Artykuły

Gromiwoja

ARYSTOFANES napisał komedię "Lizystrata" - mianowaną u nas rów­nież "Gromiwoją" - w roku 411 przed na­szą erą, w bardzo zna­miennym dla Grecji okresie historycznym, dla określonej wido­wni, którą nie zawsze może widz współczesny sobie wyobrazić i dla teatru, o którego me­chanizmie społecznym w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się do dziś wszystkiego, mimo posiadania ogromnej ilości materiałów historycznych i mimo że nawet dziś możemy za­siąść na widowni greckiego teatru - choćby w takim Epidauros. Te nasze braki wynikają między inny­mi z faktu, że teatr grecki wyrósł na podłożu kultowym, często nie­wyobrażalnym dla współczesnego człowieka - poza gronem znawców. Dlatego jeżeli dziś sięgamy do tek­stów antycznych, aby przenieść je na współczesną scenę - musimy wziąć pod uwagę wszystkie przemiany in­telektualne i cywilizacyjne jakie nastąpiły od tamtych czasów i wie­dzieć dlaczego podejmujemy się utwór przenieść na współczesną sce­nę. Jeżeli ma to być "zaliczenie" klasyki, albo zademonstrowanie ja­cy to jesteśmy inteligentni, że po­trafimy sparafrazować klasykę - lepiej tego nie robić.

Z Arystofanesem są jeszcze kło­poty dodatkowe - pisał on swoje komedie w okresie niemowlęcym gatunku a choć były to na pewno utwory dojrzałe i znaczące dla ca­łej tradycji kulturowej - przecież nosiły znamiona określonych tendencji kultowych, a mianowicie dionizyjskich, w których sprawy in­tymne, kwestie płodności natury czy płci, były szczególnie akcento­wane i gdzie wolno było więcej niż w miejskim życiu publicznym. Równocześnie nosiły one cechy satyryczne, za pomocą aluzji i parodii Arystofanes ustosunkowywał się do konkretnych wydarzeń i konkret­nych ludzi. Nie gardził nawet pasz­kwilem - w czym pomagała mu komediowa fantastyka.

Pamflety i paszkwile są możliwe dziś do odczytania tylko przez bie­głych w historii starożytnej. Pozostaje natomiast grecka starożytność przetworzona w komicznej fikcji fabularnej i pozostają ogólne war­tości moralne dzieła. W "Lizystracie - Gromiwoji" funkcjonuje ha­sło "wojna - wojnie", tyle, że uka­zane za pośrednictwem oryginalnej anegdoty. Główna bohaterka Lizy­strata - Gromiwoja namawia bo­wiem żony rycerzy obu walczących stron, aby na czas wojny odmówi­ły mężom przywilejów małżeńskich. Oczywiście - jak to u Arystofanesa - jego dionizyjski humor zaowocował i tu wielu niewybrednymi dowcipami.

"Gromiwoja" wystawiona w Tea­trze Dramatycznym rezygnuje ze związków z Grecją. Tekst pana Cięglewicza - chyba daleki od pierwowzoru, sądząc z treści - wprowadza do Aten V w. p.n.e. se­nat i senatorów, nawet Turków, a współarchaizowane spolszczenia obfitują w takie perły, jak "niech go dunder świśnie", "rżnę cię w pysek", "nie wzniosę więcej nóżek ku powale" itd. Grecy pływają w tej epoce po morzu na "szkutach".

