Artykuły

Henryk Niebudek, czyli mistrz drugiego planu

- Sprawa promocji mojej osoby w ogóle mnie nie interesuje. Nigdy nie miałem z tym problemu i nigdy nie musiałem się o to martwić - mówi HENRYK NIEBUDEK, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Urodził się pan 1 września. Musiał być pan pewnie wzorowym uczniem!

- (śmiech) To pytanie jest obszerne i trudno jest mi na nie odpowiedzieć... Nie wiem, czy ta data miała jakikolwiek związek. Byłem porządnym uczniem. Ale mam na swoim koncie wagary. W podstawówce paliłem także papierosy w krzakach. Później chodziłem z mamą do szkoły, bo musiałem tłumaczyć się przed wychowawcą. Zaniedbałem się w nauce i musiałem się podciągnąć. Nie byłem więc idealnym uczniem i nie sądzę, żeby data urodzin chroniła człowieka przed upadkami. W moim wypadku na pewno tak nie było.

Zapewne przedmioty humanistyczne były panu bliższe?

- To prawda. Jednak bardzo lubiłem matematykę i nie miałem z nią większych kłopotów, mimo że nie byłem wzorowym uczniem. Lubiłem także fizykę, a w średniej szkole miałem świetnego profesora, który już nie żyje, niestety. Przedmioty ścisłe nie sprawiały mi kłopotu. O, chemii nie lubiłem! Do historii nie miałem dużego ciągu, ale także nie miałem z nią problemów. Uczyłem się w skali od dwójki do piątki w dzienniku i stwierdzam, że byłem czwórkowym uczniem.

Kiedy przyszła panu myśl, że to aktorem chce pan zostać?

- Miałem kolegów, którzy zostali aktorami. Poza tym uprawiałem teatrzyk szkolny, recytowałem wiersze w konkursach szkolnych, uczestniczyłem w akademiach. Byłem także ministrantem, który czytał z ambony Słowo Boże. Miałem do tych rzeczy pociąg. Zaczytywałem się w literaturze i poezji. I wydawało mi się, że mam w sobie potrzebę powiedzenia ze sceny różnych tekstów. Długo to we mnie kiełkowało.

Pochodzi pan z Trzebnicy na Dolnym Śląsku, w którym dzisiaj mieszka ponad 12,5 tys. osób. Miasteczko jest małą kuźnią talentów. Oprócz pana urodzili się min. aktor Ryszard Jabłoński, performer Ryszard Piezga i były piłkarz Śląska Wrocław Krzysztof Ulatowski. Utrzymuje pan kontakt z którąś z tych osób?

- Ryszard Jabłoński mieszka obecnie w Warszawie i od czasu do czasu się spotykamy, (chwila zastanowienia). Nie mam czasu jeździć do Trzebnicy, jestem tam na Wszystkich Świętych, ponieważ tam są pochowani moi rodzice. W Trzebnicy mieszka moja rodzina, mam też znajomych. Te więzi się poluzowały, zostały zaniedbane. Niestety. Poza tym odległość z Warszawy do rodzinnego miasta... około 350 km. Jednak drogi na szczęście są coraz lepsze.

W 1981 roku, a więc w roku wybuchu stanu wojennego rozpoczął pan pracę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. I został tam pan do 2005 roku. 24 lata to kawał czasu!

- Można powiedzieć, że jestem dzieckiem Teatru Polskiego we Wrocławiu. W latach 1976-1979 przy teatrze byłem także w studium aktorskim. A zaraz po studiach przez dwa lata pracowałem w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu u dyrektora Bogdana Cybulskiego. Miałem pracować w teatrze łódzkim, jednak nic z tego nie wyszło. Przez te 24 lata we Wrocławiu doświadczyłem praktycznie wszystkiego i przeżyłem bardzo dużo fajnych doświadczeń i spotkań artystycznych z różnymi reżyserami i aktorami. Otrzymałem tam też dużo nagród. Ciepło wspominam ten czas, jednak uważam, że zmiana otoczenia również jest potrzebna. Moim zdaniem życie w napięciu i niepewności jest ciekawsze. We Wrocławiu miałem bezpieczną sytuację, stworzyły się cieplarniane warunki. Piotr Cieślak (od 1993 roku jest dyrektorem artystycznym w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - red.) zaproponował mi angaż i z tej okazji skrzętnie skorzystałem.

Nie mogę sobie jakoś wyobrazić, ze pracownik urzędu miasta po 24 latach zmienia miejsce pracy na urząd marszałkowski.

- W naszym zawodzie jest to o tyle łatwiejsze, że nie pracujemy jedynie w teatrze, ale także w filmie, serialu czy spektaklach telewizji. Nasze środowisko jest przecież nieduże, często się spotykamy. Oczywiście nie ze wszystkimi koleżankami czy kolegami pracowałem, ale - przepraszam, że tak mówię - wiele osób przewija się przez plany filmowe. W swoim doświadczeniu artystycznym posiadam mnóstwo drugoplanowych ról. Nie mam na sumieniu wielkich ról. Może ze dwie, trzy większe.

Wywołał pan studium aktorskie we Wrocławiu. Dużo was było na roku?

- Zaczynało więcej, a skończyło mniej. Zaczynaliśmy bodajże w 22 osoby, a na koniec zostało nas 14. W tym samym roku, w którym rozpocząłem naukę w studium, zdawałem także egzaminy do szkoły filmowej w Łodzi, ale się nie dostałem. We wrześniu 1976 roku przeczytałem w prasie ogłoszenie o egzaminie. To były takie same kwalifikacje jak w szkołach artystycznych. Przy stole zasiadała wysoka komisja. Studium trwało trzy lata. Nie mam tylko skończonego dyplomu magisterskiego. Można to było zrobić, ale musielibyśmy uczyć się jeszcze przez kolejne dwa lata. Odbyć kursy z filozofii, wtedy marksistowskiej, i nadrobić wszystkie teoretyczne przedmioty, które uprawniały do podjęcia pracy magisterskiej. Nie uważaliśmy jednak, by ten tytuł magisterski był nam w zasadzie do czegoś potrzebny. I podobnie mówili inni koledzy i profesorowie. Zaletą tego studium był natomiast bezpośredni kontakt ze sceną. Ucząc się, jednocześnie praktykowaliśmy, statystowaliśmy w przedstawieniach. Na gorąco mogliśmy więc smakować pracy na deskach. I dzięki temu rozpoczęcie pracy w teatrze było dla mnie czymś naturalnym. Byłem oswojony ze sceną. W studium była także duża różnorodność nauczycieli: od tradycyjnych szkół pracy nad rolą do dosyć eksperymentalnego podejścia. Wyobraźnia Jerzego Grzegorzewskiego była fascynująca, ale ja jej nie rozumiałem, nie mogłem sobie z nią poradzić. Mieliśmy jeszcze okazję podziwiać reżyserów, m.in. Macieja Prusa czy nieżyjącego już Witolda Zatorskiego, którzy przy okazji spektakli w Teatrze Polskim we Wrocławiu odwiedzali studium i wyposażali nas w wiedzę.

Jest pan skromną osobą?

- Czyja wiem? Tak mi się wydaje. Chociaż niekiedy ta skromność przeszkadza. Czasami trzeba być człowiekiem z tupetem, żeby coś osiągnąć.

A w czym ona przeszkadza?

- W osiągnięciu celu, roli. Potrzebna jest wtedy stanowcza postawa, tupet. Swego rodzaju bezczelność jest również konieczna. To naturalnie wiąże się z charakterem postaci, którą ma się zagrać. I te wszystkie cechy są potrzebne. Skromność oczywiście również, ponieważ nasza praca jest mało wymierna, chociaż udaje sie ją w jakiś sposób ocenić. Te granice są jednak płynne i bardzo ciężko jest się kategorycznie wypowiadać w różnych kwestiach. Wobec tego, że nasza natura jest zmienna, a nasza kondycja psychiczna jest ciężka do uchwycenia, musimy być pokorni. Po prostu.

Celowo zapytałem o tę skromność. Zagrał pan w około 100 filmach, serialach i spektaklach telewizyjnych, a jeszcze więcej ma pan na koncie ról w teatrze. Pewnie nie ma pan z tym żadnego problemu, ale bardzo mało można się o panu dowiedzieć, chociażby w internecie.

- Wie pan, nie przykładam do tego żadnej wagi. Sprawa promocji mojej osoby w ogóle mnie nie interesuje. Nigdy nie miałem z tym problemu i nigdy nie musiałem się o to martwić. I kiedy mam więcej wolnego czasu, to wolę pójść na dłuższy spacer albo zaczaić się na dłuższą lekturę, do której zgłodniałem.

Ale jest pan rozpoznawalny na ulicy.

- Nooo, zdarza się. (śmiech) Ostatnio byłem na spacerze i myślałem, że uda mi się uniknąć tego rozpoznania. Ale, niestety, nie udało się.

Przed naszą rozmową powiedział pan, ze musimy się spieszyć, ponieważ spieszy się pan na próbę (rozmawialiśmy w czwartek ok. godz. 17). Do jakiego spektaklu się pan przygotowuje?

- Rozpoczęliśmy przygotowania do nowej sztuki "Szalbierz" Gyórgya Spiró (z 1987 roku - red.). Jego reżyserem jest Gabor Matę, główny reżyser Teatru Katona w Budapeszcie. Premiera odbędzie się 10 stycznia przyszłego roku. Summa summarum jestem w ciągłym biegu. Dobrze, jeśli coś się wokół dzieje, chociaż czasami trzeba odpocząć, żeby w tym biegu nie przesadzić i się nie wykoleić. (śmiech) Organizm ma przecież swoje prawa. Nie narzekam na brak zajęć. Tydzień temu mieliśmy premierę spektaklu "Wasza wysokość" na podstawie dramatu Anny Wakulik. Przedstawienie traktuje o himalaizmie, oparte jest na motywach biografii Wandy Rutkiewicz. Nasz spektakl nie jest jednak próbą fabularnego czy dokumentalnego zapisu jej biografii, tylko próbą transpozycji na scenę problemów tego wyczynowego sportu.

Wyobraża pan sobie, że mógłby wykonywać inny zawód?

- Nie wykluczam tego wcale. Lubię to, co robię, ale na dobrą sprawę żadnej pracy się nie boję. Wyobrażam sobie, że mógłbym robić coś innego w życiu. Na razie nie ma jednak potrzeby, żeby o tym myśleć.

O NIM

Henryk Niebudek urodził się 1 września 1954 roku w Trzebnicy. W 1979 ukończył Studium Aktorskie przy Teatrze Polskim we Wrocławiu. W filmach i serialach gra przede wszystkim postaci drugoplanowe. Występował na scenach Teatru Dramatycznego im. Jana Kochanowskiego w Opolu (1979-1981) oraz Teatru Polskiego we Wrocławiu (1981-2005). Od 1 września 2005 jest związany z Teatrem Dramatycznym im. Gustawa Holoubka w Warszawie. Zagrał w filmach, m.in.: "Psy II: Ostatnia krew", "Mała Moskwa", "Dzień kobiet", serialach: "Czas honoru", "Hela w opałach", "Świat według Kiepskich", "Komisarz Alex", "Instynkt", "Układ Warszawski", "Ludzie Chudego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji