Szalbierz rzuca haczyk
Zanim Gyorgy Spiró, węgierski pisarz i slawista, wydał komedię "Szalbierz", wywołał duże zamieszanie powieścią "Iksowie". W Polsce zyskał opinię polakożercy, wręcz aktywisty międzynarodowej antypolskiej mafii. Jak pisarz z innego kręgu kulturowego przedstawił Wojciecha Bogusławskiego, mit polskiego teatru, ojca polskiej sceny, którego uczynił głównym bohaterem "Szalbierza"?
Wybrał z jego życia jeden niewielki epizod - przyjazd na gościnne występy do Wilna (w 1916 roku). Bogusławski nie jest już wówczas dyrektorem Teatru Narodowego, nie jest tym wielkim Bogusławskim sprzed lat. To wrak człowieka, zniszczony porażkami, klepiący biedę aktor, chałturzący dla pieniędzy: "Jestem cieniem, upiorem, który wysila resztkę złodziejskiego sprytu, żeby skądś ukraść trochę grosza".
I oto pod wpływem okoliczności - jak chce Spiró - Bogusławski zmienia się. Ten przytłoczony finansowymi kłopotami człowiek nagle odnajduje w sobie chęć i zapał. Angażuje się w interpretację sztuki, odkrywa przed aktorami wileńskimi z teatru Każyńskiego podteksty Molierowskiego "Świętoszka". Chce powiedzieć publiczności Wilna, miasta szczególnie mocno dotkniętego represjami carskimi, nowe rzeczy. Zmienia banalnie łatwą intrygą bieg wydarzeń.
Olsztyńska inscenizacja, chociaż przygotowywana już od ubiegłego sezonu, nie nosi śladów żmudnej i dokładnej pracy. Przedstawieniu brakuje dramaturgii, zwartej konstrukcji, finał zostaje zaprzepaszczony. Niektóre osoby pojawiające się na scenie to postacie statyczne, martwe (Niedzielski, gubernator). Nie została wygrana przez reżysera scena spotkania trzech najważniejszych osób dramatu: gubernatora, dyrektora, mistrza.
Nie olśniewa kreacja Krzysztofa Ziembińskiego. Metamorfoza postaci Bogusławskiego dawała aktorowi duże możliwości. Nie zostały one wykorzystane. Przemiana pozostała jedynie w literackim tworzywie sztuki, na scenie uzewnętrzniła się tylko w słowach.
Jedną z nielicznych ciekawych i ról stworzył Władysław Jeżewski, zręcznie wybrnął też z zadania Artur Steranko (Antoni Rybak). Dyrektor Każyński Jeżewskiego jest prawdziwym karierowiczem, który ma usta pełne patriotycznych frazesów i, z uporem godnym lepszej sprawy, przerabia sztukę na apologię cara, licząc na dotacje gubernatora. Zarówno Jeżewski jak i Steranko to postacie komediowe. Chociaż niekiedy "bezosobowość" Steranki jest nieco przesadzona. Szalbierz, który zwiódł wileńskich aktorów, dał im szanse przeżycia buntu, momentu wolności i godności, nie złapie - jak sądzę - na ten sam haczyk olsztyńskiej publiczności.