Sprawa z wielkim poetą
"Sprawa z wielkim kanclerzem" ogłasza Woźny, gdy kolumny duchów - "całe w ogniu i w skrach" - gromadzą się na sąd zaświatów i Bukary-Lucyfer - Adwokat woła z uniesieniem: "Co za widok z tych wschodów! - Cały teatr narodów! - Światowych stwórca dzieł - Pełen światła i mgieł".
Sprawa z wielkim poetą - mówi w pokorze recenzent, gdy wysłuchał i obejrzał misterium o Samuelu Zborowskim, napełnione poezją jak niebo gwiazdami i teraz uziemione w teatralny kształt. Nie wizja mistyczna lecz słowo poety dominuje nad teatrem, nie filozofia lecz poezja porywa widza, niesie go ponad realistyczny, także ponad romantyczny teatr. Ideał poezji czystej, absolutnej jak muzyka? "Samuelu.! - Sto trąb - Samuelu.' - Jak liść cały drżę, jaki ruch! - Samuelu! - Blask, duch... i łysnął tu pancerzem". Podstaw pod imię "Samuel" imię Poezja, a mieć będziesz sedno sztuki.
Lecz prócz wierszy jest ich semantyczny sens i jest teatr, który wiersze te przez scenę przewodzi i przez aktorów przesącza. Nie uznajemy poezji dla poezji, wołamy o jej znaczenie. Znam na pamięć wiele wierszy z "Samuela", ale wiem także, iż Polska szlachecka byłaby może ocaliła swój byt niepodległy, gdyby miast jednego warchoła-magnata zginęło ich wielu: w imię prawa narodu nad "prawem zaprzeczenia wszystkim przez jednego".
I tu zaczyna się rola świadków i sędziów, oskarżycieli i obrońców - nas wszystkich, którzy mamy "prawo miecza".
Fantasmagoria oblekła się w ciało, mamy obowiązek misterium poddać naszym ziemskim sądom. Nie wolno im popaść w prostactwo. Poezja wybawia, poezja kruszy mury więzień. Ale nie mogą się też obejść bez odpowiedzi na pytanie co to wszystko znaczy, i bez uwartościowania tej odpowiedzi.
Edward Csato w wydrukowanym w programie teatralnym bardzo potrzebnym komentarzu próbuje udowodnić, że klucz do utworu jest "bardzo prosty". Prosty on na pewno nie jest, ale posłużyć się nim można precyzyjnie, tekst poety dostarcza bowiem niemało miejsc do egzegezy, "Ducha droga przez Polskę idzie". W odwiecznym sporze pomiędzy Samuela a Jana racją słuszność - zdaniem poety - jest po Samuela stronie. "O jego ducha stoję, przez który duch szła Polska w górę...... "Polska była prawdziwa w tym ściętym"........Za to ucięto mu, orłowi głowę - Że w nim leżało wszelkie prawo nowe i - Prawo, co wolność ducha zabezpiecza". Musiało się tak stać, skoro "każdy rząd swój tor ma - I depce głowę ducha idąc z góry". To jest myśl główna, a nie końcowy akt wybaczenia Janowi i dopuszczenia go do kolumn królów-duchów. Na sto lat wcześniej przed innymi głosił chylący się ku śmierci poeta, że ciemności kryją ziemię. Wprawdzie w innym miejscu zapisał samokrytycznie: "O duchy - Jak wy do buntu i do zawieruchy - Skorzy...... zawsze wy, jak widzę, Polacy" - ale ten urywek przekreślił.
Taka jest myśl przewodnia. A jak podana? Adam Mickiewicz po popadnięciu w towianizm przestał pisać. Juliusz Słowacki, mistyk i ekstatyk, pisał dalej, pisał z pośpiechem, zapamiętale, plony jego pióra z tych lat zapełniają parę grubych tomów "Dzieł". Tłumy badaczy rzuciły się na pisma filozoficzno-mistyczne z tych lat, ciemne, zawiłe, poplątane, w urywkach, Pawlikowscy i Kleinery mieli na długie lata tematy do tasiemcowych dysertacji, do ezoterycznych rozpraw - wszystko to zalega dziś właściwie bezużytecznie półki polonistycznych bibliotek. Makulatura - to by było fałszywe określenie. Ale utrapienie dla studentów, mozolne rozsupływanie zagadek, które mało kogo obchodzą i sprawiedliwie mało kogo. Tak w "Samuelu Zborowskim" znajdują się karty wspaniałe, wizje niebywałej mocy, ale to co poeta daje widzom poza poezją może do nas w teatrze dotrzeć z największym trudem i tylko częściowo. Przewagę biorą w tekście te wszystkie problemy, które zaprzątały umysł Słowackiego-mistyka, owe metempsychozy i reinkarnacje, somnambulizmy i metamorfozy, transmigracje i anamnezy, gnoza i anagnorisis - kto to wytrzyma, wytrzymać zdolny? A na domiar kabała i apokalipsa, kosmogonia i teogonia, angelologia i psycho-patologia, abrakadabra - kto się w tym rozezna, rozeznać zdoła? Roi się w "Samuelu Zborowskim" od aniołów wstecznych i słonecznych, miesięcznych i globowych, od duchów ogniowych, skalnych, elementarnych i wielu innych - kogo te mistyczne sny i objawienia mogą przyciągnąć, zainteresować, myślowo, lub emocjonalnie? Profesor Kleiner napisał otwarcie o "Samuelu Zborowskim", że "słabną wizje Przedświtu wobec tego skrajnego upojenia mesjanicznego". A stary Kleiner znał się na tej rzeczy. Dla Słowackiego Helion i Heliana, Diana i Amfitryta, Mistrz i Lucyfer mają swe mistyczne odmienności, u Słowackiego istnieją jakieś uzasadnione metarozumem przyczyny przejścia od historii z Księciem-Poloniuszem do historii z Janem i Samuelem. Ale czemu się tak stało, czemu duchy powcielały się wzajem w takie a nie inne ciała, w tym nie połapie się nikt, kto nie zgłębił genezyjskiej mistyki poety. A kto ją dziś zna? i, co gorsza, kto chce poznać?
Ale są jeszcze dwie sprawy w tym ziemskim sądzie nad niebiańskim sądem - kształt teatralny, kształt aktorski przedstawienia. I o nich jeszcze, w tonie szacunku i uznania.
Kształt teatralny to wielki sukces, ba, triumf Jerzego Kreczmara. Jego adaptacja "Samuela" to w swoim rodzaju majstersztyk. Dwuczęściowy układ sceniczny, znakomite zestalenie poszarpanego, fragmentarycznego tekstu, uwypuklenie naczelnej myśli filozoficznej - nie wierzę, by kiedykolwiek mogła powstać lepsza adaptacja tego utworu.
Kreczmar zrobił co mógł, dwoił się, troił, czwórzył, rozplątał więzy Heliona z Eolionem, Heliany i Elois, zrobił więcej niż zdało się możliwe, by wizja nabrała jakiejś logiki. W tym celu mieszał akty, przykrawał, przycinał, skracał (a także uzupełniał, wyzyskał przekreślone przez poetę fragmenty, łączył strofy i antystrofy, słowa jednych duchów wkładał w usta innym, Diana mówi za chór duchów i za Nereidę, tak samo Heliana, Lucyfer zastopuje w pewnych chwilach Poloniusza i różne "głosy", "śpiewy", Mistrz gada za Plutona, zastępuje też i Chrystusa, obecnego w pewnej chwili we własnej osobie w dramacie. Ba, wysunął Kreczmar na czoło dramatu nawet urywek z innego utworu, pisanego prozą - a nuż spełni on rolę wyjaśniającego komentarza. I w każdym razie wygrał jedno: że niewiele rozumiejąc, widzowie słuchają uważnie coraz bardziej przejęci i wciągnięci w nabożeństwo, które się na scenie odbywa.
Do sukcesu przyczynia się też strona wizualna przedstawienia, najprostsza, elementarna - ta skromność była mądrą decyzją STANISŁAWA BĄKOWSKIEGO.
Na tle spartańskich dekoracji tym silniej działają kostiumy, tym bardziej mroczne wywiera wrażenie widmo Samuela w białej delii, z uciętą głową.
Surowo, powściągliwie grają aktorzy - jak chciał Kreczmar: aktorzy moralitetu a nie romantycznej feerii, wzorem wtopienia sceny groteskowej w misterium jest trialog Bukarego z mnichami (mnisi - WŁODZIMIERZ KWASKOWSKI i CZESŁAW ROSZKOWSKI), trialog Poloniusza z doktorem i filozofem (RYSZARD KIERCZYŃSKI i KAZIMIERZ BKODZIKOWSKI). Arielowym Eolionem jest WACŁAW SZKLARSKI, dyskretny w swoich wzlotach, powabny i młodzieńczy. Na sąd pozwany Poloniusz - Jan zachowuje w grze WŁADYSŁAWA SURZYŃSKIEGO tę samą godność i powagę, którą miał się odznaczać Kanclerz Zamoyski, JÓZEF NALBERCZAK przejmująco odtwarza Samuela. Porywająca napięciem poetyckim, ewokacja śmierci Samuela jest szczytowym momentem widowiska.
Uznaję powody, dla których Mistrz i Lucyfer są postaciami jakby racjonalistycznymi, odbarwiającymi swoje słowa z mistyczno-pasyjnych uniesień. W tym duchu prowadzili swe role ZYGMUNT MACIEJEWSKI i JERZY KALISZEWSKI. U Maciejewskiego daje to efekty znakomite. U Kaliszewskiego adwokacka sofistyka w mowie obrończej Bukarego posiada cechy diabolicznej przewrotności; ale mimo wszystkie racje, przyznaję, że wolałbym w czasie trwania rozprawy sądowej słyszeć w tyradach Lucyfera więcej patosu. Nie cierpię patosu, ale tutaj, pośród areopagu duchów, w zaświatach przed najwyższym sędzią......
Byłbym niewierny swoim przekonaniom, gdybym zalecał teatrom wystawianie "Samuela Zborowskiego" (a wiem, że już parę innych chce go grać) - inaczej widzę rolę teatru, inne widzę dlań, pilniejsze i ważniejsze cele (pomijając problem zapełnienia widowni). Ale byłbym nieszczery wobec swoich wrażeń, gdybym nie powiedział, że "Samuel Zborowski" (po raz pierwszy wystawiony po wojnie) w Teatrze Klasycznym jest widowiskiem urzekającym i w jakiś sposób pomnażającym zasługi teatru w ukazywaniu wielkiej polskiej klasyki dramatycznej, jakakolwiek ona jest. .