Artykuły

Druga liga

W "żużlowym" spektaklu Jana Klaty najbardziej doskwiera brak najważniejszego - emocji.

Mam znajomego, rodowitego wro­cławianina, który od lat nie opu­ścił zawodów tamtejszego klubu. Przychodzi sezon żużlowy, a on już czeka w gotowości. Klub zmieniał na­zwy, on wciąż na trybunach. Nasze rozmowy zawsze zahaczają o żużel, chociaż są dość specyficzne. On się śmieje, gdy mówię mu o piłce, i tyl­ko czeka, żeby przejść do swojego tematu. Wtedy ja robię wielkie oczy. Jednak dzięki niemu przekonałem się, że dla wielu żużel to więcej niż roz­rywka. To niemal religia.

Tacy byliby może i dobrymi wi­dzami "Szwoleżerów" w bydgoskim Polskim, mam jednak niejasne wra­żenie, że prawdziwy fan czarnego sportu widowisko Jana Klaty wy­śmieje. Choćby dlatego, że o tym wszystkim, o czym się mówi ze sce­ny, wie doskonale, a na domiar złego w uszy zakłują go spiętrzone w sztu­ce Artura Pałygi banały. Choćby ów otwierający spektakl: lista żużlow­ców, którzy w wyniku życiowych i sportowych turbulencji targnęli się na życie. Wiadomo nie od dziś, że śmierć i żużel trzymają się niebez­piecznie blisko. W przedstawieniu Klaty apel poległych jednak niczego nowego do tematu nie wnosi. Przez chwilę może się wydawać, że będzie tu o mitologii czarnego sportu i jej herosach. Nic z tego, dostajemy se­rię kabaretowych epizodów. Mamy więc "bal żużlowca", gdzie bohate­rowie piją, śpiewają i obmacują pa­nienki. Obok czegoś w rodzaju wizu­alizacji wyścigów mamy serię scen domowych. Jedna dziewczyna czeka z dzieckiem, druga dla swego chłopa rzuciła nawet krakowski Kazimierz, trzecia próbuje uwodzić na własną "poezję", choć nie unika też bardziej cielesnych zabaw. Wszystko w myśl stereotypów: panna to kura domo­wa albo puszczalska, on na torze szuka adrenaliny.

W prologu dowiadujemy się co prawda, że rzecz będzie "o pasji i namiętności, życiu i śmierci, miłości i nikczemności", ale to obietnice bez pokrycia. Mogę zrozumieć, że Jana

Klatę pociągała możliwość realiza­cji prawdziwie męskiego przedsta­wienia, zajrzenia za malownicze ku­lisy polskiego żużla. Bydgoszcz ze swoją tradycją czarnego sportu zda­wała się do tego wymarzona. Tyle że w "Szwoleżerach" nie ma nic z le­gendy tej dyscypliny. Nie ma bohate­ra, za którym idąc, można by zrozu­mieć, że jej uprawianie bywa i pasją, i wyrokiem. Nie jest to również nic na kształt "żużlowego pokera" - re­alistycznego obrazka, w którym uda­łoby się opisać obecne w tym świat­ku patologie. Broni się tylko kilka efektownych scen z mocną muzy­ką graną na żywo przez bydgoski ze­spół. Paradoksalnie, w tym niby mę­skim przedstawieniu lepiej wypadają kobiety - Marta Nieradkiewicz, Marta Ścisłowicz, Karolina Adamczyk, Do­minika Biernat. Mają grać karykatu­ry, więc się przynajmniej nimi bawią. Panom reżyser wyświadczył niedź­wiedzią przysługę. Przez cały spek­takl noszą specjalne kombinezony i kaski. Zagrać coś w takim kostiu­mie - niewykonalne. Całość ogląda się ze znużeniem i poczuciem, że Ja­nowi Klacie rzadko zdarza się tak bar­dzo przestrzelić. Nawet spotkanie li­gowych słabeuszy przynosi więcej emocji niż jego "Szwoleżerowie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji