Artykuły

Żyję, aby tańczyć

To niezwykłe - umieć tańczyć. Wprowadzać swoje ciało w trans, poddawać się rytmowi, wyzbyć wstydu, zatracić. Taniec uwodzi, kradnie serce. Są tacy, którzy nie umieją bez tego żyć - pisze Małgorzata Szamocka w Poradniku Domowym.

Taniec to świętość. Tańczono, by przebłagać bogów, by wybłagać łaskę. Aborygeni w rytualnym tańcu wznosili stopami tumany pyłu, by zanurzyć się w nim i w ten sposób stopić ze świętą matką ziemią. Derwisze, tańcząc, medytowali i kontemplowali wielkość Boga.Taniec to rytuał. Obowiązkowy punkt dworskich balów czy swojskich wesel. Kiedyś obowiązkowy w kanonie dobrego wychowania, dawał przepustkę do towarzyskiego życia. Taniec to drżenie serca. Pełne nadziei oczekiwanie na księcia z bajki, który musi pojawić się na pierwszym wielkim balu. I ta prośba wypowiadana zniżonym tonem: - Czy mogę Panią prosić?... I wreszcie taniec zmysłów, kipiący namiętnością, żywiołowy, gwałtowny jak seks. Sprawia, że ciała na co dzień skrępowane garniturami i kostiumami, trzymane w ryzach obyczajowych norm budzą się z letargu. Ośmiela do dotyku, przyzwala na namiętny uścisk. Sprawia, że dwoje partnerów może bez szwanku dla reputacji przeżyć na parkiecie chwilę romansu. Dla tych, którym taniec wypełnia całe życie, jest trudną miłością. Odziera pięty, miażdży palce, wyciska litry potu. Zabiera czas dla rodziny. Ile daje w zamian?

Taniec to mąż, kochanek, radość życia

Anna Głogowska - tancerka, zdobyła m.in. wicemistrzostwo Polski par zawodowych. W pierwszej edycji programu TVN "Taniec z gwiazdami" tańczyła z Witoldem Pasztem, w drugiej z Piotrem Gąsowskim. Z tancerzem Marcinem Wrzesińskim prowadzi szkołę tańca.

Moje życie to przede wszystkim taniec. Dopiero od niedawna powoli otwieram oczy i dostrzegam, że istnieje coś poza nim. Od dziecka taniec dawał mi radość. Tańczyć mogłam wszędzie i o każdej porze - już gdy miałam sześć lat, na koloniach wychowawczynie nie mogły mnie wyciągnąć z dyskoteki dla młodzieży. Gdy miałam 12 lat, trafiłam do formacji tanecznej Kamionek, prowadziła go, i nadal prowadzi, Beata Bartoń. Niezwykła osoba, której wiele zawdzięczam, obudziła we mnie ducha walki. Nie zapomnę naszego występu na festiwalu w Koninie - operator kamery ciągle mnie filmował, a ja czułam, że tańcząc przed publicznością, jestem w swoim żywiole. Widziałam, jak ludzie reagują na mój występ. Ogarnęła mnie euforia. Wiedziałam już, że to jest moja droga.

W tamtych czasach moja sytuacja materialna nie była najlepsza, a prywatne lekcje tańca nie są tanie. Moja instruktorka zaproponowała mi pracę, pomagałam jej przy prowadzeniu zajęć. W ten sposób nie czułam się upokorzona brakiem pieniędzy i jednocześnie uczyłam się zawodu nauczyciela tańca. Zarabiałam też, pracując w piekarni i przy sortowaniu róż. Taniec towarzyski to drogi sport, dużo wydaje się też na stroje. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam woreczek kryształków, które mama pracowicie nakleiła na moje sukienki. Pamiętałam, co powiedział mi jakiś nieznajomy po moim pierwszym turnieju: "Fajnie tańczysz, ale jak ty wyglądasz, dziewczyno, ubierz się!". Miałam wtedy 16 lat, tańczyłam w czarnym kombinezonie, na który mama naszyła ozdoby. W tej dyscyplinie od stroju wiele zależy. Mogłam nie pójść do kina, ale musiałam mieć odpowiednią sukienkę. I świetnego partnera - Marcina Wrzesińskiego. Spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, że zakochaliśmy się w sobie. Taniec towarzyski zbliża ludzi. To, co się dzieje w tańcu między parą, te niezwykłe emocje, wyzwalają taką chemię, że trudno się jej nie poddać. Błysk w oczach, namiętność - to wszystko sprawia, że taniec nie jest jałowy, tylko pełen żaru i uczuć. I choć nie jesteśmy już razem, to wspólnie prowadzimy szkołę tańca. Uwielbiam uczyć. Uczę dzieci od lat czterech i staruszków do lat stu czterech. Daję im radość. Do programu "Taniec z gwiazdami" trafiłam z castingu. Trochę bałam się pracy z gwiazdą. Nie wiedziałam, kto to będzie, czy nie będzie zadzierał nosa, czy będzie muzykalny. Na szczęście okazało się, że nie było się czego bać. Pierwszym moim partnerem został Witek Paszt. Wspólnie dokonaliśmy cudu. Doszliśmy do finału. A na początku naszej współpracy Witek uważał, że nie ma szans i że po pierwszym programie odpadnie. Byłam zaskoczona tym, jak się w czasie naszej pracy zmieniał. Schudł, wyprostował się, zaczął inaczej się poruszać. Nie było mu łatwo podporządkować się kobiecie. Jest urodzonym liderem, wściekał się, gdy mu coś nie wychodziło, ale się nie poddawał. Odkrył taniec dla siebie. Po programie postanowił, że z żoną zapisze się na kurs. Teraz tańczę z Piotrkiem Gąsowskim, prawdziwym showmanem - zawsze ma w zanadrzu anegdotę, dowcip. To cudowny partner.Dla mnie udział w programie realizowanym na żywo to niezła szkoła - musiałam poradzić sobie z tremą, która mnie opanowuje, gdy stoję u szczytu schodów i czekam na sygnał realizatora, że już mam wychodzić. Nogi się pode mną uginają i brakuje mi oddechu. Ale potem, gdy słyszę muzykę, ważny jest tylko taniec. On jest dla mnie wszystkim. Moją radością, moim mężem i kochankiem. To ktoś bardzo wymagający, wiem, że jeśli go zdradzę i nie pójdę na trening, to potrafi się tak obrazić, że trudno mi potem wskoczyć w rytm, ale dzięki niemu czuję, że żyję. Będę tańczyć, dopóki to będzie możliwe.

Najważniejsza jest rodzina, na drugim miejscu - balet

Anita Kuskowska-Borkowska, pierwsza solistka Teatru Wielkiego w Warszawie, za rolę w filmie Doroty Kędzierzawskiej "Nic" otrzymała Kryształową Gwiazdę na Festiwalu Filmowym w Brukseli.

Mama wspomina, że gdy miałam kilka lat i słyszałam jakąś melodię, od razu pląsałam po pokoju. Dlatego zapisała mnie do zespołu dziecięcego Figielek. Po jednym z występów jakaś pani zaczepiła mnie i powiedziała, żebym zgłosiła się do szkoły baletowej, bo odbywają się eliminacje do pierwszej klasy. I tak się zaczęła moja przygoda z baletem. Był rok 1980. Miałam dziewięć lat. Wtedy zmieniło się moje życie. Poza normalnymi szkolnymi lekcjami miałam dwie godziny zajęć z tańca klasycznego. Zawsze zaczynały się tak samo: najpierw kilka wolnych ćwiczeń - rozgrzewka mięśni nóg, potem ćwiczenia przy drążku uczące utrzymywania równowagi, następnie trudniejsze, na płynność ruchów. Dziś też codziennie od dziesiątej rano mam w teatrze lekcje, które służą przygotowaniu mięśni do wysiłku.

Już w pierwszych latach nauki zaczęłam występować, najpierw w grupie dzieci w spektaklach Teatru Wielkiego. To były moje pierwsze kroki na wielkiej scenie. Byłam zafascynowana baletem, to piękno, gracja i harmonia w czystej postaci. Z moją przyjaciółką Mają chodziłyśmy na wszystkie premiery. Oczarowane magią sceny, na której królowały tancerki w puentach i sterczących spódniczkach - Barbara Rajska, Barbara Olkusznik - podziwiałyśmy je i marzyłyśmy o takiej karierze. Ale już wtedy wiedziałam, że nauka w szkole baletowej wymaga wysiłku i odporności psychicznej. Dlatego trzeba balet bardzo kochać i bardzo chcieć wytrwać. Gdy zaczynałam naukę, były dwie pierwsze klasy, a po dziewięciu latach tylko piętnaścioro z nas otrzymało dyplom tancerza. Cztery osoby z mojego rocznika, w tym i ja, zostały zatrudnione w Teatrze Wielkim w Warszawie. To było wyróżnienie i otwarta droga do kariery. Miałam szczęście, bo szybko zaczęłam tańczyć solowe partie. Już w drugim sezonie w "Dziadku do orzechów". Tak się złożyło, że moje starsze koleżanki miały kontuzje i musiałam w ciągu dwóch tygodni nauczyć się roli Klary. To było wyzwanie. Stanęłam w blasku reflektorów i poczułam, że otwiera się przede mną inna rzeczywistość. Po zakończeniu spektaklu słyszałam burzę braw i nie pamiętałam o krwawiących palcach, startych piętach, skurczach w nogach.

Występowałam na obu półkulach, w USA, na Tajwanie, w Argentynie, Brazylii, Izraelu. W zeszłym sezonie w Petersburgu i to było moje pierwsze rozstanie z synkiem, bardzo to przeżyłam. Kiedyś tancerki nie rodziły dzieci, teraz niektóre moje koleżanki mają nawet dwoje. Ja mam jedno. Nie jest łatwo wrócić do formy po przerwie, ale udało mi się, mimo że aż półtora roku byłam wyłączona z pracy, bo w ciąży nie tańczyłam. Niektóre koleżanki występowały w ciąży, ja się bałam. Dziecko było dla mnie ważniejsze niż taniec. Tancerka powinna mieć rodzinę, bo kariera jest krótka. Warto mieć coś jeszcze poza pracą. Mój mąż też jest tancerzem. Poznaliśmy się w szkole baletowej. Myślę, że gdyby miał inny zawód, byłoby nam trudniej. W tej chwili taniec nie jest już dla mnie najważniejszy w życiu, teraz najważniejszy jest mój syn, ale kiedy zaczynałam karierę, to nic poza baletem nie istniało. I tak było przez lata. Pewnie dlatego coś mi się udało osiągnąć. Zatańczyłam główne role w "Romeo i Julii", "Córce źle strzeżonej", "Śpiącej królewnie". Dostawałam bukiety kwiatów od wielbicieli. Ale wiem, że niedługo będę musiała odejść w cień. Z tym nie jest łatwo się pogodzić. Nie wiem, co będę robić na emeryturze Nie chcę uczyć tańca. Może zajmę się czymś zupełnie innym?

Mogę zatańczyć nawet o kulach

Iwona Olszowska - tancerka, choreograf, pedagog, założycielka teatru EST (Eksperymentalne Studio Tańca), zdobyła wiele nagród.

Kiedyś ktoś powiedział: "Ty cała jesteś tańcem". Rzeczywiście, taniec pochłania mnie całkowicie i wypełnia większość mojego czasu. Pobudza mnie do tworzenia, pozwala dzielić się tym, co potrafię, nadaje sens temu, co robię.

Jak się zaczęła ta moja fascynacja? Pod koniec szkoły podstawowej koleżanka zaciągnęła mnie na zajęcia prowadzone przez Jacka Tomasika w Studenckim Teatrze "Kontrast" w Krakowie. Tam zetknęłam się z różnymi rodzajami tańca. Klasycznym, modern. Mogłam tańczyć prawie w każdym repertuarze. Z zespołem jeździłam po świecie, zasmakowałam w takim życiu. Trwało to siedem lat. Potem zaczęłam samodzielnie prowadzić zajęcia, przygotowywałam pierwsze choreografie, założyłam Eksperymentalne Studio Tańca. Tańczyliśmy na festiwalach tańca, organizowaliśmy warsztaty ogólnopolskie, które prowadzili tancerze z USA. Dodatkowe podstawy nowoczesnego warsztatu zdobyłam w studiach tańca w Nowym Yorku i na uniwersytetach Alabama i George Mason (USA), Calgary (Kanada). Po powrocie zajęłam się też tworzeniem choreografii dla teatrów dramatycznych, a od czterech lat uczę w krakowskiej PWST. Od niedawna zajmuje się contact improwizacją - odrębną techniką tańca współczesnego. Lubię uczyć nie tylko tancerzy, aktorów, ale wszystkich, którzy kochają taniec. Tańczę tak jak "wykształciła" mnie intuicja, temperament, lata różnorodnego treningu. Taniec współczesny daje mnóstwo możliwości na znalezienie własnego stylu, nie zamyka w ramach klasycznych zasad. Otwiera pole dla wyobraźni, przestrzeń dla duszy. Zostawia miejsce na improwizacje. Kiedyś zwichnęłam kostkę na scenie. Spektakl pt. "O kobiecie, której nie było" był w połowie. Zatańczyłam do końca. Podczas kolejnego występu tańczyłam z nogą w gipsie, spektakl został podporządkowany temu, że byłam o kulach, i dodatkowo wzbogacony o elementy multimedialne. Wersja dzisiejsza przedstawienia jest oczywiście odmieniona - multimedia zostały, ja tańczę bez kul, a towarzyszy mi emitowany na ekranie film z przetworzonym obrazem mojego tańca. Spektakl niesie świeże, bardziej aktualne znaczenia i nowe emocje.

Czuję rytm każdym nerwem

Maria Foryś - studiuje w Akademii Muzycznej w Gdyni na wydziale dyrygentury chóralnej, edukacji muzycznej i rytmiki.

Wychowałam się w pracowni rzeźbiarskiej, w której mama z babcią ciągle coś lepiły z gliny. Od dziecka było wiadomo, że będę zajmować się czymś, co jest związane ze sztuką. Mama zapisała mnie do szkółki łyżwiarskiej, na gimnastykę artystyczną, a gdy miałam pięć lat, na balet. Po kilku latach zdałam do szkoły muzycznej do klasy fortepianu. Próbowałam pogodzić te dwie pasje, ale się nie dało - zrezygnowałam z baletu, ale nie z tańca. Mieszkałam niedaleko Opery Bałtyckiej w Gdańsku i tańczyłam w spektaklach, w których występowały dzieci. W liceum poznałam grupę taneczną prowadzoną przez Larry'ego "Okey" Ugwu. Nauczył mnie miękko wyginać ciało i czuć rytm każdym nerwem. Zawsze interesowała mnie sztuka innych kultur, jeździłam do Poznania na warsztaty hinduskiego tańca brzucha, potem na flamenco, ale odnalazłam się w afrodance' ie. W tym tańcu najpełniej mogę wyrazić siebie. Wibracja bębnów pobudza mnie. Rytmy te uwalniają moją pozytywną energię. Zaangażowane jest całe ciało, ruch wywodzi się z wnętrza serca i uwalnia dzikość. Byłam zamknięta w sobie, a podczas tego tańca mogłam zaprezentować swoją ekspresję. Dużo koncertowaliśmy, występowaliśmy na ulicy. Nie zwracałam uwagi na technikę ruchu, która była najważniejsza w tańcu klasycznym, ale otwierałam się na rytm, poddawałam się mu. Improwizowałam ciałem.

Pod koniec liceum poznałam chłopaków, którzy tańczyli breakdance. Wprowadzili mnie w świat "tańca-połamańca". Pomogli stworzyć swój styl, który jest połączeniem afrodance' u z hip-hopem. Zaczęłam szukać miejsc, w których mogłabym się pokazać, brałam udział w różnych zawodach grup hip-hopowych w Polsce i za granicą. Taka rywalizacja pobudza i mobilizuje. Człowiek widzi, co inni robią. Na moment występu maksymalnie się skupia, by walczyć i nie dać się pokonać. Trzy lata temu trafiłam na casting do "Opentańca", spektaklu muzycznego przygotowywanego przez legendę polskiego breakdance'u Jarosława Stańkę dla Teatru Muzycznego w Gdyni. Spodobałam się i dostałam rolę Popielicy - matki Słowian i szamanki. Starałam się stworzyć charakterystyczną postać, która zostanie zauważona. Teraz tańczę w spektaklu "12 ławek". Jest to pierwsze na tak dużą skalę w Polsce hip-hopowe widowisko. Pokazujemy tańcem 12 spraw ważnych dla nas wszystkich - miłość, honor, ojczyzna, prawda, impreza, rodzina, pieniądze, szkoła Przychodzi mnóstwo młodych ludzi, ich rodzice. Nawet moja babcia była zachwycona. Akcja nie rozgrywa się tylko na scenie, ale też na widowni, która bawi się razem z nami, np. gdy rzucamy w widzów poduszkami.

A w finale wspólnie z publicznością tańczymy. Codziennie ćwiczę, muszę być w formie. Zdarza się, że coś nie wyjdzie, ale nauczyłam się nie popadać w czarną rozpacz. W czasie prób do "12 ławek" skręciłam nogę. Wsadzili mi ją w gips i powiedzieli, że będę mogła tańczyć dopiero za pół roku. A ja za miesiąc miałam premierę. Rehabilitantka zdziałała cuda i zatańczyłam, choć zaciskałam zęby z bólu, bo noga jeszcze nie była w pełni sprawna. Przed każdym wyjściem na scenę jestem podekscytowana. Wiem, że już są ludzie, że za chwilę będą na mnie patrzeć, to cudowne uczucie. Nie mam czasu nawet na spotkania z przyjaciółmi, ale nie wyobrażam już sobie życia bez tańca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji