Notatka z Budapesztu
Największą dla mnie niespodzianką teatralną w czasie dwutygodniowego pobytu na Węgrzech, największym zaskoczeniem stał się poemat dramatyczny Imre Madácha Tragedia człowieka. Trudno, przyznaję się do tego z pewnym zawstydzeniem - pierwszym i najważniejszym powodem była po prostu ignorancja. Bagatela! Tragedia człowieka to jedno z największych osiągnięć literatury węgierskiej, a już na pewno węgierskiego dramatu. Ale owej niedzieli, kiedy wyprawiono mnie o dziesiątej rano do teatru na przedstawienie szkolne, abym sobie obejrzał ten "narodowy, filozoficzny, mistyczny i - niestety - trochę też pesymistyczny dramat", daleki byłem od zachwytu. Prawdę mówiąc szedłem do Teatru Narodowego trochę okrężną drogą, licząc na to, że uda mi się zabłądzić: perspektywa odbycia misteryjnej mszy narodowej w obcym, całkowicie niezrozumiałym języku, i to o takiej porze, zaprawdę nie wróżyła wielkich rozkoszy. Bo i skąd miałem wiedzieć... Coś się tam każdemu z nas obiło o uszy, ktoś gdzieś wymieniał wstydliwie tytuł, nie potrafiąc powiedzieć co "to" właściwie jest. Fakt, że w swojej ignorancji nie jestem u nas odosobniony, stanowi jednak niewielką pociechę. Proszę się tedy nie dziwić, że wychodząc po pięciu godzinach z teatru byłem w równym stopniu zaskoczony, zachwycony, co bezsilnie rozeźlony. I proszę się nie dziwić, że "działając w afekcie" ośmielam się, jako osoba zupełnie przypadkowa, zabrać głos w sprawie dzieła Madácha. Może ta krótka notatka informacyjna skłoni naszych hungarystów do bardziej kompetentnego opisu owego nader złożonego zagadnienia, jakim jest "Tragedia człowieka" i problem jej współczesnej percepcji - oraz literatury węgierskiej w ogóle.
Szczęściem już w Budapeszcie nie byłem zdany wyłącznie na informacje i wyjaśnienia szeptane mi do ucha w trakcie przedstawienia; w księgarni dostałem bez trudu świeżo wydany przez "Corvinę tomik drugiego już w ciągu ostatniego trzechlecia nakładu eksportowego wydania Tragedii człowieka w języku niemieckim, w doskonałym przekładzie Jeno Mohacsi. Po powrocie zaś do Warszawy zajrzałem z ciekawością do Estreichera, i oto niespodzianka: dzieło Madácha miało już dwa polskie przekłady: z węgierskiego Juliusza Hena (artysta-malarz Wójcikiewicz) - Lwów, r. 1885 - i T. Prażmowskiej, według niemieckiego tłumaczenia Juliusa Lecha - Warszawa, rok 1898. Nieoceniona bibliografia Straussa zaprowadziła mnie wreszcie do Feliksa Konecznego, który ogłosił w 1903 roku w Przeglądzie Polskim spory artykuł o "Tragedii człowieka", napisany z okazji... jej polskiej prapremiery. Okazało się, że zespół jakiegoś niemieckiego antreprenera wystawiał w teatrze krakowskim, przez sześć wieczorów, dramat Madácha z Andruszewiczem i Wysocką (?) w rolach głównych. Zresztą samo przedstawienie było ponoć tandetne; wystarczy powiedzieć, że kostiumem aktora grającego Adama był jakiś brudnawy szlafrok. Bądź co bądź jednak była to prapremiera, żałosna wprawdzie i grzebiąca na wiele lat nadzieję na powtórne wystawienie sztuki, ale zawszeć prapremiera. Zapomniana.
W wymienionym szkicu, opartym ówczesnym zwyczajem bardziej na analizie literackiej niż teatralnej, wymienia Koneczny "Tragedię człowieka" jednym tchem z "Faustem", "Irydionem", "Manfredem", "Dziadami" i "Nie-Boską komedią", twierdząc jednak, że węgierski poemat dramatyczny ma spośród wymienionych najmniej "żywiołu dramatycznego". Szło mu przypuszczalnie o jawne nieprzystawanie dramatu Madácha do współczesnego wzorca sztuki scenicznej, o czym świadczy chyba również wyrażone w tym samym miejscu zdanie, że "lepiej Dziady czytać niż widzieć, ale lepiej je widzieć, niż o nich nic nie wiedzieć." Zresztą nie to jest ważne; sprawę sceniczności czy niesceniczności dramatu romantycznego zweryfikowała już chyba dotychczasowa historia jego inscenizacji. A jako rzecz pocieszającą przyjąć należy zaskakującą umiejętność natychmiastowego, niemal odruchowego sklasyfikowania jego typu.
W przeciwieństwie do niejednego współczesnego krytyka, wcale w ocenie "teatralności" nie mniej naiwnego, okazał się Koneczny nader czuły na specyficzne cechy tego "osobliwego" teatru; zrozumiał wartość widowiskową "teatru monumentalnego", jak byśmy to dzisiaj nazwali. Warto nawet zacytować ten fragment; poza wszystkim jest w nim również garść przedniego dowcipu: "Czytelnikowi snują się podczas czytania wciąż wspaniałe obrazy; wyobraźnia autora nie krępowała się teatrem! Dla techników czy mechaników teatralnych były jednak te obrazy nie lada pokusą; co za wspaniałe będzie widowisko! A więc produkowano się niem na wystawie teatralnej w Wiedniu w (...) roku 1890. Sprawozdania były entuzjastyczne; Madziarowie zakasowali wszystkich wystawą i efektami scenicznymi. Nie widziano jeszcze czegoś podobnego! Ale bo gdzież jest druga sztuka, mająca aż 15 odsłon z 13 dekoracjami: w niebie, wśród gwiazd, a na ziemi - i w raju, i pod piramidami, i w Atenach, i nad Złotym Rogiem, i na cesarskim dworze, i na targowicy, w sali biesiadnej, i wśród maszyn falansteru - istna wystawa geograficzna i etnograficzna, a przy tym każda niemal scena jest zbiorową, wymagającą przynajmniej kilkudziesięciu, a nieraz i dwustu komparsów. Madziarowie, wiedząc, że nawet Polacy nie uczą się ich języka, a nie mając dobrej opery, musieli przemówić do wzroku i poświęcili w tym celu Tragedią ludzkości na teatralno-mechaniczno-krawiecką produkcję. I doprawdy, jeżeli choć połowę zdołano wystawić z tego, o czym autor wspomina, musiało to być widowisko niebywałe! O sam tekst nie chodziło, bo go i tak nikt nie rozumiał."
Jak można się z tego domyślić, "Tragedia człowiek"a jest dramatem misteryjnym, pozornie rozwijającym tylko znany już, tu jedynie powielony, faustowski motyw walki Mefistofelesa o duszę człowieka. Jest to jednak podobieństwo bardzo powierzchowne; szereg zapożyczeń literackich - niemieccy komparatyści sporządzili nawet liczący kilkanaście pozycji spis "naczytanych" pierwowzorów, począwszy od Państwa Platona, a na Schopenhauerze skończywszy - ma zupełnie niewinny i uboczny charakter. Przeciwnikiem Boga w walce o człowieka jest u Madácha nie ów diabeł komiczny z misteriów średniowiecznych, którego rysy zachował Mefistofeles Goethego, ale ironizujący Lucyfer, który żąda od Boga swego udziału we wspólnie stworzonym świecie - o to walczy i przegrywa; postać w swej mądrości nieledwie tragiczna. Bóg i Lucyfer, Lucyfer i człowiek, człowiek ł historia - to trzy równoczesne płaszczyzny starcia się sił "metafizycznych". W te ramy włożony został dramat właściwy - dzieje człowieka, szukającego w historii swego rodu sprawiedliwości i dobra. Adam i Ewa, dwoje niezmiennych bohaterów, przechodzą kolejne wcielenia postaci ludzkiej; pramężczyzna i prakobieta, ale żyjący zarazem w określonym społeczeństwie. Tu chyba tkwi również zasadnicza różnica między Tragedią człowieka a pozostałą dramaturgią tego nurtu: tematem jej jest nie stosunek jednostki do społeczeństwa, ale sama organizacja społeczna.
Trzy pierwsze obrazy - w niebie, w raju, poza rajem - to fragment najogólniejszej ramy: Lucyfer odmawia złożenia hołdu Bogu, który strącając go z nieba odstępuje mu kpiąco na ziemi dwa mizerne drzewka. Adam i Ewa kosztują owocu z lucyferowego drzewa wszechwiedzy; wygnani z raju rozpoczynają pełni nadziei trudne życie ziemskie. Adam daje się skusić po raz drugi: "W swą przyszłość chciałbym choć raz rzucić wzrokiem. Ukaż mi, za co walczę, czemu cierpię." Rozpoczyna się wędrówka trojga postaci - Lucyfera, Adama i Ewy - po wiekach - i właściwy dramat.
Starożytny Egipt. Adam jako faraon wznosi piramidy, które "licznym stuleciom przekażą to imię." Ironizujący Lucyfer jest jego ministrem. Ewa - żoną niewolnika, który skatowany umiera przed tronem. "Dla jednego cierpią miliony" - złudna jest sława wyrosła na cierpieniu.
Ateny. Motłoch podburzony przez demagogów powstaje przeciwko wracającemu z wojny szlachetnemu Milcjadesowi-Adamowi, który pragnie poświęcić się dla milionów. Kat-Lucyfer ścina mu głowę na oczach żony-Ewy.
Rzym. Znudzony Adam-Sergoliusz w ramionach kochanki-Ewy; puste, żałosne hulanki, wstręt i obrzydzenie do życia. Lucyfer jako Milon. Czy życie ma jakikolwiek sens? Święty Piotr głosi chwałę Pana, każe wierzyć w przyszłość.
Bizancjum. Adam-Tankred na czele rycerzy krzyżowych wkracza do miasta, w którym płoną stosy z heretykami. Spory religijne, czy Chrystus jest Bogiem, czy równy Bogu. Ewa-Izaura zgodnie ze ślubowaniem ojca zamyka się w klasztorze, poświęca miłość do człowieka.
Praga. Na dworze cesarza Rudolfa. Adam-Kepler układa horoskopy, genialny uczony musi żyć z astrologii. Ewa, jego żona Barbara, prowadzi pełne swobody życie światowe, potrzebuje pieniędzy, strojów. Monolog Adama wobec famulusa-Lucyfera: marzył naiwnie o czasach bez walk i rzezi, o życiu w społeczeństwie spokojnym, przestrzegającym praw i ideałów. Czy nadejdzie dzień, który stępi powszechną dziś obojętność, dzień czynu? Rozlegają się dźwięki Marsylianki.
Paryż. Adam wygłasza dalszy ciąg monologu już jako Danton. Wolność, równość, braterstwo. Niech świat nas sobie krwiożerczą gromadą wyobraża, lecz niech ojczyzna wielka, wolna będzie. Gilotyna ścina głowy arystokratów. Ginie również piękna markiza-Ewa, by pojawić się po chwili znowu na scenie jako dziewczyna z ludu, żądając, aby wódz zgodnie ze zwyczajem spędził z nią noc - przyniosła głowę arystokraty. Robespierre i St. Just oskarżają podstępnie Dantona o zdradę: byłeś siłą ludu, lecz lud jest mądry, poznał się na tobie. W imię wolności lud prowadzi go na gilotynę.
Praga. Znów jako Kepler kończy Adam monolog. Jak wielkie były tam cnoty - i zbrodnie. I z jakich się pigmejów składa dziś to pokolenie. Prowadź w świat, co się dopiero wyłoni, gdy ideały dosięgną człowieka.
Londyn. Adam i Lucyfer w stroju robotników mieszają się z tłumem, spieszącym, roześmianym, barwnym. Właściciel budy jarmarcznej ogania się przed widzami bez pieniędzy, dziewczyna, sprzedaje fiołki, by kupić kawałek chleba, jubiler odpędza ją od swojego straganu, żony skarżą się na skąpstwo mężów, robotnicy wyklinają maszyny, które odbierają im pracę, żebrak przepędza zgłodniałego kalekę, dziewki szukają klientów, Ewa-mieszczka daje się skusić dopiero sznurem pereł. Hochsztaplerzy, robotnicy, szarlatani, bogacze, żebracy, kupcy, nędzarze. W świat inny, nowy, wiedź mnie Lucyferze.
Falanster, którym rządzi uczony chemik, nie mający pojęcia nawet o tym, komu i czemu służy. Jednakowe stroje, postaci bez twarzy i nazwiska. Numer 30 ganiony jest za to, że za mocno palił pod kotłami - to Luter. Numer 709 - że znowu szukał kłótni bez powodu - Kassjusz. Numer 101 - Platon - zamyślił się i bydło weszło w szkodę, za co klęczeć będzie na grochu. Numer 29 rzucił pracę, nie chciał toczyć ciągle tej samej nogi od krzesła, prosił bezskutecznie o pozwolenie wprowadzenia jednej, choćby niewielkiej, zmiany - tak, to Michał Anioł. Chodź, Lucyferze, takiego widoku znieść nie potrafię.
Przestrzeń międzyplanetarna, w którą człowiek bezkarnie wedrzeć się nie może; powrót na ziemię, która jest już tylko bezdrzewnym, pokrytym lodem i śniegami zdziczałym lądem. Ostatni ludzie żyją w stanie na poły zwierzęcym; w walce o żywność mordują się nawzajem. Cóż, kiedy nowi ciągle nadchodzą.
Adam, wierzący jednak, że znajdzie gdzieś, kiedyś rozwiązanie tragicznych problemów życia ludzkiego, że zło zginie; wieczny optymista, przekonany, że wolna wola ludzka potrafi zapewnić ostateczne rozsupłanie tragicznych więzów istnienia, zmienić życie - dochodzi do skraju zwątpienia. Cóż, jeżeli się nawet zabije, jeżeli sięgnie po tę ostatnią szansę wyboru własnego, nie potrafi już uratować ludzkości od przyszłych cierpień. Przebudzony z koszmarnego snu dowiaduje się, że Ewa nosi w łonie dziecko. Ludzkość skazana jest na życie, od którego nie ma ucieczki, na życie, które zna w pełnym kształcie już z góry. Tragicznie zabrzmią ostatnie słowa pociechy Boga: "Walcz i miej nadzieję." Pomimo wszystko.
Naiwna, szczera wiara Adama, drwiący, sceptyczny grymas Lucyfera, skalanie najpiękniejszych ideałów i nadziei człowieka, obsesyjny maksymalizm czystości działania, nieuchronne jego klęski, bezkompromisowa negacja i zwątpienie, odwieczna nadzieja - pomimo wszystko. Tak wygląda w bardzo pobieżnej relacji kościec strukturalny pomysłu dramatycznego Tragedii człowieka, wielkiego poematu dramatycznego próbującego w formie kolejnych obrazów dramatu misteryjnego ukazać filozoficzne zwarcia się wiecznego idealisty-człowieka z duchem zwątpienia.
Imre Madách (1823-1864), rówieśnik Petofiego i Jókaia, pisał ten utwór u schyłku swego krótkiego życia, w latach 1859 i 1860 - po klęsce roku 1848, po ciężko przeżytym rozejściu się z żoną, po pobycie w więzieniu, schorowany i wewnętrznie złamany. Tragedia człowieka nie ma w sobie nic z wyrafinowania, cyzelowanej zgrabności literatury "sytej", dojrzałej. Kipi od namiętności, naładowana jest pasją, która szuka ujścia w scenach szkicowanych z grubsza, surowo, prymitywnie relacjonowanych. Jest nieodrodnym dzieckiem tragicznie doświadczonego narodu, któremu groziła zagłada biologiczna, który nie miał czasu na rozpamiętywanie innych stron życia, jak tylko "walki i rodzonego nią zwątpienia. Jest również wynikiem obsesyjnie powracającego motywu "zmarnowanego życia", zgorzknienia, które szuka samousprawiedliwiającej formuły filozoficznej. Rzecz ciekawa, jest to właściwie jego jedyne dzieło - dzieło jego życia. Skromna twórczość liryczna nie reprezentuje nic ciekawego. Również spośród kilku innych prób dramatycznych jedynie dramat satyryczny Cywilizator, napisany na modłę komedii arystofanesowskich, zachował jakąś wartość. Talent i temperament dramatyczny eksplodował, z autentyczną siłą, tylko jeden raz.
Jest rzeczą zrozumiałą, że utwór ten, w wymowie dość jednoznaczny - nie na tyle jednak, by się zmieścić bez reszty w określonej szufladce, wywoływał nieustanne kontrowersje interpretacyjne, prowokował dyskusje, niepokoił - począwszy od współczesnych autorowi Jánosa Aranyego i Jánosa Erdélyia, którzy spierali się o pesymizm zawarty w Tragedii człowieka, a skończywszy na Rakocsim, Lukacsu i Révaiu, którzy dyskutowali o celowości wznowienia tego dramatu w państwie socjalistycznym. Ostatni etap dyskusji, zapoczątkowanej na terenie Akademii w roku 1952, dotyczył już czysto politycznych problemów, był walką o marksistowską ocenę dramatu, która, zdaniem np. nieżyjącego już Révaia, powinna poprzedzać jego wznowienie; sprawie tej poświęcił Revai swój znany i w Polsce artykuł (przedrukowany w Zeszytach Teoretyczno-Politycznych, nr 1/1959). Wniosek z całej dyskusji był jasny i rozsądny: ostateczne rozstrzygnięcie całego sporu może przynieść dopiero wystawienie Tragedii człowieka. Rzecz przecież również w znalezieniu artystycznego kształtu scenicznego.
Obecne przedstawienie w Budapeszcie, zresztą nienajlepsze i, na dobrą sprawę, mocno jeszcze tradycyjne, stanowi jedno z ogniw próby nowoczesnej interpretacji Tragedii człowieka. Dwa inne zespoły przygotowują ponoć dalsze spektakle. Węgrzy z dużym zaciekawieniem, jak zdążyłem się przekonać, zezują w stronę teatru polskiego, spodziewając się - może nie bez racji - że polskie perypetie z teatrem romantycznym, z Dziadami, Kordianem, a przede wszystkim Nie-Boską komedią podsuną jakiś bardziej uniwersalny klucz, pasujący również do Tragedii człowieka. Grzeczność gospodarzy nie pozwoliła im okazać zdziwienia na wieść o problematycznej - używając eufemizmu - znajomości w Polsce dramatu Madácha, ale i tak poczułem się dość zażenowany. Stąd niniejsza notatka; w żargonie dziennikarskim nazywa się "interwencyjna".