Artykuły

O tym, jak Ignasia udusili...

Zbigniew Brzoza zrobił w zeszłym sezonie w Teatrze Jaracza "Bizona" Mameta i było to w mieście prządek najciekawsze przedstawienie roku. Teraz, sięgnąwszy po Gombrowicza, znów zwraca uwagę i wśród wielu propozycji obecnego sezonu przedstawienie jest nie zagrożone, co nie znaczy, że idealne.

Ten żart sceniczny według opowiadania Gombrowicza ma oczywiście jakąś ideologię i przede wszystkim uzmysławia, że nasz subiektywizm zniekształca widzenie drugiego człowieka i często zadaje mu gwałt. Ale nie na morałach dziełka Gombrowicza skupić się należy, bo i utwór dość znany, i mechanizm przyprawiania gęby również...

Sędzia śledczy przyjeżdża do sioła swego kolegi Ignasia, który tuż przed przybyciem gościa zdążył jednak zemrzeć. Sędzia okazuje się skrzywionym zawodowo maniakiem, dlatego nie spocznie, póki nie wmusi komuś ciąży w brzuch - w postaci zabójstwa. Ale dlaczego oglądamy faceta, który od razu przyjeżdża do domu wariatów? Właśnie zgubienie dramatu jest podstawowym błędem reżysera. Sędzia powinien drobnymi kroczkami nakręcać psychozę, a tutaj, według zamysłu Brzozy, nie ma się co rozwijać. Reżyser chce, żebyśmy równo i od początku dusili się śmiechem, dlatego np. już za pierwszym razem taką, a nie inną wdowę wypuszcza na widok publiczny. Nastąpił również przerost narracji nad akcją - gadatliwość sędziego jest chwilami zbędna. Reżyser uparł się, żeby z jednego krótkiego opowiadania zrobić pełny spektakl i z powodu strachu Brzozy np. przed dyptykiem składającym się z dwu opowiadań aktorzy jęzorami musieli ciągnąć spektakl, wykonując swoiste ritardando.

Przedstawienie ma też swoje rozliczne zalety. Reżyser udatnie zastosował metodę komentatorską. Sędzia śledczy niczym glosator, choć niezupełnie na marginesie, interpretuje bieg wypadków. To jest to, co Mikołaj Grabowski zastosował pioniersko w "Transatlantyku" - w tym samym zresztą teatrze. Czyżby genius loci, bo studentem Grabowskiego Brzoza pewnikiem nie był.

Znakomita jest też muzyka, lecz w koncepcji reżysera oczywiście nie może się rozwijać i już na starcie jest finałowa. Ale muzycy grają na żywo, a to w teatrach jest zjawisko niecodzienne. Funkcjonalna scenografia estetycznie również nie budzi zastrzeżeń.

Wreszcie aktorzy... Najspokojniej gra nieboszczyk i w zakończeniu jest jak żywy (Cezary Rybiński). Szoku natomiast doznałem oglądając Ewę Mirowską w roli wdowy. Bryknięcia pani profesor w taką wariackość nikt się chyba nie spodziewał - to już jest gimnastyka klasy olimpijskiej. Odwaga i precyzyjne wyćwiczenie tych wszystkich przegięć opłaciły się na pewno. Tym, którzy Mirowską oglądali wcześniej w przeróżnych wcieleniach, aktorka rzuciła na żer coś zupełnie świeżego i nie do pogardzenia... Miejmy nadzieję, że w tej poetyce nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Niemal kreację stworzył, prawie się nie odzywając, Piotr Krukowski (lokaj). Wystąpili również: Andrzej Mastalerz, Andrzej Wichrowski, Agata Piotrowska-Mastalerz i Mariusz Jakus. Wszyscy oni dali się wtłoczyć w taką formę, dla której warto się fatygować do teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji