Poznański połów pereł
Gdy 139 lat temu 25-letni Georges Bizet prezentował paryżanom swą 3-aktową operę "Poławiacze pereł", moda na egzotykę miejsca akcji nie była niczym nowym. Ale z pewnością przyczyniała się do atrakcyjności prezentowanego dzieła, nawet wówczas, gdy muzyka pozostawała na wskroś europejska. Jeżeli dziś "Poławiacze pereł" nadal goszczą na scenach operowych świata, to zapewne dla atrakcyjnej melodyki i możliwości popisów wokalnych kwartetu solistów, kwartetu wszakże wybornego, kwartetu pereł.
O uwypuklenie cejlońskiej egzotyki w poznańskim spektaklu zadbały cztery osoby: Zofia de Ines (scenografia), Maria Sartowa (reżyseria) Emil Wesołowski (choreografia) i Marek Rydian (światła). Scenograficzna prostota (czytaj komunikatywność) sprzężona z trafnie dobranymi światłami zaowocowała korzystnie (slajdowa sygnalizacja postaci lub nastroju, ikonografia), choć zdarzyły się jej czysto techniczne potknięcia ("magicznie" zawieszony woal Leili, księżyc na czarnej lince, przedziwna piętrowa konstrukcja z metalu i pleksi, rwany ruch łodzi). Udaną egzotykę reprezentowały stroje solistów i chóru. Do tej stylistyki nawiązywała też zgrabna, trafiona choreografia. Debiutująca w swej roli reżyserka nie do końca wykorzystała możliwości prowadzenia ruchu solistów i chóru w i tak mocno statycznej konstrukcji opery Bizeta. A przeniesienie pary solistów na wyżyny wspomnianej rampy utrudniło im tylko precyzyjny intonacyjnie śpiew. Kierownik muzyczny i dyrygent Maciej Wieloch udanie poprowadził orkiestrę, solistów i chór, choć tu i ówdzie przydałoby się więcej ekspresji i liryzmu. Nie brakowało natomiast liryzmu i ekspresji, a zwłaszcza temperamentu chórowi Teatru Wielkiego (przygotowanie Jolanta Dota-Komorowska).
Kwartet solistów nie okazał się jednolity. Znakomicie, tak postaciowo, jak i wokalnie, zaprezentował się Tomasz Mazur jako Zurga. Równie pozytywnie należałoby ocenić Romę Jakubowską-Handke (Leila). Rolę bardzo groźnego starca Nurabada ładnie zagrał Andrzej Ogórkiewicz. Najwięcej zastrzeżeń wzbudziła postać Nadira. Piotr Friebe nie ustrzegł się problemów emisyjnych, tudzież wyraźnego forsowania głosu w górnych rejestrach.
Poznańscy "Poławiacze pereł" są jednakowoż pewną próbą pożegnania się z "tradycją" eksperymentów. Czy owa inscenizacyjna normalność również stanie się tradycją?