Kolia częściowo prawdziwa
Jeśli ktoś dziwi się, że "Poławiaczami pereł" stosunkowo rzadko interesuje się współczesny teatr, mimo że Georges Bizet obdarzył swą operę piękną muzyką, premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu może pomóc mu w wyjaśnieniu tych wątpliwości.
Problem polega oczywiście w miałkości libretta. Jeden z jego autorów, Pierre Etienne Cormon powiedział przecież: "Gdybyśmy sobie uświadomili, że Bizet obdarzony jest tak wielkim talentem, nigdy nie zaoferowalibyśmy mu równie partackiej literatury". Ta miłosna historia z życia cejlońskich rybaków, w wieku XIX kusiła widzów modnym wówczas egzotycznym tematem. I choć tak naprawdę "Poławiacze pereł" są uniwersalną opowieścią o miłości, o trudnych wyborach między porywami serca a przyjaźnią oraz powinnościami w imię wyższych celów, dziś ów cejloński sztafaż jest trudny do zaakceptowania.
Poznański Teatr Wielki wykazał się zatem niemałą odwagą sięgając po to dzieło. Na dodatek dyrektor Sławomir Pietras oddał je w ręce przedstawicielki ulubionej przez niego kategorii artystek: śpiewaczki z dorobkiem, która marzy o zmianie profesji. Debiutująca jako reżyser Maria Sartowa wykazała się jednak pewnymi umiejętnościami i w wielu miejscach potrafiła w akcję tchnąć sporo życia. Co więcej, Zofia de Ines, która tym razem wykazała powściągliwość w projektowaniu kostiumów, jako scenograf trafnie operowała symbolem i współczesnym znakiem. Nie da się wszakże ukryć, że "Poławiaczom pereł" przydałby się inscenizator z większą wyobraźnią i odwagą, by powstał spektakl mocniej przemawiający do dzisiejszego widza.
Na szczęście pozostaje jeszcze muzyka. Maciej Wieloch odczytał partyturę wnikliwie, orkiestrę przygotował solidnie, ale przydałoby się więcej żaru i uczuć tak ważnych w tym utworze. Spośród bohaterów "Poławiaczy pereł" na to miano zasługuje przede wszystkim pięknie śpiewający chór, oraz Tomasz Mazur. Stworzył on prawdziwą i wzruszającą postać Zurgi, poświęcającego życie dla szczęścia swego przyjaciela Nadira i wspólnie przez nich kochanej Leili. W nią zaś wcieliła się Roma Jakubowska-Handke i trudną wokalnie partię zaśpiewała z powodzeniem, w kilku zaledwie momentach objawiając drobne techniczne braki. Nie da się tego powiedzieć o Piotrze Friebe, któremu obca jest choćby tak niezbędna w roli Nadira umiejętność śpiewania piano.
Kolia zaproponowana widzom przez poznański Teatr Wielki nie składa się zatem z samych prawdziwych pereł. Ale przecież są one rzadkie i trudno dostępne, a te sztuczne też cieszą się dzisiaj dużym powodzeniem.