Artykuły

Zagłada Zagłady i Samo Zagłada?

Kolejna prapremiera - i to zno­wu światowa - tym razem jest owocem współpracy ze znaczącą sceną niemiecką. Polscy aktorzy realizują wizję berlińskich inscenizatorów z młodym autorem i zarazem reżyserem Klausem-Rudigerem Mai`em na czele. Dzieło powstało na kanwie głoś­nej, ale trudno dostępnej powie­ści Piotra Szewca "Zagłada". Obejrzeliśmy więc efekt przekła­du prozy na scenę oraz dwukrot­nej zmiany języka.

Fotograf (Arkadiusz Buszko) ustawia postacie do zbiorowego portretu. Wyostrzenie pierwsze­go planu zostaje zaznaczone ru­chem pozujących osób. Obraz ten otwiera opowieść, która re­konstruuje sytuację sprzed ka­tastrofy poprzez ożywienie oca­lonych fotografii. Niestety, mo­tyw nie powróci na koniec jako zamknięcie ramy kompozycyj­nej. Pozostaje więc świat przed­stawiany bezpośrednio: toczący się leniwie na pograniczu no­stalgicznej pamięci i koszmar­nych przeczuć, świat niepewny siebie - zarówno egzystencjal­nie, jak artystycznie.

W założeniu miała to być idyl­la codzienności 1934 roku w pro­wincjonalnym polskim miaste­czku, do której przenikają na prawach niegroźnych fantazji zapowiedzi katastrofy. Chodziło zatem o skontrastowanie dwóch rzeczywistości: komediowego banału z największą tragedią stulecia. Cukierkowego raju nie przedstawia jednak ani sceno­grafia, ani wypełniające ją zda­rzenia. Inscenizator popełnił fa­talny błąd ujawniając przed premierą swoje plany, których ucieleśnić albo nie potrafił, al­bo nie chciał, ponieważ w toku realizacji przedsięwzięcia całkowicie koncepcję zmienił. Wskazuje na to ostateczny kształt spektaklu.

Udana ekspresjonistyczna scenografia podkreśla wprawdzie izolację od świata, ale też uprzedza nastrój grozy: ciemna ściana domów - przełamana jak w "rybim oku" kamery, mie­niąca się zielono-granatowymi odcieniami szarości - szczelnie zabudowuje horyzont pod zmienną barwą nieba i nad ko­ślawym pagórkiem ziemi. Poje­dyncze okno wyziera na niebie­ską pustkę.

Monotonia rutynowych zda­rzeń miała unaocznić bezpiecz­ny bezruch. Dzieje się dużo, a właściwie nic: błahe plotki, wal­czyki i zwielokrotnione, jak w lustrzanych odbiciach kwestie kupca bławatnego Hersze Bau­ma (Jacek Polaczek), zachwala­jącego rozwijaną tkaninę; po­wtarzane gesty postaci i grote­skowo powiększone przedmioty (kufel piwa, ryba, trzmiel), wreszcie - udane "nieme dialo­gi", będące szczątkiem pierwot­nego pomysłu; czystej "sztuki bez słów". Niewątpliwie trzeba docenić sprawną reżyserię - zwłaszcza w zakresie plastyki ruchu paru scen, tworzących sa­modzielne etiudy: pantomimiczne zaloty sztubaka w krótkich spodenkach (Waldek - Tomasz Bednarek), adwokata pijącego w knajpie i polującego na trzmiela (Konrad Pawicki) czy podryw w wykonaniu policjan­tów (Grzegorz Młudzik i Jacek Piątkowski).

Trudno jednak w tym samym szeregu motywów "sielanki" (utożsamianej tu raczej z mar­twotą niż ze stanem szczęśliwo­ści) umieścić zabójstwo z nożem i zbiorowy gwałt - finał policyj­nych zalotów. Te koszmary z pewnością już nie "przeciekają" z niedalekiej przyszłości - gra­nica czasów zaciera się i powo­duje dezorientację.

Elementy groteski wypełniają bowiem i pokojową nudę teraź­niejszości, i nie przeczuwaną wojenną przyszłość. Z tą jedynie różnicą, że zagładę reprezentują nie konkrety, a symbole: efek­towne czarne żuki w plastyko­wych pancerzach, wypełzające z włazów i celebrujące kolejne pogrzeby lalek. (Można by je wy­korzystać do ewentualnej adap­tacji "Przemiany" Kafki). Znaki zagłady pochodzą zarówno ze średniowiecznego moralitetu i lu­dowych jasełek (śmierć w masce, chociaż bez kosy), karnawałowej maskarady (pomysłowe stwory ro­dem z "zoologii fantastycznej"), jak i z teatru Kantora i studia hol­lywoodzkiego horroru. Słowem: na obu brzegach rzeczywistości tak samo "śmieszno i straszno", a wszystko miesza się w kłębach ku­rzu dawno wyeksponowanej rek­wizytorni.

Główny mój zarzut nie doty­czy jednak braku wstrzemięźli­wości w doborze środków wyra­zu, ale idei przedstawienia. Za­miast wstrząsającej sztuki o ho­locauście otrzymaliśmy wybla­kły plakat pacyfistyczny (z odwo­łaniami do losu Kurdów, Karabachu i Afganistanu!) - może i gdzieś w Europie uchodzący za "odważny", ale z pewnością nie na polskiej scenie. Rozmycie hi­storycznego konkretu wydaje się tu nieporozumieniem największym; fenomen dziejów został zastąpiony uniwersalnym banałem, który nie wzbogaca ani wie­dzy, ani wyobraźni. Nie wzbudza też niepokoju i nie skłania do refleksji. Najwyżej - nad wyczer­paniem języka teatru.

(Piotr MICHAŁOWSKI)

Samo "Zagłada"?

Premiera "Zagłady" nie rzuci­ła szczecińskiej publiczności na kolana, więc pobrzmiewają tu i ówdzie groźne pomruki. Mruczą one, że tego typu międzynarodo­we przedsięwzięcia są stratą cza­su i nie tylko.

Głosy takie odzywają się zwy­kle W Obronie, Ku Przestrodze i w Imię. Wypowiadane z dużą satysfakcją, sprawiają wraże­nie, jakby przygotowano je za­wczasu.

Teraz np. w dobrym tonie jest przyznać się w towarzystwie, że "ja z tej Zagłady wyszedłem w trakcie". Jeszcze lepiej powie­dzieć: "ja na tej Zagładzie nie byłem, ale słyszałem, ze wychodzili". W ten sposób ukształtowana opinia uprawnia już do wydania prostego sądu o bezsensowności wszelkich ponadgranicznych inicjatyw. Wnet odezwie się na­rodowa duma: - Nie będzie nam tu Niemiec Kantora na drobne rozmieniał. To nie wekselsztuba. Precz!

I w ten oto sposób Szczecin skutecznie obroni się przed zły­mi wpływami internacjonałów.

Wiadomo, że dobrym prawem każdego recenzenta jest ocenić dzieło zgodnie z własnym recenzenckim sumieniem i systemem wartości. Może więc - jeśli mu sumienie (i redaktor naczelny) pozwoli - zmiażdżyć, obśmiać, pochwalić, a nawet polać utwór lukrem.

To prawda, że na zakalcowate pączki lukru raczej nie powinno się lać. Ale rzadko też się słyszy, aby z powodu jednego pączka - nawet z zakalcem - zamykano piekarnię.

(Witold BACHORZ)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji