Buffo pełne Bajora
Buffo jest teatrem prywatnym, a i Michał Bajor jest prywatnym artystą, to znaczy należy do siebie i do nikogo innego, jest własnym menedżerem i współproducentem swojej twórczości. Wszyscy wychodzą dobrze na tym kapitalistycznym podejściu do sztuki, z publicznością włącznie, choć haracz trzeba płacić.
Oto wśród sponsorów spektaklu Bajor w Buffo znalazła się Coca Cola co zaowocowało tym, że na scenie pojawiła się gigantyczna puszka tego napoju jako dekoracja, a potem sam artysta popija colę z normalnej puszki. Z kolei w zamian za pieniądze od innych sponsorów widz za jedyne 50 tysięcy złotych mógł sobie poczytać w programie, że Euromirex poleca kominy ze stali szlachetnej, Ir-Gra gumy obuwnicze i tapicerskie, a Ciech siarkę i nawozy sztuczne.
Ech, życie artysty raz po różach, raz po grudzie, nic dziwnego że w wywiadzie z samym sobą mówi: „Jestem po trosze Michałem, po trosze Bajorem”. Na scenie jest bardzo Bajorem: ponad półtorej godziny śpiewa, tańczy, gwiżdże i mruczy, trzymając uwagę widowni cały czas napiętą, wielka gwiazda! Towarzyszy mu kilka znakomitych baletnic z Metra, akompaniuje na pianinie do własnego playbacku również wielki artysta Piotr Rubik (kompozytor, aranżer, wiolonczelista) wreszcie gościem premiery była czarnoskóra Lynell Bentley, z którą Bajor współpracuje w Ameryce, na koniec — owacje na stojąco. Mógłby ktoś powiedzieć: przyszli sami przyjaciele, to klaskali, ale właśnie dlatego oklaski są znamienne, bo jak wiemy, przyjaciół poznaje się… w sukcesie, zwłaszcza w tym środowisku. Potem z kolei, na przyjęciu więcej było Michała niż Bajora: wszedł na stół, żeby podziękować gościom, zapowiedział, że za cztery lata w tym samym gościnnym teatrze urządzi 40. urodziny, odśpiewaliśmy mu Sto lat i 4samochodami zapłakanymi w deszczu” rozjechaliśmy się do domów.