Artykuły

Uczta morderców

Zdaje się,że autorowi chodzi­ło o modny temat konfliktu pokoleń,młodych i starych. Tak by wynikało z pierwszej części spektaklu. Sytuacja jest właśnie "pokoleniowa": ojciec i matka prze­ciw młodzieży,córce i służącej. Młodzież ma kłopoty miłosne - córka z podstarzałym dziennika­rzem, służąca z panem domu. Obydwie zaszły w ciążę,ale córka sobie poradziła,a służąca urodziła. Ściślej mówiąc konflikt dotyczy tu nie tyle pokoleń,co płci. Bo męż­czyźni są egoistyczni,głupi i bez charakteru,a kobiety o wiele bystrzejsze,wrażliwsze i bardziej do­świadczone. Gdyby mężczyźni nie byli tacy,jakimi są - nie byłoby konfliktu.

Tak czy inaczej - początek zapo­wiada się wyraziście. Jakaś taka ro­dzinka dzisiejszych "Dulskich". Oj­ciec - dyrektor - stary safanduła "składa się" z dwóch namiętności chronicznych - do gimnastyki i gry w Toto-lotka oraz z jednej doraź­nej - do służącej Hanki. Matka jest pedagogiem i oddziaływa wycho­wawczo na męża i córkę. Córka zaś jest "nowoczesna",wolna tak od ograniczeń środowiska,jak od balastu "przekonań". Gra ją z wdziękiem i autentyzmem Elżbieta Czyżewska. Natomiast Hanka w wykonaniu Krafftówny wygląda jak tradycyjny garkotłuk o nowo­czesnej świadomości. Bo po swoje­mu wydaje się także krytyczna i także niezależna: nie szanuje pań­stwa i nie zależy jej na "posadzie". A do tego dochodzą dwaj panowie z zewnątrz: niezdecydowany do ożenku amant córki - dziennikarz i zerżnięty z Pigmaliona prostaczek,Robert mówiący chuligańską gwa­rą,którym postanowiła się zaopie­kować panna,zawiedziona przez dziennikarza i zanudzona przez ży­cie.

A w drugiej części całe to wcale zabawnie pomyślane towarzystwo zrobiło niespodziewaną woltę. Jak,gdyby wszyscy w antrakcie oczytali się we Freudzie i zaczęli grać wła­sne kompleksy. Zauważmy,iż więk­szy byłby pożytek,gdyby to nie oni,ale autor przeczytał,i to już na początku sztuki (jeżeli chciał pokazać psychologiczne rozszczepie­nie jaźni swych bohaterów) - albo niechby zabronił im niebezpiecz­nych dla i obyczajowej konstrukcji lektur. W tym nowym wariancie "Uczta morderców" traci logiczny kontur fabularny,zyskuje nato­miast na genealogii literackiej. Ważny jest jedynie finał,w któ­rym wszyscy postanowili się potruć,jak u Szekspira. Ale się nie potruli na śmierć,na szczęście umarła tylko córka,która mogła równie dobrze okazać się nieślub­nym dzieckiem własnej matki,po­czętym z jej stosunku z pięćdzie­sięciu pięciu autorami sztuk współ­czesnych i klasycznych. Współczu­jemy córce,pocieszamy się jedynie świadomością,że "trucizna w kawie" jest pewnie jakąś metaforą,symbolem tych "innych spraw",że zaś nie wiemy jakich,tedy spoko­ju nic nam mącić nie musi. Bar­dzo to ładnie ze strony autora. I humanitarnie.

Wanda Laskowska wyreżyserowa­ła sztukę tak,jak ją napisał autor,uwzględniając wielość konwen­cji i stylów,natomiast Zofia Pie­trusińska zdecydowała się na sce­nografię nowoczesną. Aktorzy (prócz wymienionych: M.Łuczycka - matka, Cz.Kalinowski - ojciec, W.Gołas - Robert, J.Magórski - dziennikarz) grali bardzo do­brze,ale z początku jak w komedii,a potem jak w "Koniu". A może jak w "Nosorożcu". Z dzie­wiątego rzędu trudno było odróż­nić detale i dosłyszeć dźwięki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji