Według Ghelderodego
Na plakacie, a także w programie, napisano: Michel de Ghelderode - "Eskurial". Ale to nieprawda. Zaledwie około połowy przedstawienia to tytułowy "Eskurial", resztę wzięto z innych sztuk autora "Szkoły błaznów" (wystawianej zresztą lat temu paręnaście w tymże teatrze, co zaowocowało wspaniałą rolą Wirgiliusza Grynia). I nie usprawiedliwia tego faktu wydrukowana mniejszą czcionką informacja: Układ tekstu - Andrzej Pawłowski. Żaden to bowiem "Eskurial", lecz raczej coś "według Ghelderodego". Czyli jakby "Według Judasza" Henryka Panasa. Tyle że jest to powieść naprawdę znakomita, czego o omawianym przedstawieniu - niestety - powiedzieć się nie da.
Jest w nim wprawdzie ghelderodowska atmosfera, są zasadnicze, nieustannie w twórczości Ghelderodego przewijające się wątki, jest wreszcie - jako się rzekło - sporo z właściwego "Eskurialu", a mimo to całość nie potrafi nas wciągnąć, pozostawia gdzieś na uboczu, mało zainteresowanych tym co się na naszych oczach dzieje. Szkoda, spektakl bowiem posiada swoistą urodę teatralną, ma nieźle pomyślane i ładnie zagrane fragmenty, w sumie jednak niewiele nas obchodzi.
I chyba nie tylko dlatego, że głowy mamy akurat zaprzątnięte czym innym, że uwagę zwracamy nie na roztrząsanie spraw ostatecznych, lecz rozwiązanie kwestii aż nazbyt przyziemnych. Przedstawienie - w moim odczuciu - nie ma właściwej temperatury, zaś odnośniki do naszej codzienności są tak dalekie, iż ledwie je dostrzec można w ciężkiej, mrocznej atmosferze. Jest to więc swego rodzaju sygnał ostrzegawczy - jeśli teatr w tym kierunku chce prowadzić dialog z widzem, może się okazać, iż będzie to monolog do pustej widowni.
I nie pomoże nawet sympatia do - powiedzmy - Mariusza Wojciechowskiego (Król), który dla swych wielbicieli zagrał ponownie Wicehrabiego de Valmont z "Niebezpiecznych związków" Christophera Hamptona (premiera tej sztuki, pozwolę sobie przypomnieć, odbyła się również na Małej Scenie Teatru im. S. Jaracza 21 kwietnia br.). Bardziej trafił mi do przekonania Szalej w wykonaniu powściągającego wodze rozgalopowanej ekspresji Mariusza Saniternika, jak również przejmujący swą spokojną rezygnacją smutek pierrota w wykonaniu Andrzeja Kierca. Ewa Wichrowska nie poddała ostatecznej rozpaczy swej Kolombiny, w której oparcia szukał Arlekin Andrzeja Wichrowskiego. Obeznanego ze swym rzemiosłem, a przeto nieco znudzonego Kata zagrał Bogumił Antczak, przebiegłość z mimowolną szczerością pomieścił w Mnichu Bohdan Wróblewski, somnambuliczny taniec wiodła Śmierć, której postaci użyczył Piotr Cyrwus.
Co komunikuję bardzo lubiącym twórczość Ghelderodego oraz mającym w perspektywie wolny od jakichkolwiek zajęć wieczór.