Pij mleko
Na foyer Miniatur Teatru im. J. Słowackiego rozstawiono wielkie reklamy alka seltzera - dobrze wszystkim znanego środka, który ma rzekomo pomagać po... Reklama adekwatna, bowiem na scenie rozgrywała się rzecz o piciu, czyli spektakl oparty na książce Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem". Problem jednak w tym, że - oprócz realizatorów - nikt po przedstawieniu, w reżyserii Rafała Sahary, nie mógł mieć kaca, gdyż zadziałało ono usypiająco, jak szklanka gorącego mleka wypita tuż przed pójściem do łóżka.
Literatury o pogrążaniu się w nałogu jest dość dużo, poczynając od największej, poświęconej piciu powieści, czyli "Pod wulkanem" Malcolma Lowry'ego, po przeczytaniu której musi się pójść na wódkę, by ukoić nadwątloną wrażliwość. W ten nurt wpisuje się też książka Pilcha, w przewrotny sposób opowiadająca o upadaniu i podnoszeniu się, o odwykach i wpadaniu w kolejne ciągi, o chwytaniu się tej ostatniej deski ratunku jaką może być ta jedyna kobieta. Pilch dotyka bolesnych spraw w swoisty dla siebie sposób, zabawne historie puentując nie raz niewesołą frazą, pokazującą ich prawdziwy sens. W przedstawieniu Rafała Sabary pozostały z tego nie bardzo wiążące się w całość, iście kabaretowe scenki, z których niewiele wynika.
Spajać ma je narrator Juruś (Feliks Szajnert), który raz po raz ląduje na oddziale deliryków. Tam leczony jest przez Doktora Granadę - świetny Krzysztof Jędrysek jako tajemniczy lekarz podchodzący do swoich pacjentów z pewnie nabytym sceptycyzmem. Kiedy Juruś wpada w ciąg zaczyna spotykać kolejne kobiety swego życia (wciela się w nie Joanna Mastalerz), które jawią mu się jako naiwne mieszczki - Asia Katastrofa, bądź też demoniczne dziwadła, jak choćby śpiewająca poetka Alberta Lulaj. W końcu jednak uczucie zwycięża, Juruś spotyka miłość swego życia, odsuwa czającą się butelce, uosobioną tu przez Marcina Kuźmińskiego, diabelską pokusę i zaczyna nowe życie, które symbolizuje sielankowy ślubny obrazek, stylizowany na portrety wieszane nad małżeńskim łożem.
Ten szczęśliwy finał byłby adekwatny, gdybym wcześniej przeżyła z bohaterem grozę picia, beznadzieje ostatecznych stanów, przerażającą suchość skacowanego gardła i sumienia o świcie. Ponieważ jednak reżyser, wraz z autorką superkiczowatej scenografii Beatą Nyczaj, postanowili mnie tylko rozbawić, nie bardzo miałam jak ucieszyć się ze szczęścia bohatera. Pozostało mi tylko wzniesienie za młodą parę toastu szklanką mleka. Dzięki temu reklamowany w foyer alka seltzer do niczego nie był mi potrzebny.