Artykuły

Świat jest dancingiem

"Morfina" w reż. Eweliny Marciniak w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Z powieści "Morfina" Szczepana Twardocha, będącej sensacją ostatnich sezonów, powstał świetny spektakl. Reżyserką jest Ewelina Marciniak.

Ta młoda reżyserka dołączyła w ten sposób do krajowej czołówki dzięki przedstawieniu Teatru Śląskiego pokazanym na katowickim festiwalu "Interpretacje". Spektakl o Konstantym Willemannie, oficerze Wojska Polskiego, morfiniście z powikłanym śląsko-polsko-niemieckim rodowodem, który zmaga się turbulencjami II wojny światowej, nie jest co prawda jeszcze idealny. Jednak rodzaj energii, jaka w nim wibruje, delikatna swingująca zmysłowość oraz pikanteria wolna od dosadności i wulgarności przekonują, że Marciniak jest na drodze do stworzenia własnego języka teatralnego.

Jedna z najgłośniejszych książek - nagrodzona Nike i Paszportem "Polityki - dzięki adaptacji Jarosława Murawskiego została uwolniona od literackich kalk, stereotypów i ideologicznych uproszczeń. Zamiast ludzi-plakatów i publicystyki otrzymaliśmy żywe charaktery.

Ton spektaklowi nadaje swingujące trio Chłopcy kontra Basia. W książce była scena w warszawskiej Adrii. U Marciniak cały świat jest zwariowanym dancingiem, podszytym erotyką, podkręconym morfiną i szampanem. Moda i tańce z przełomu lat 30. i 40., wydekoltowane damy, dziwki i arystokraci, a także mundury wypadają bardzo sexy.

Pokazana z tej perspektywy wojna przestaje być wyłącznie martyrologicznym zmaganiem Armii Krajowej z III Rzeszą. Polacy, Niemcy, tak jak w każdej epoce, kochają się, romansują, zdradzają, szukają szczęścia i sensu egzystencji. Ekstremalnie, co wymusza widmo śmierci.

Śląskie korzenie Konstantego sprawiają, że schemat Polaka patrioty bez skazy przestaje być wiarygodny. Szczególnie w Katowicach i na Śląsku polska brawura i bohaterszczyzna wywołują politowanie. Matka Polka nie brzmi dumnie, lecz histerycznie. Główny bohater kolaboruje z Niemcami nie tylko dlatego, że wymagają tego przełożeni z konspiracji. On nie ma przekonania do tak niepewnej egzystencji, jaka łączy się z byciem Polakiem. Dobrze oddaje to zdystansowany, lekko wyzywający styl gry Pawła Smagały. O klasie spektaklu świadczy również ujęcie tytułowego motywu. Reżyserka nie katuje widzów końską dawką narkomańskich odlotów. Wystarczy, że w kilku scenach Konstantego i jego kochankę Salome spowija złoty pył i odpływają ponad sceną w obłędnych, miłosnych akrobacjach (choreografia Dominika Knapik). Wszystko płynie.

Reżyserka zamiast opowiadać i ilustrować koncepcje Twardocha, dociera do widzów obrazami opartymi na skrótach, emblematach i symbolach. Esesmani podczas upiornego baleciku, jak w koszmarze, mają wilcze łby, a Salome - twarz Hitlera. Sceny bójek przypominają lunatyczną clownadę, jazda samochodem zaś zabawę dzieci, które kręcą wyimaginowaną kierownicą.

Sceptycyzm wobec polskości pokazuje spotkanie z Janem Chochołem, królem polskiej niemocy i chaosu. Finałowy monolog przekonuje, że wszystkie próby ujęcia życia w formuły i zasady są skazane na klęskę. Jedynym sensem życia jest ono samo - i to najczęściej w przejawach odbiegających od zasad moralnych. To życie, często złe i podłe, jest tytułową morfiną, od której trudno się uwolnić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji