Artykuły

Nie każ czekać Piotrusiowi

Reportaż z realizacji spektaklu

Nie mogłam oderwać się od lektury libretta "Piotrusia Pana". Tekst Jeremiego Przybory jest i dowcipny, i refleksyjny. Oddaje mądrość przypowieści Jamesa Barrie o chłopcu z bajecznej wyspy, który nigdy nie dorósł, bo dorosłość pozbawia człowieka wolności i wyobraźni. Strach pomyśleć, że libretto mogło pójść do lamusa... Reżyser Janusz Józefowicz pięć lat zabiegał o wystawienie tego musicalu!

W pogoni za Nibywalencją...

- Kilka lat temu w Londynie zobaczyłem spektakl z trzydziestoletnią kobietą grającą Piotrusia Pana - opowiada Janusz Józefo­wicz. - Była groteskowa!

Docenił jednak treść bajki. Pomyślał o ro­dzicach, którzy w weekendowe popołudnia mają podobne problemy jak on, gdy nie wie, gdzie spędzić czas z sześcioletnim syn­kiem. Wyobraził sobie przedstawienie łączą­ce "małych" i "dużych" we wspólnej zaba­wie. I postanowił wystawić "Piotrusia" w Polsce, oczywiście z dziećmi w rolach głównych!

O przygotowanie muzyki poprosił przyja­ciela. Janusz Stokłosa, wybitny kompozytor, pianista i aranżer, nie dał się prosić dwa ra­zy. Autor libretta odebrał propozycję współ­pracy jako wyróżnienie, co podkreślił w wy­wiadzie dla "Magazynu Rzeczpospolitej".

Gorzej było ze znalezieniem odpowied­niej sceny. Józefowicz i Stokłosa próbowali szczęścia w Teatrze Dramatycznym, Naro­dowym i kilku innych. Kiedy dostawali zgo­dę dyrekcji, sprzeciwiały się związki zawo­dowe i tak mijał rok, drugi, trzeci... Był jed­nak ktoś, kto chciał im pomóc - Wojciech Kępczyński, wówczas dyrektor teatru ra­domskiego.

- Byłem zachwycony librettem i pragnąłem, by wystawili ten spek­takl u mnie - mówi. - Mój teatr spełniał wa­runki techniczne, ale nie udało się... Wreszcie we wrześniu '98, w dwa miesiące po tym, kiedy zostałem dyrektorem warszawskiej Romy, spotkaliśmy się, by roz­ważyć plan realizacji "Piotrusia"! - przypomina z satysfakcją. Rozmowę zaczął od te­go, że... dał Józefowiczowi główną rolę i sta­nowisko choreografa w musicalu "Crazy for you".

- Nigdy nie ukrywałem podziwu dla te­atru Buffo, wiedziałem, że dla Romy lepsza jest fuzja niż konkurencja - podkreśla dy­rektor Kępczyński.

Musieli stoczyć batalię o pieniądze. Tak drogiego widowiska, jak "Piotruś Pan", chyba w Polsce nie było: doliczono się 13 miliardów starych złotych! Pomogły im Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urząd Miasta i Gmina Cen­trum, lecz bez najhojniejszego sponsora w historii teatru - Ery GSM - widowisko by nie powstało. - Jak już robić przedstawienie, to z praw­dziwym rozmachem! - przyznaje dyrektor i uśmiecha się rozbrajająco...

W drużynie Piotrusia...

- Nie poszedłem na kompromisy, żad­nych "ciumciurumciu" dla przedszkolaków - opowiada Janusz Stokłosa, kierownik mu­zyczny przedstawienia. - Skomponowałem muzykę dla profesjonalnych wykonawców, a dzieci poradziły sobie z najtrudniejszymi songami!

Obawiał się, że dzieci - przywykłe do dy­namicznych, beztreściowych kreskówek i komputerowej papki - przyjmą "Piotrusia Pana" bardzo obojętnie. Martwił się niepotrzebnie.

- One zaskoczyły mnie dojrzałością... ba, ale co to jest dojrzałość? - zastana­wia się. - O tym jest prze­cież nasze przedstawienie!

Rok temu spośród tysią­ca kandydatów z całej Pol­ski wybrano siedemnaścioro najzdolniejszych w wie­ku 11-14 lat. Na elimina­cjach prezentowali swe umiejętności taneczne, wo­kalne: śpiewając z akompa­niamentem piosenkę szyb­ką i wolną, aktorskie: recy­tując fragment wiersza lub prozy. W czerwcu zaczęły się w warszawskim teatrze Roma sobotnio-niedzielne próby, w sierpniu... ośmioro młodych akto­rów spoza Warszawy zamieszkało w teatrze! Chodzą w stolicy do szkoły i po kilka godzin dziennie ćwiczą dykcję, akrobację, szer­mierkę, taniec i śpiew.

- Tu jest jak w akademiku, nie można się wypłakać w rękaw mamy - mówi "Wendy", Alicja Janosz z Pszczyny. - Dlatego dla mnie wyjątkowe są zajęcia z Januszem Stokłosą. Nie tylko traktuje nas jak partnerów w pra­cy, ale i uczy życia, tłumaczy, jak ważna jest umiejętność rozmowy z ludźmi i sztuka odkrywania uczuć!

Alicja zajmuje pokój z drugą "Wendy" - krakowianką, Zuzanną Madejską. (Wszyst­kie role są dublowane). Janusz Józefowicz zwrócił uwagę na dziewczynki na festiwalu polskiej piosenki w Radomiu, Gamma '98. Są gwiazdami telewizyjnej "Dyskoteki Pana Jacka". Wygrywały zagraniczne festiwale, między innymi we Włoszech i na Łotwie.

- "Wendy" bierze wszystko zbyt serio - krzywi się Zuzanna. - Sądzi, że naprawdę jest mamą ośmiu "Zagubionych Chłop­ców", a to zabawa! Jedenastoletnia Zuza za­zdrości Piotrusiowi "dziecinnego stosunku do świata" (!). Posiedziałaby z kumpelkami na trzepaku, ale ma obowiązki: szkoła: pod­stawowa i muzyczna (klasa fortepianu), wy­jazdy i ten spektakl. Dla ośmioklasistki Alicji

najpiękniejsza w bajce jest pierwsza, prawie "dorosła" miłość Piotrusia i Wendy. Rozmo­wę przerywa nam... pianie koguta. W poko­ju za ścianą chłopcy rywalizują w umiejęt­ności, którą szczycił się Piotruś Pan... Pierw­szy "Piotruś", Marcin Sójka, jest trzynasto­letnim gimnazjalistą z Siedlec. - Gram zaro­zumialca - stwierdza krótko.

- E! Piotruś to fajny gość! - oponuje dru­gi odtwórca roli, jedenastoletni Tomek Kaczmarek z Wrocławia, uczeń szkoły mu­zycznej (klasa fortepianu), który debiuto­wał rok temu w telewizyjnym programie "Zagraj i wyśpiewaj".

- Zamieszkałbym z nim na Nibylandii; dla przygód rzecz jasna! - wzdycha.

- Tu mamy przygody! - protestuje łobu­ziak, wypisz wymaluj Tomek, tyle że rozczo­chrany... To jego bliźniaczka - Asia, która gra "Chłopca Zagubionego".

- Lataliśmy jak ptaki! - opowiada Zuzan­na. - I śpiewaliśmy, że nie ma większych frajd, choć wisieliśmy na sznurach wrzyna­jących się w brzuch i nie było jak złapać tchu, a nagranie trwało dwanaście godzin! - I prawie się rozbiłem! - wtrąca "brat Wendy - Misio" (Marcin Łabno z Tarnowa).

- Pływaliśmy z Syrenami! - wspomina Zbyszko Kobziński, "Chłopiec Zagubiony".

- Tancerki Romy nie miały staników! - szep­czą konspiracyjnie koledzy... (Obie sceny, kręcone na terenie AWF-u, będą wyświetla­ne w trakcie spektaklu na telebimach.)

- Bawiliśmy się wieczorami w poszukiwa­nie Ducha Teatru! - uzupełnia ktoś z prze­jęciem.

Wywiady też są przygodą. Udzielają ich swobodnie, jak na gwiazdy przystało. - Pani napisze, żeby do Romy przychodziły ładne dziewczyny - proszą chłopcy...

Z tatą-piratem...

Wiktor Zborowski, na przemian z Seba­stianem Konradem i Aleksandrem Wysoc­kim, grają posępnego korsarza - kapitana Haka - i kochającego ojca - pana Darlinga.

Półtora roku temu Wiktor Zborowski do­stał propozycję nie do odrzucenia, bo co jak co, ale musicale Józefowicz robi mi­strzowsko! Aktor zwraca uwagę, że w an­gielskich bajkach jest wysublimowany hu­mor i pewien rodzaj okrucieństwa, które w polskich baśniach przypisuje się tylko czarnym charakterom: - Tutaj i bohatero­wie pozytywni mają złe cechy przynależne każdemu człowiekowi, każdemu dziecku; dzieci są często okrutne i nie zdają sobie z tego sprawy!

Zborowski twierdzi, że rola kapitana Haka jest obciążona tradycją i nadmiernie eksponowana, dlatego interesuje go niedo­ceniana postać pana Darlinga.

- To oryginał: skrzętny, skąpy, a przy tym rzetelny i przewidujący - opisuje graną przez siebie postać. - I przekracza granicę śmieszności w myśleniu o zabezpieczeniu bytu rodzinie! Jego ekstrawagancje, choćby mieszkanie w budzie psa, którego skrzyw­dził, są z pogranicza humoru absurdalnego. Jak to zachowanie "uczłowieczyć", "uwiary­godnić"? Jak uchronić postać od podejrzeń o pomieszanie zmysłów? - zastanawia się.

Sebastian Konrad, młody aktor Teatru Dramatycznego, śmieje się, że role dla dzie­ci "same go znajdują". W Teatrze na Woli grał Huckelberry Finna w "Przygodach Tomka Sawyera". W dobranocce jako Ole Zmruż Oczko opowiadał bajki Andersena. Wystąpił też w dwóch serialach dla młodzieży. - Ucieszyłem się, że zagram Haka - mó­wi Sebastian Konrad. - Sam Dustin Hoff­man wystąpi w tej roli w filmie Spielberga!

Według Sebastiana, Hak jest romantycz­nym bohaterem... niemal na miarę Fausta; takim, który spostrzegł, że coś odeszło: może młodość? I zatęsknił do domu, do mamy, do tego, aby ktoś go polubił, ale... za późno, bo jest uwikłany w zbójeckie życie.

- Zazdrości Piotrusiowi fantazji, ale prze­śladuje go z innego powodu - wyjaśnia. - Otóż przez niego stracił kiedyś rękę i teraz musi zamiast niej mieć żelazny hak, który wzbudza tak złe skojarzenia, że nikt nie chce spojrzeć na kapitana życzliwie! Nie od­mówię sobie przyjemności, aby postraszyć! - obiecuje aktor.

Na zawsze... dzieckiem?

"Jej romantyczna główka była jak te ma­leńkie szkatułeczki rodem z zagadkowego Wschodu. Są one umieszczone jedna w dru­giej i ile byś nie otworzył, zawsze jest jeszcze jedna w środku. A jej słodkie, drwiące usta miały jeden pocałunek, którego Wendy ni­gdy nie mogła otrzymać, chociaż był do­kładnie widoczny w prawym ich kąciku".

Obydwie odtwórczynie mamy Wendy idealnie pasują do opisu, choć wcale nie są do siebie podobne. Obie i w życiu prywat­nym są wspaniałymi mamami: Edyta Geppert i Justyna Sieńczyłło.

- Z radością przyjęłam rolę - mówi pani Edyta. Od dawna śledzi przedsięwzięcia Jó­zefowicza i Stokłosy. Już w 1985 roku, w czasie prób nad spektaklem "Brell" w Te­atrze Ateneum, przekonała się do ich pasji, wyobraźni i wyczuciu sceny. Wierzy, że uczestniczy w niezwykłym przedsięwzięciu.

"Piotrusia Pana" odkryła dopiero teraz; to jedna z najpiękniejszych książek, jakie czytała.

- Od pierwszego spotkania poczułam płynące od dzieci ciepło i zaufanie - mówi o małych aktorach. - Postaram się ich nie zawieść - obiecuje, a w prawym kąciku jej ust widać ów pocałunek, którego nikt - oprócz Piotrusia - nie mógł dostać!

Justyna Sieńczyłło w bieganinie między Teatrem Powszechnym, planem "Klanu" i "Romansem", który niedawno wszedł na Kameralną scenę Romy, z trudem znalazła czas na "Piotrusia".

- Kiedy dyrektor Kępczyński i Janusz Jó­zefowicz zaproponowali mi rolę... natych­miast zaczęłam brać lekcje śpiewu - wyzna­je aktorka. - Bałam się spotkania z panem Stokłosą, ponieważ wiem, że jest bardzo wymagający! Nie chciała go zawieść. "Pio­truś" nie należał do jej ulubionych bajek, ale teraz baśń jest jej o wiele bliższa. Justyna miała łzy w oczach, kiedy w duecie z panem Darlingiem śpiewała o miłości rodziców do dzieci.

- Jedynie dorosły doceni wartość przesła­nia tej baśni: najważniejsze, by - mimo wie­ku - zostać w środku dzieckiem, bo to jest twórcze! Kiedy człowiek umie się cieszyć, łatwiej mu żyć - dodaje z przekonaniem.

Wyspiarskie sekrety

- Długo bawiliśmy się z "Piotrusiem Pa­nem" - mówi żartobliwie scenograf, Marek Chowaniec.

Nibylandia ma dwanaście i pół metra za­miast dwudziestu czterech. Mimo zmniejszenia i wyspa, i okręt piracki oddziałują na widzów właśnie wielkością. Są wytworem najnowszej techniki. Mają wewnętrzne zasi­lanie, sterowana komputerowo Nibylandia otwiera się, zamyka, krąży, zmieniają się na niej pory roku. Zamiast planowanych trzech ton, waży siedem. Groziło to kata­strofą, więc wzmocniono podłogę sceny. Na statku Haka można dostać choroby morskiej, gdyż buja się jak najprawdziwszy. Scenograf poleca efekty specjalne: - Połą­czenie świata filmowego z realistycznym da­je poczucie, że jesteśmy w bajce!

Wszyscy na sali?!

Zaraz ożyje wnętrze staroświeckiej sypial­ni! Piotruś Pan, szukając swego zgubionego cienia, niechcący uwięzi wróżkę Skierlinkę w szufladzie komody. Nad trzema łóżkami zgasną lampki nocne. Lampki, o których pani Darling mawia, że "to są oczy, które mama pozostawia, by pilnowały dzieci i do­póki się palą, nic się dzieciom stać nie mo­że". Wierny psiak Nana nie dobiegnie na czas. Piotruś porwie Wendy, Misia, Janka! I pofruną w przestworza...

Brzęczy dzwonek. - To już trzeci! - sły­chać podniecony szept. A potem... Kurtyna w górę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji