Artykuły

Spektakl Krystiana Lupy zakończył Festiwal Wybrzeże Sztuki

"Wycinka/Holzfällen" w reż. Krystiana Lupy z Teatru Polskiego we Wrocławiu na VII Festiwalu Wybrzeże Sztuki w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Głośny spektakl "Wycinka" [na zdjęciu] Teatru Polskiego we Wrocławiu w reżyserii Krystiana Lupy zakończył tegoroczną edycję gdańskiego Festiwalu Wybrzeże Sztuki. I jak żaden inny spolaryzował opinie widzów

Był najbardziej oczekiwanym, najdłuższym (włącznie z przerwą trwa ponad cztery i pół godziny) i najgoręcej komentowanym spektaklem Wybrzeża Sztuki, które nazywane jest festiwalem, choć w istocie jest przeglądem najciekawszych przedstawień ostatnich miesięcy na polskich scenach.

"Wycinka" Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy (autorytetu polskiej reżyserii teatralnej, profesora krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej) miała swoją premierę w końcu października br. na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu. I zebrała entuzjastyczne opinie krytyki. Do Gdańska przyjechała z opinią ważnego wydarzenia artystycznego, toteż kolejka po bilety ciągnęła się aż na dwór, a teatr wypełniony był do ostatniego miejsca.

Kolacja wybitnie artystyczna

W "Wycince" Bernhard portretuje skompromitowane, karmiące się własnymi mitami i autotematycznymi wynurzeniami środowisko dawnej bohemy, która po śmierci Joany (w roli alkoholiczki, niespełnionej artystki Marta Zięba) spotyka się u egzaltowanej śpiewaczki Mai Auersberger (Halina Rasiakówna) i jej męża Gerharda (Wojciech Ziemiański) na "kolacji wybitnie artystycznej". Stawiają się wiecznie debiutujący literaci (Michał Opaliński i Adam Szczyszczaj), którym chodzi po głowie płomienny manifest na bliżej nieokreślony temat, pretensjonalna pisarka - "tutejsza Virginia Woolf" (Ewa Skibińska), ostatni partner Joany (Marcin Pempuś). Ale gwiazdą kolacji ma być Aktor Teatru Narodowego, który spóźnia się niemiłosiernie, bo tego wieczoru gra Ekdala w "Dzikiej kaczce" Ibsena. Przewodnikiem po tym mikrokosmosie jest Thomas - alter ego samego Bernharda (w tej roli Piotr Skiba występujący w butach pisarza, najbliższy współpracownik Lupy). Jest zdystansowanym do bohaterów komentatorem, którym wytyka kompromitujące podlizywanie się władzy, walkę o apanaże, konformizm, pozerstwo i sny o dawnej świetności.

Frycz kradnie przedstawienie

Czteroipółgodzinne przedstawienie to nie jest rekord Lupy. Ale dla wielu widzów to dystans trudny do pokonania, zwłaszcza że "Wycinkę" wypełniają rozwlekłe, pseudointelektualne dywagacje pełne pauz i rozmowy prowadzone niespiesznie w monotonnej intonacji. To celowy zabieg reżysera, dla którego akcja i "dzianie się" nie są w teatrze wartością. Dla Lupy istotna jest obserwacja, wiwisekcja postaw, obnażanie wewnętrznej pustki.

Jednak efekt był taki, że część gdańskiej widowni po dwugodzinnym pierwszym akcie opuściła teatr. Byli i tacy, co ucięli sobie drzemkę albo ukradkiem przesuwali palcem po smartfonie.

Bo "Wycinka" to w zamyśle reżyserskim spektakl bardzo nierówny. Po blisko godzinnej, niemiłosiernie przeciągającej się statycznej scenie rozmów bohaterów rozpartych w fotelach i projekcji wideo z pogrzebu i stypy, następuje efektowna reminiscencja z udziałem Joany, która w alkoholowym ciągu domaga się kolejnej butelki. Wraz ze zmianą miejsca akcji zmienia się też scenografia (również autorstwa Lupy), która jest wielkim atutem tego przedstawienia. Sześciokątna ruchowa konstrukcja, której każdy z boków wprowadza widza w inną przestrzeń to tylko jej część. Tłem są imponujące fotograficzne wizualizacje lasu, miejskich kamienic czy wnętrza kościoła.

Zaś po monotonnym pierwszym akcie następuje jeszcze dłuższa część druga, którą całkowicie skradł Jan Frycz jako Aktor Teatru Narodowego, spóźniony gość kolacji. Frycz (przecież aktor Teatru Narodowego w Warszawie, gościnnie zaproszony do "Wycinki") z mistrzowską autoironią zagrał skoncentrowanego na sobie artystę-bufona, który z zacięciem godnym narcyza ekscytuje się wyzwaniem, jakim jest jego rola w "Dzikiej kaczce". Tylko jego postać ekspresją wykracza ponad poetykę monotonnych rozmów ściszonym głosem, które są udziałem reszty bohaterów, choć - tak samo jak oni - nie wychodzi poza pretensjonalne wynurzenia. Robi to jednak zajmująco.

Gdańska publiczność - przynajmniej ta, która dotrwała do końca - zgotowała "Wycince" owację. Ja jednak nie miałam poczucia, że uczestniczę w czymś wybitnym. Przeważyło znużenie.

"Dziady" i "Broniewski"

W tej sytuacji za najciekawsze spektakle tegorocznego Wybrzeża Sztuki można uznać "Broniewskiego" Teatru Wybrzeże i nowatorsko zinterpretowane "Dziady" Teatru Nowego w Poznaniu.

"Broniewski" Radosława Paczochy w reżyserii Adama Orzechowskiego to najlepszy spektakl Teatru Wybrzeże w minionym sezonie artystycznym. Wyrazisty i nieoczywisty, jak poeta, o którym opowiada. Brawa należą się zarówno Michałowi Jarosowi, który z charyzmą i żarem kreuje postać przesiąkniętego ideami niepokornego młodego poety, jak i Robertowi Ninkiewiczowi, który z porażającą siłą wyraża tragizm Broniewskiego w ostatnich latach życia - pogrążającego się w destrukcyjnym nałogu i żałobie po bliskich, apologety ludowej władzy, tworzącego pod jej dyktando.

Natomiast Mickiewiczowskie "Dziady" Teatru Nowego w Poznaniu w reżyserii Radosława Rychcika to przedstawienie tyleż zachwycające, co zaskakujące, bo historyczny kontekst XIX-wiecznej Polski reżyser zamienił na realia amerykańskie. Ale w tej przeniesionej na drugą półkulę opowieści nadal jest bunt krzywdzonych, wołanie o równość i ludzką godność. A wszystko zanurzone w postmodernistycznym kontekście i grotesce, która - o dziwo - dodaje "Dziadom" lekkości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji