Artykuły

Chłodno

Widzowie przedstawienia Barbary Wysockiej nie muszą znać historii życia i obłędu Jakoba Michaela Reinholda Lenza (Szymon Czacki), by przyglądać się zmaganiom bohatera z niezrozumieniem świata, szukaniu swojego miejsca a potem już tylko próbom możliwie najmniej bolesnego w nim przebywania. Nie muszą również dociekać przyczyny czy okoliczności jego kontaktów z Johannem Friedrichem Oberlinem (Oskar Hamerski) i Christopherem Kaufmannem (Modest Ruciński). Reżyser, pewnie słusznie, porzuca kontekst historyczny i le­gendę Lenza - jednego z artystów, którego los był znany lepiej niż twórczość: skupia się na pokazaniu zderzenia ludzi prezentujących róż­ne modele myślenia i komunikowania.

Wysocka buduje spektakl przy pomocy prostych, dosłownych znaków: "nieprzystosowany" Lenz jest ubrany w spodnie i koszulkę, podczas gdy jego towarzysze mają na sobie czapki i puchowe kurtki; wdrapuje się na drzewo niczym kot szukający schronienia. Scena wy­sypana jest sztucznym śniegiem, w rogu stoi ogromne drzewo bez liści, pośrodku - miniaturowe domki z tektury, w których ukryto zapalane w trakcie przedstawienia żarówki. Na ścianach - projekcje zimowych stoków lub sal szpitala psychiatrycznego, czasem wielkiej twarzy Len­za - w grymasie bólu, zdziwienia albo po prostu wygłaszającego ko­lejną kwestię. W pojawiającym się w niektórych scenach blaszanym kontenerze znajduje się woda: po każdym skoku do pojemnika aktor musi się wytrzeć, przebrać i użyć suszarki do włosów. Bohaterowie często mówią w trzeciej osobie, komentując własne działania, niektóre kwestie są powtarzane niczym refren przez kolejne postaci.

Zasada powtórzenia, tautologii - na poziomie języka i obrazu - nie spełnia zadania jako element dekonstruujący historię, destabilizu­jący odbiór: szybko przyswajamy język przedstawienia i kolejne etapy wędrówki Lenza przyjmujemy bez zdziwienia, jako elementy zgrab­nej układanki. Owszem, nieoczekiwane spiętrzenia czy dosłowności niekiedy wytrącają widzów z rytmu (gdy, na przykład Lenz po raz pierwszy wskakuje do wypełnionej wodą "cysterny studziennej"), ale częściej śledzimy zdarzenia dość mechanicznie.

Rozpoczynając przedstawienie pierwszymi słowami opowiada­nia Buchnera, Wysocka sygnalizuje podjęcie gry z tekstem. Potem nieustannie podkreśla teatralność opowieści o Lenzu - i ten zabieg determinujący całe przedstawienie, podważa sens jej konstruowania. Dystans, ironia, ciągłe manifesto­wania umowności scenicznych działań nie są właści­wie niczym przełamane, a więc niczego nie obnaża­ją. Obojętnie obserwujemy zarówno kolejne odsłony choroby Lenza, jak i spory filozoficzno-estetyczne, toczone między bohaterami. Trudno odnaleźć w tym wszystkim intencję reżysera i aktorów - nie było nią przecież ukazanie szczególnego przypadku chorobo­wego czy ciekawej historii zapomnianego artysty. Jeśli dobrze rozumiem zamierzenia twórców, wynikające z możliwości dzisiejszej lektury "Lenza", chodziło ra­czej o uchwycenie osobliwego momentu rodzenia się współczesnego typu neurotycznej wrażliwości, trudno­ści w obcowaniu ze światem, najprostszym funkcjono­waniu w nim. Nie sposób jednak - nawet pamiętając o istocie i konsekwencjach kulturowych procesów, ja­kie rozpoczynały się właśnie za życia Lenza - zobaczyć w przedstawieniu Wysockiej konfliktu, w jaki popadł bohater, napięcia, w jakim żył, ważkości decyzji, które podejmował każdym swoim działaniem.

Szymon Czacki konstruuje bohatera z pojedyn­czych gestów, spojrzeń, ale przede wszystkim z energii tłumionej w ciele, gotowym w każdej chwili do samo­bójczego skoku. Ciało Lenza wydaje się nieustannie napięte, trawione bólem, gorączką; jego ataki histerii czy przejawy dziecięcej niemal bezradności zdają się wynikać nie tylko z choroby umysłu, ale też fizycznego bólu.

Rola Czackiego jest najciekawszym elementem w "Lenzu" Wysockiej - sprawnie zrealizowanym przed­stawieniu, które jednak pozostawia niedosyt. Sprawia wrażenie uładzonej adaptacji, efektownej w scenicz­nym kształcie, ale przewidywalnej. Wysocka, w po­przednich przedstawieniach atakująca widza zmienny­mi obrazami i zmuszająca do szukania porządku w na­tłoku słów, dźwięków, zdarzeń - tym razem podaje produkt ukończony, domknięty.

Diagnozę neurotycznej współczesności postawił w Werterze Michał Borczuch, jednocześnie pokazując niezwykłą aktualność utworu Goethego. Ale jej ujaw­nieniu służyło nie tylko eksponowanie zapoznanych niekiedy tematów "Cierpień młodego Wertera" - choćby współistnienia człowieka z naturą i rozpoczęcia pro­cesu jej powolnego, systematycznego zniszczenia, dokonywanego w imię rozwoju cywilizacji. Borczuch odkrywał figury romantyczne ukryte w języku, prze­pisywał tekst Goethego i tym samym odkrywał przed widzem zaskakujące podobieństwa postaw, emocji, międzyludzkich napięć i - przede wszystkim - uwi­kłanie w kulturowe wzorce, w istocie trwale i nie­zmienne. Wysocka w "Lenzu" poprzestała na inscenizacji Buchnera, korzystając z wypracowanej w poprzednich przedstawieniach strategii scenicznego dystansu. Zre­zygnowała z drążenia tekstu, tropienia jego struktury czy tematów - zamiast tego poprowadziła grę, która przypomina zabawę w "ciepło-zimno": zbliżamy się do postaci, to znów od nich oddalamy, ale tak naprawdę ich świat pozostaje dla nas dość obojętny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji