Nie ma co prawda dzisiaj u nas króla nieszczęśliwego i uzależnionego od carycy (piękna mocna postać stworzona przez Aleksandrę Śląską) Stanisława Augusta. Nie ma Szczęsnego Potockiego, Franciszka Branickiego, braci Kossakowskich i żałosnej, o mocno błazeńskiej postaci szambelana - posła Adama Podhorskiego (dobra rola Lecha Ordona). Ale jest coś, co pozostało po nich i przeszło na nas "późnych wnuków" i teraz kiełkuje, wybucha i pcha w przeciwne, zgubne strony. Wystawia nas na pośmiewisko u innych narodów, gna w nieszczęście i biedę, okrywa śmiesznością.
Przyglądam się temu gorzkiemu wizerunkowi "szalonych Polaków", tu wyzbytych wstydu i honoru, ówdzie odrobiny rozsądku, zwykłej, ludzkiej dumy i myślę sobie: czemuż to my nie potrafimy tak logicznie, wspólnie i karnie działać? Tak iść wytrwale do wytkniętego celu, jak Katarzyna II, jej ambasador Sievers w Warszawie i Grodnie (gra go Jerzy Kaliszewski, wspaniała precyzja i harmonia słowa i gestu, a więc tego, co w aktorstwie najważniejsze) czy generał Igelstrom (Ignacy Machowski).
Być może, iż ponoszą mnie emocje, iż więcej poddaję się nastrojom, jakie ta sztuka w każdym dzisiejszym Polaku wywołuje, iż to wypada komuś, kto ma zdać sprawę "o kształcie i wartości dzieła". Ale w chwili obecnej to chyba zrozumiałe. Tyle tu podobieństw i zbieżności z tym, co było i co jest, że trudno to ominąć, trudno nie ulec. Trudno nie zauważyć, że ten POLONEZ trwa i toczy się przez cały kraj, w różnym tempie i z różnym ogniem. Smutno uwodzicielską melodię Michała Ogińskiego zastąpiły inne, lecz także uwodzicielskie. One także wiodą ten korowód, zaczęty tu w Gdańsku rok temu (słusznie i potrzebnie), jeśli nie w przepaść, to w szaleństwo, z którego trudno będzie się nam obudzić.
Dobrze, że dyrektor Janusz Warmiński, jednocześnie reżyser przedstawienia zdecydował przyjechać z nim na Wybrzeże. To przedstawienie, obok innych zalet (doskonali i popularni aktorzy, znani ze szklanego ekranu i filmów fabularnych), ma i tę, że jest pouczającym i rozjaśniającym komentarzem do Sierpnia '80. Dobrze też, że BART nie przegapił tej premiery i urozmaicił nią niezbyt bogate tegoroczne lato w gościnne imprezy. Jeszcze słowo o scenografii i kostiumach Seweryna Wiśniewskiego. Nie wiem, może się mylę, ale pan Wiśniewski z powodzeniem zastąpił wybitnego naszego scenografa Mariana Kołodzieja. Ta suknia Katarzyny II, ten Sejm w Grodnie, dwór cesarski w Petersburgu każą mi się domyślać dużego talentu i doświadczenia teatralnego u człowieka, z którym po raz pierwszy spotykam się na scenie.