Scena zabudowana została w sty­lu festiwalu piosenki, tyle że znacznie ubożej, a związek z estradą jest tu silniejszy, jeśli przypominając misteria dionizyjskie autor wstępu w programie nazywa je... festiwa­lami dionizyjskimi. Są więc schody - element nieodłączny rewii od czasów "Folies Bergere", po któ­rych tam i z powrotem chodzą girlsy (i nie girlsy) w rytm dyskotekowej muzyki. Anegdota ginie w ogólnej bieganinie i wykrzykiwaniu strof wiersza (a jakże!) panów Cię­glewicza - Arystofanesa. Ręki reżysera nie znać od początku, dlate­go każdy niewybredny w pomyśle gag jest powtarzany z obsesyjnym uporem. Kilkakrotne wezwania - "rozbierajmy się!" pozostają na szczęście raczej hasłem, ale kopu­lacyjne gesty na scenie przestają bawić nawet mniej wybrednych widzów. Żeńska połowa zespołu nie ma wprawdzie piór strusich tu i tam - jak w "Moulin Rouge" albo warszawskiej "Adrii", ale jest to i tak Grecja "estradowa" z doby pierwszych programów striptizowych. Rozbierają się na życzenie reżysera w rytm muzyki tylko dwie aktorki - trzeba przyznać młode i ładne. Od tego momentu anegdo­ta o mieszkance starożytnych Aten - Lizystracie przestaje część wi­downi zupełnie interesować.

Kazimierzowi Łastawieckiemu chodziło - wydaje się - o złama­nie konwencji antycznej, przy insce­nizacji komedii Arystofanesa. Chciał pozostawić samą kanwę anegdoty, jako że odwieczny jest problem wojny i pokoju. Chciał zapewne również do tej kanwy doczepić gru­by dowcip Arystofanesa, na obronę biorąc fakt, że jest to bądź co bądź... klasyka. Ale rezygnując z antyku trzeba się było liczyć z tym, że dowcip może zabrzmieć wulgar­nie, tym bardziej że całości nie mogła obronić konwencja małej scenki kabaretowej, dla niewybred­nego audytorium.

Z całości ostała się tylko bezpretensjonalna ilustracja muzyczna Jerzego Partyki, na której można by rzeczywiście zaprezentować musicalowo-rewiową parafrazę "Lizystraty - Gromiwoji"... gdyby koncepcja takiej parafrazy rzeczywiście istniała.

Z aktorstwem w tej sztuce było różnie. Zdecydowanie wybijała się swoją aktorską osobowością "Lizystrata - Gromiwoja" w interpreta­cji Marty Szczepanik, ale zgodnie z Arystofanesem było to raczej wcielenie kobiecości - żony i kochanki - w konwencji sceny Teatru Dramatycznego była to bardziej Pallas Atena. W ogóle - co już wspomniałem poprzednio - było tu za wiele krzyku i bieganiny, w któ­rym to rozgardiaszu tonęły istotne akcenty myślowe utworu. Na do­brą sprawę - żadnej innej aktor­ce lub aktorowi reżyser nie pozwo­lił na stworzenie postaci. Z uzna­niem odnotowuje grę młodych aktorek - Iwony Białej, Beaty Jaskuły i Grażyny Przybylskiej, które wywiązały się dzielnie z sytuacji, w których wymagać należy dużo scenicznej odwagi i umiaru, zwła­szcza gdy tego ostatniego brakło w inscenizacji. Łastawiecki miał do dyspozycji aktorów dobrych, zna­nych z innych sztuk i innych ról - ale nie skorzystał z ich umiejętno­ści, tworząc z nich tłum obleśnych starców - bez różnicy wieku. Chy­ba niezbyt dokładnie zrozumiał dowcip Arystofanesa i pomysł "strajku" Lizystraty, w którym chodziło o dokonanie wyboru między żądzą walki, a żądzą "domowych piele­szy".

Na pracę zespołu i kierownictwa artystycznego Teatru Dramatyczne­go w Gdyni patrzę zawsze z jedna­kowym szacunkiem - zarówno kie­dy zespół zdobywa laury, jak i ponosi klęski. Tak to bowiem bywa w życiu teatralnym i na tym pole­ga fascynacja działalnością teatral­ną od strony widowni i sceny, że zachwyty towarzyszą oburzeniu, a w efekcie polemik rodzą się nowe wartości. Z zainteresowaniem ocze­kuję nowej premiery, którą będzie "Wielki Fryderyk" Adolfa Nowaczyńskiego. Ale nie może to zmie­nić w niczym mojego osądu premie­ry "Gromiwoji", która się po pro­stu nie udała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji