Cezar i Kleopatra
Recenzję ze szczecińskiego spektaklu "Cezara i Kleopatry" należałoby zatytułować mniej więcej tak:
- Shaw dwa razy współczesny - albo: - Podwójna współczesność Bernarda Shaw - jako że raz to jest tu ta współczesność, sprzed 60 lat, do dziś uderzająca. Po drugie zaś to nasze po 60 latach spojrzenie na przemądrą zabawę. Przesunięcie tekstu w kierunku nowszych doświadczeń teatralnych w pracy nad sztukami tego typu. Spektakl szczeciński w takim wypadku należy nazwać: - Shaw półtora raza współczesny. Reżyser, Jan Maciejowski, bez wątpienia zobaczył możliwości takiego posunięcia w czasie Shawowskiego tekstu, ale w połowie drogi rozważnie stanął. Toteż sympatyczne widowisko pełnej klarowności nie ma, z poprawności rozwiązań szczegółowych przegląda eklektyzm.
Shaw sprowadził Cezara z podręcznikowego piedestału, ale go nie ośmieszył po wolteriańsku - postąpił i w wypadku bohatera, i w całej sztuce wedle zasady: jeżeli zachowanie człowieka wykazuje sprzeczności, to bynajmniej nie znaczy, że jest w nim prawda i fałsz, wszystkie zachowania są w różnym stopniu "prawdziwe". Sztywne rozgraniczenie: to czarne, a to białe - traci sens. My teraz, mimo całego bagażu nowej wiedzy o człowieku, też z reguły albo gloryfikujemy historię, albo ją demonizujemy (wszystkie głośne ostatnio demaskacje). Shaw dydaktycznie poucza, że i chwała historyczna, i historyczne diabły mają wymiar realny, zwyczajny, uzasadniony, Shaw jest dla nas stale za mądry, przy dyskusji problemu władzy normalny Europejczyk będzie jednak wolał starego, prostolinijnego w moralizowaniu "Makbeta".
Shaw swoją ultranową propozycję myślową wstawił w kulisy starego teatru, ozdobił efektami niemal operowej scenerii. P. Maciejowski zrezygnował z tej scenerii, Marian Bogusz postawił mu dekorację prostą, zgeometryzowaną architektonicznie, plastycznie wypełnioną rozwiązaniami współczesnego abstrakcjonizmu. Szczególnie cenne wydaje się tutaj doświadczenie, w którym "wolny znak plastyczny" malarstwa radykalnie atematycznego wchodzi w związki ze znaczeniową konkretnością sytuacji scenicznych. Doświadczenie udało się, ale można by to określić, statycznie. Ogólna koncepcja przestrojenia tekstu w nową szatę dobrze "stoi" na scenie, stosunkowo zaś mało ciekawie funkcjonuje, mało wpływa na aż nieciekawą poprawność ruchu sytuacji. Oswobodzony z konwencji starego teatru młody tekst daje bez wątpienia więcej okazji do kontrastowania, do intelektualnego dowcipu, niż to nam pokazano w szczecińskim Teatrze Współczesnym. Acz pokazano tam wiele z dobrego, sprawnego teatru, a zdecydowanie negatywnie reagujemy tylko na prolog i na pełną dziwnych "niestosownościów" oprawę muzyczną.
Zgoła natomiast pozytywnie reagujemy na aktorskie rozwiązanie tytułowej trójcy, gdyż Cezarowi w Szczecinie przydano aż dwie Kleopatry (jasne, że nie równocześnie). Cezar p. Rafała Kajetanowicza jest doskonały zewnętrznie, "budzi zaufanie" z góry. Pięć aktów potwierdza to zaufanie, acz właśnie z okazji tego Cezara, panującego swobodnie nad gestem, ruchem i głosem, nasuwa się raz jeszcze myśl, że z tekstu można wydobyć więcej: więcej dobrej zabawy, więcej jednocześnie cienkości intelektualnych. To przecież sztuka tak samo dla analfabetów wtórnych, jak dla profesjonalnych inteligentów. Poglądowa lekcja dialektyki pojęciowej na przykładzie historii. Rzecz dużej ceny w naszym mitologicznym XX wieku. Role dwóch Kleopatr to znowu ciekawostka sama dla siebie.
Obie królowe (panie: Ewa Kołogórska i Irena Remiszewska) grają dokładnie te same sytuacje, zewnętrzna linia roli jest identyczna. Obie w identycznym, doskonałym kostiumie. Obie są zupełnie różnymi Kleopatrami. P. Remiszewska jest bardziej liryczna, bardziej "gotowa" jako postać kapryśnej i żywiołowo, instynktownie mądrej dziewczynki na tronie: P. Kołogórska traktuje rolę zdecydowanie rozwojowo, bardziej kontrastowo, jej Kleopatra szybko uczy się gospodarować swym urokiem. To uczennica Cezara w sztuce rządzenia, w sztuce absolutyzmu rozumowanego. Jest bardziej wierna tekstowi - acz nie jest bardziej "wierna" teatrowi od swej królewskiej współwładczyni.