Artykuły

Dramat hieroglificzny

Teatr Narodowy i - "Samuel Zborowski": jedno z nieurzeczywistnionych marzeń repertuarowych Wilama Horzycy dla narodowej sceny. Ile to już lat minęło od śmierci tego wybitnego człowieka teatru?...

Adam Hanuszkiewicz współpracował w młodości z Horzycą, niejeden pamięta go jeszcze w roli Hamleta na scenie poznańskiej w początkach lat 50. Pan Wilam nosił w sobie Norwida, Micińskiego, niektóre dzieła Szekspira, a także te późne, w części "ciemne" dramaty Słowackiego. Mówił często o swoich projektach, niektóre realizował w Toruniu, Poznaniu, Wrocławiu i na koniec w Narodowym, pisał wreszcie, wygłaszał odczyty. Kto wie, poza Hanuszkiewiczem - rzecz prosta, czy obecna inscenizacja "Samuela Zborowskiego" nie jest w pewnym sensie urzeczywistnieniem linii mistrza, którego dzisiejszy inscenizator cenił i szanował?

Pytania...

Aliści można też dochodzić innych bodźców, gdyż renesans romantyzmu jest trwalszym nurtem współczesnej kultury teatralnej (także filmowej, literackiej...?), a już specjalnie odnosi się to do jego zakątków tajemnych, mrocznych, "irracjonalnych", które budzą zaciekawienie i rodzą niejedną pokusę. W tym zakątku mieści się oczywiście "Samuel Zborowski" nie tak dawno wystawiony w Gdańsku przez innego współpracownika Horzycy, Stanisława Hebanowskiego. A ponadto: jest w tym poemacie dramatycznym coś, co specjalnie odpowiada atmosferze dzisiejszej, kiedy to odnawiają się różne pytania specyficznie polskie, w rodzaju: jacy jesteśmy? Jednym słowem: sam fakt, że właśnie w sezonie 1980/81 obserwujemy na scenie warszawskiej nową, bo trzecią, po pracach Schillera (1927) i Kreczmara (1962), inscenizację "Samuela Zborowskiego", zaskakiwać nie może. To samo odnosi się do samej sceny, gdyż Narodowy słusznie powinien być przygotowany do podejmowania podobnych zadań. Co natomiast zaciekawia, to podejście współczesnego inscenizatora...

Myślę, że część odpowiedzi daje już pierwsza scena, ujawniająca ważną wskazówkę w symbolice miejsca i zastosowanego pomysłu scenograficznego. Słowacki wspominał o wielkich schodach, znalazły się też one w inscenizacji Schillera w Teatrze Polskim, łącząc jakby poziomy nieba, ziemi i piekieł.

Hanuszkiewicz (i scenograf Jerzy Czerniawski) sytuują rzecz na piaszczystym pobrzeżu rzeki zapomnienia, głównym zaś akcentem - mówiącym i znaczącym - jest łódź Charona i jakiś zapomniany, oderwany od sieci kulisty pływak, który może być także czaszką odrąbanej głowy Samuela Zborowskiego. Normalnie przez tę rzekę płynie się łodzią w stronę zapomnienia, Hanuszkiewicz jednak (wsparty na Słowackim, bo odpowiednich uwag znajdzie się dość w jego tekście) uważa, że można i należy przepłynąć również w stronę przeciwną. Próba nowego, współczesnego i pozytywnego - w sensie obrony Samuela - przedstawienia dramatu jest taką właśnie podróżą: od brzegu zapomnienia w stronę pamięci, z zachętą ponownego rozważenia różnych racji i aspektów pojęcia wolności, w tym głównie aspektu "Zborowskiego".

Tropy i możliwości

Polska kultura stworzyła w swych dziejach niejeden model alternatywny wobec wzorów zdawałoby się najlepszych, pożądanych, a w każdym razie racjonalnych bądź zdroworozsądkowych. I w tym bywała najbardziej polska i taką bodaj pragnie być nadal. Nie jest to zresztą dążenie naganne, pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę z wszystkich niebezpieczeństw, jakie się zawierają w każdej skrajności, w każdym, wiecznym "przeciw" i "wbrew". W powstaniach trzeba mówić "nie" zaborcom, ale co czynić między powstaniami? Też mówić "nie" i "nie"? Rozumiemy dyrektywę Samuela jako ważną, gdy płodnie zderzy się ona w dramacie z racją Kanclerza, jednakże oderwana i wyabsolutyzowana (partia Kanclerza - Kreona jest w spektaklu mocno obcięta) zamienia się w dwuznaczny frazes.

Ciekawy artykuł Marty Piwińskiej, wydrukowany w programie przedstawienia pokazuje, jakie w "Samuelu Zborowskim" tkwią różnorakie tropy i możliwości. Reżyser natomiast nie wyszedł poza jednostronną absolutyzację, o jakiej wspominam wyżej, a w sensie teatralnym ... - bodaj dostarczył rzeczowego dowodu na umocnienie tezy Józefa Kotarbińskiego, iż jest to "dramat hieroglificzny". Słuchamy z zajęciem Haliny Rowickiej, gdy pięknie i wyrazistym głosem mówi wiersz, zastanawiamy się, chwilami z nadzieją, czy wyrośnie aktor z Tomasza Budyty (Helion - Eolion), ale reszta wysiłku percepcyjnego idzie poniekąd na marne, bo tak różne są techniki mówienia wiersza i tak pomyślane sposoby jego zacierania, iż próba odczytania choćby połowy hieroglifów Słowackiego rychło jałowieje.

Te cierpkie uwagi nie znaczą, że premiera Narodowego przesuwa się na margines życia teatralnego stolicy - przeciwnie, jest istotna, świadczy o poszukiwaniu, o chęci mówienia ze sceny rzeczy ważnych i zapładniających. Konieczne jest bowiem, abyśmy mogli (i chcieli) częściej wracać na brzeg pamięci - teatr, a także film, literatura, naturalnie szkoła, mają w tym względzie wiele, wiele zadań do wypełnienia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji