Artykuły

Granica wolności w sztuce

Sprawa Teatru Suka Off, na który doniósł do prokuratury - po artykule w brukowcu - burmistrz jednej z dzielnic Warszawy, zdominowała zakończone wczoraj [11 grudnia] Łódzkie Spotkania Teatralne - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Od dawna o żadnym polskim teatrze alternatywnym nie było tak głośno. Katowicki zespół działający na pograniczu teatru, body artu i sztuki performance znalazł się w centrum dyskusji o wolności artystycznej, cenzurze i pornografii. Sprawa zbiegła się z decyzją organizatorów Łódzkich Spotkań Teatralnych o wycofaniu Suki Off z przeglądu. Powód - trudności finansowe. Ale kiedy teatr zadeklarował, że zagra za darmo, okazało się, że nie zgadza się na to Tomasz Bieszczad, dysponent sali Akademickiego Ośrodka Inicjatyw Artystycznych, w której miała wystąpić Suka Off. Na łamach "Gazety" nazwał spektakl "półpornograficznym" i oświadczył, że publiczność nie może być narażona na "nieobyczajne doznania".

Bez szoku i pornografii

Ostatecznie Suka Off wystąpiła w prywatnym łódzkim klubie Luka, którego właściciel nie przestraszył się nagonki. Performance "Clone Factory" ("Fabryka klonów") [na zdjęciu] obejrzało w piątkowy wieczór blisko 100 widzów. Atmosfera przypominała występy zakazanych teatrów politycznych z lat 80. Na zewnątrz nie było żadnych plakatów, przy wejściu sprawdzano dowody osobiste, aby nikt niepełnoletni nie dostał się na widownię.

Spektakl rozczarował tych, którzy oczekiwali szokujących doznań. Podczas kilkudziesięciominutowej akcji trójka nagich performerów poddaje swoje ciała inscenizowanej przemocy, której towarzyszy industrialna muzyka i projekcje wideo. Postaci o twarzach owiniętych bandażami lub zasłoniętych maskami wzajemnie się terroryzują i upokarzają. Przywodzi to na myśl obrazy z więzienia w Abu Ghraib, gdzie poniżano godność więźniów, fotografując ich nago w upokarzających pozach. Tutaj ból i przerażenie ofiar rejestruje kamera przymocowana do głowy jednego z wykonawców.

Dodatkowym elementem łódzkiego pokazu, który nie odbył w Warszawie, był udział brytyjskiej performerki o pseudonimie H Trauma, która przebijała skórę jednorazowymi igłami i utoczyła kilka kropel krwi z wenflonu. Był to najsłabszy, bo najmniej teatralny moment spektaklu. Szoku nie było w tym więcej niż przy badaniach w przychodni rejonowej.

Lizusi i donosiciele

Burzliwy przebieg miała natomiast dyskusja pod hasłem "Granice wolności w sztuce", którą urządzili organizatorzy festiwalu. Zamiast spektaklu Suki Off na żywo widzowie zobaczyli zapis wideo akcji "Deusexmachina" zawierającej te same obrazy co "Fabryka klonów", jednak bardziej teatralne, z wykorzystaniem sylwetek ludzkich z papier mache. Ale to nie spektakl, lecz sprawa wycofania grupy z programu wywołała dyskusję.

- Dlaczego nie rozmawiamy o granicach ingerencji władz i mediów w twórczość? - pytał Robert Paluchowski z Teatru Realistycznego ze Skierniewic. - Czemu nie ma spektaklu Suki Off na Spotkaniach? - pytali inni artyści. Szef przeglądu Marian Glinkowski jeszcze raz wyjaśniał, że zaważyły trudności finansowe, przyznał jednak, że "cień padł również na festiwal".

- Mamy do czynienia z czymś znacznie gorszym niż cenzura obyczajowa - z cenzurą etyczną. Ktoś uzurpuje sobie prawo do określania, co jest dobre, a co złe w sztuce. Tymczasem tylko publiczność może to ocenić w miarę swego wykształcenia i gustu - mówił prof. Kazimierz Szewczyk, kierownik katedry etyki Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Prof. Szewczyk podkreślał, że temat, jaki podejmują artyści z Suki Off, musi budzić kontrowersje. - Ciało jest w centrum współczesnej kultury, sztuka pokazująca ciało zawsze wywoła oburzenie części widowni. Problem w tym, że cenzurą etyczną zaczynają zajmować się ludzie niedouczeni. Uruchamia się mechanizm lizusostwa i donoszenia. Trzeba się temu przeciwstawić.

Uczestnicy atakowali obecnego na sali Tomasza Bieszczada za jego stanowisko w sprawie Suki Off: - Pan powinien bronić artystów, a nie moralności - wołali. Bieszczad się bronił: - Dostaję pieniądze od łódzkich podatników. Nadal uważam, że spektakl Suki Off to nie jest propozycja właściwa.

Ale po obejrzeniu zapisu wideo wycofał się z twierdzenia o "półpornograficznym" charakterze spektaklu.

Artyści podkreślali swoją bezradność wobec ukrytej cenzury. - Nie mamy instrumentów sprzeciwu poza naszą sztuką. Możemy tylko robić swoje i pracować - podsumował Dariusz Skibiński z teatru Cinema.

W cieniu Suki Off

Sprawa katowickiego zespołu zachwiała festiwalem, w jej cieniu zniknęły propozycje innych teatrów. Szkoda, bo pojawiło się w Łodzi parę ważnych przedstawień atakujących rzeczywistość z równą odwagą - jak np. świetny monodram Zuzanny Fijewskiej do tekstu jej siostry Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej "Głuchoniemoc". To historia nastolatki, która zaszła w ciążę podczas pielgrzymki i została ze swym problemem sama. W wykonaniu Fijewskiej banalna opowieść stała się oskarżeniem systemu wychowania, na który składa się obojętna rodzina, zajęty sobą Kościół, infantylna prasa dla nastolatek i szkoła, dla której uczennica w ciąży jest przeszkodą w osiąganiu jeszcze lepszych wyników. Uzdolniona aktorka zbudowała postać znerwicowanej, jąkającej się dziewczyny, która usiłuje wybuchami mechanicznego śmiechu pokryć samotność i ból.

Ciekawy, niepolityczny spektakl pokazał teatr tańca Dada von Bzdulow z Trójmiasta. Leszek Bzdyl i Katarzyna Chmielewska stworzyli w "Magnolii" taneczny pojedynek, który jest zarazem historią partnerskiego związku. W coraz to nowych przebraniach tańczący toczą walkę o prymat nad przestrzenią i nad życiem, na koniec stają naprzeciw siebie bezbronni i nadzy.

Napięta atmosfera wokół festiwalu sprawiła, że z entuzjazmem przyjmowano nawet słabsze przedstawienia takie jak "Cesarz" Teatru Wiczy, satyrę na nową władzę, której symbolem jest wykorzystana w spektaklu żółta gumowa kaczka. Półnadzy aktorzy wystylizowani na egzotycznych wojowników bawili się dziecinnymi kaczkami przy groźnych dźwiękach plemiennych bębnów. Widać, że na festiwal wrócił duch politycznego buntu, choć w przypadku Teatru Wiczy jest on powierzchowny i całkiem niegroźny, a artystycznie - wtórny. To powrót do prostego teatru aluzji, jaki uprawiano w latach 80. Publiczności to jednak nie przeszkadzało, śmiała się z kaczek jak niegdyś z ciemnych okularów symbolizujących gen. Jaruzelskiego.

Ważniejszy jest knebel finansowy

Marcin Herich, szef Międzynarodowego Festiwalu Teatrów "A Part" w Katowicach, uważa, że za wcześnie mówić o kneblowaniu sztuki w Polsce. - To na razie incydenty związane ze zmianą rządów. Jak zawsze przy takich okazjach osoby, które mają giętkie karki, usiłują przypodobać się nowej władzy.

Prawdziwym zagrożeniem dla teatru poszukującego mogą stać się pieniądze. Po raz pierwszy od 14 lat Łódzkie Spotkania Teatralne nie otrzymały ani złotówki publicznej dotacji i były realizowane wyłącznie z budżetu Łódzkiego Domu Kultury. Wniosek o wsparcie z samorządu został odrzucony z przyczyn formalnych. Niedawno z powodów finansowych zlikwidowano podobny przegląd teatrów alternatywnych w Dąbrowie Górniczej, miejscowi mecenasi woleli komercyjny teatr od eksperymentów.

Wsparcie finansowe dla poszukującej kultury może okazać się najważniejszą miarą wolności artystycznej w Polsce. Czy w ślad za pieniędzmi pójdą ideologiczne wymagania?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji