Artykuły

Metamorfozy Kamilli Baar

- Nigdy nie miałam planu na budowanie swojego wizerunku. Po prostu gram role, które dostaję - mówi KAMILLA BAAR, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Na małym ekranie wykonuje zawody zaufania społecznego - lekarka, policjantka - za każdym razem w najbardziej pozytywnej z możliwych wersji - Hanę z "Na dobre i na złe" oraz Lenę z "Na krawędzi 2" łączy chęć służenia ludziom, potrzeba jak najlepszego wykonywania zadań. Nie boję się nawet powiedzieć: wypełniania misji - mówi Kamilla Baar. - To wielka przyjemność być na ekranie tak znakomitym i oddanym pacjentkom lekarzem jak Hana Goldberg. I tak skutecznym nadinspektorem jak Lena Korcz. A przy tym moje bohaterki zachowują to, co w człowieku najcenniejsze: prawość, empatię. Po prostu są dobre.

Dziesięć lat temu zadebiutowała na dużym ekranie. W przeboju Juliusza Machulskiego "Vinci" zagrała niepokorną studentkę ASP skłonną wziąć udział w kradzieży słynnej "Damy z gronostajem". W tamtym czasie była - jak jej bohaterka - osobą nie do końca odgadnioną, skupioną na sztuce. Deklarowała, że nie w głowie jej udział w serialach. Zaciekawiała na scenie. W przedstawieniu dyplomowym (2001) u Jana Englerta zagrała Hermie. Była Lady Makbet na scenie warszawskiego Teatru Polskiego (2005) i Ofelią w "Hamlecie" wyreżyserowanym rok wcześniej przez Łukasza Bralczyka dla Teatru TV. To wtedy dostała angaż do Teatru Narodowego. Z tą sceną jest związana od dziewięciu lat. Stworzyła na niej kilka ciekawych ról, ale dziś to mały ekran i kolorowe media kreują jej wizerunek. W ubiegłym roku dostała Wiktora w kategorii odkrycie telewizyjne, w tym - Telekamerę dla najpopularniejszej aktorki. Zapewnia jednak, że tak bardzo się nie zmieniła.

Sposób działania Leny [policjantki z "Na krawędzi" - przyp. red.], jej aktywność były mi bliskie - deklaruje Kamilla Baar. - Lubię, kiedy dużo się dzieje. U Hany, lekarki z Leśnej Góry, ceni wnikliwość i jubilerską dokładność w podejściu do każdego medycznego przypadku, chociaż i nadinspektor Korcz była precyzyjna oraz niezwykle skrupulatna. Pozornie więc różne, a zarazem podobne są bohaterki, z którymi dziś aktorkę kojarzą telewidzowie. Obie - co zauważa - mają za sobą traumatyczne doświadczenia, muszą sobie poradzić z przeżytym dramatem i jego konsekwencjami, z wewnętrznym rozdarciem. - Cieszę się, że mogę grać takie postaci. Na zewnątrz mocne, zdecydowane, a gdzieś w środku bardzo kruche - zapewnia pani Kamilla.

Seriale medyczne i sensacyjne to dziś w telewizyjnych wieloodcinkowych produkcjach wyraziste nurty. W obu widać coraz mocniejszą pozycję bohaterek kobiecych. Kamilla Baar też się przyczynia do takiej sytuacji. - Nie szukam wzorców w zagranicznych serialach - deklaruje jednak. - Między innymi dlatego, że od dawna nie mam telewizora. Nie śledzę też amerykańskich produkcji na innych nośnikach. Dzieje się tak przede wszystkim z braku czasu. Jeśli uda mi się wygospodarować trochę wolnego, chodzę do kina. Ale obiecuję, nadrobię zaległości.

Podkreśla, że jest fanką dobrze skonstruowanych i świetnie zagranych seriali sprzed lat. Takich jak "Cudowne lata", "Przystanek Alaska" czy "Miasteczko Twin Peaks". - Są dowodem na to, że serial ma szansę na wyjątkowe budowanie emocjonalnych więzi z widzami. I to jest świetne - mówi.

Od filmu "Vinci", który zwrócił na nią uwagę zarówno szerokiej publiczności, jak i krytyki (była nominowana do Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego), minęło dziesięć lat. Dwa lata więcej upłynęło od ukończenia przez aktorkę warszawskiej Akademii Teatralnej. Kamilla Baar tak podsumowuje ten czas: - W moim życiu działo się bardzo dużo, w zawodowym również. Wszystkie doświadczenia z tego okresu przekładają się na to, jak wykonuję aktorskie zadania, ale jedno pozostaje niezmienne: powaga, z jaką traktuję moją pracę.

Kiedy pojawiła się na planie filmu Juliusza Machulskiego, była intrygującą dziewczyną z sąsiedztwa. Dziś - głównie za sprawą serialowej dr Hany - postrzegana jest jako świadoma swojej urody i klasy kobieta.

- Nigdy nie miałam planu na budowanie swojego wizerunku - zapewnia jednak. - Po prostu gram role, które dostaję. Obdarzam je tym, co czuję w danym momencie mojego życia. Wiele się też od nich uczę. Wszystko, co się w tej kwestii wydarza, dzieje się naturalnym rytmem. Nie ma w tym kalkulacji - wyznaje. I jako przykład podaje... kolor fryzury. Jest naturalną blondynką, a to, że w "Vincim" miała ciemne włosy, było pomysłem reżysera Juliusza Machulskiego. Chciał, żeby jak najbardziej przypominała sportretowaną przez Leonarda da Vinci "Damę z gronostajem". Wcześniej aktorka sama eksperymentowała z kolorem i fryzurą. - Kiedyś byłam ścięta niemal na łyso, miałam też krótkie rude włosy. Uwielbiam metamorfozy, w aktorstwie szczególnie - mówi z uśmiechem.

Jako Magda w "Vincim" z wielkim talentem "poprawiała" mistrzów, zamalowując zbędne jej zdaniem dla kompozycji elementy dzieł. Przy sztalugach nie markowała. - Bardzo lubię malować, ale maluję z serca. Nie mam plastycznego wykształcenia - wyjaśnia.

Zagruntować płótno, wybrać pędzle i farby potrafi. Z wielką chęcią stawałaby za sztalugami, ale brakuje jej na to czasu. Teraz malarstwo jest jej bliższe z perspektywy widza, który ma szansę obcowania ze sztuką. W gronie jej ulubionych mistrzów jest Leonardo da Vinci. Możliwość oglądania jego dzieł na żywo to dla niej niezmiennie wielkie przeżycie. Jeśli tylko może, odwiedza Luwr. Podkreśla jednak, że ukochanym malarzem jest Gerhard Richter.

Nim została mamą dziś trzyletniego Brunona, potrafiła w kilka godzin podjąć decyzję. Kupowała bilet do Paryża, gdzie mieszkają jej dwie przyjaciółki, albo na Rodos lub Maderę i przez tydzień była tylko dla siebie. Marzenie o wędrówce do Jerozolimy spełniła, wyjeżdżając z macierzystym teatrem na gościnne występy. Chętnie by tam wróciła. Pasję podróżowania przekazuje synkowi. Byli już w Wenecji i Paryżu. W obu tych miastach, jeśli miałaby taką możliwość, pomieszkałaby dłużej. Myśli też o odwiedzeniu Islandii.

Na razie obowiązki trzymają aktorkę w Warszawie. Możemy ją zobaczyć m.in. w Teatrze Narodowym, gdzie gra w spektaklach: "Tango" w reż. Jerzego Jarockiego, "Śluby panieńskie" w reż. Jana Englerta oraz "Dowód na istnienie drugiego" w reż. Macieja Wojtyszki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji