Brzemię bohaterstwa
MROŻEK oparł swój kolejny paradoks dramatyczny "Śmierć porucznika" o prawdziwy historycznie fakt, polegający na tym, że opiewany przez Mickiewicza Ordon, który zgodnie z wierszem zginął po bohatersku w 1831 roku, wysadzając w powietrze wolską redutę, w rzeczywistości ocalał i zmarł w 1887 roku jako sędziwy starzec.
W ten sposób Ordon pozostawił po sobie pamięć o dwu różnych istnieniach: jednym krótkim i romantycznie bohaterskim, połączonym na zawsze ze słowami "Nam strzelać nie kazano!", drugim zaś, normalnym życiem uczciwego żołnierza, emigranta - tułacza.
Mrożek w swym dowcipie scenicznym ukazuje Ordona, któremu ciąży jego bohaterstwo, opiewane przez Mickiewicza. - Współcześni mu koledzy wojskowi sądzą go za to, że ośmielił się pozostać przy życiu, ukochana Zosia nie chce go poślubić, bo powinien był zginąć w blasku bohaterstwa, a gdy dożywa fantastycznego wieku lat 150, którym obdarzył go Mrożek, wyrzekają na niego nawet ludzie naszych czasów. Trafia miedzy wykolejoną młodzież i wśród niej w wiezieniu zdesperowany umiera... o 130 lat za późno!
Sztuka Mrożka należy do tych, które odbronzowiają zakorzenione w tradycji legendy, ukazując ich inne oblicze. Wbrew temu, co mógłby sądzić powierzchowny widz daleka jest ona od "szargania świętości narodowych" w tym wypadku poezji romantycznej, z jaką zrastamy się już od czasów szkolnych. Obserwować tu możemy zjawisko przeciwne: im kto jest lepszym znawcą poezji romantycznej w ogóle, a mickiewiczowskiej w szczególności, tym bardziej ten pastisz do niego przemówi, tym serdeczniej będzie się śmiał, słuchając słów, padających ze sceny. Inteligentny dialog Mrożka, oparty na poezji mickiewiczowskiej, a będący satyrą na sztampowy frazes narodowy, skrzy się od dowcipu, jest nieodparcie komiczny.
Reżyser Aleksander Bardini wraz z aktorami, biorącymi udział w tym niezwykłym widowisku, dołożyli wszelkich starań, by nie zatraciło ono nic z przedniego humoru Mrożka, a jednocześnie, by zbyt farsowym ujęciem go nie zwulgaryzowało. Udało im się to na ogół znakomicie, przy czym pierwsza część widowiska była bardziej jednolita niż druga. Może było tu nieco i winy autora, który niedostatecznie te obie części zharmonizował.
Tytułową rolę porucznika Orsona (tak nazywa się Ordon u Mrożka) grał z dużą siłą komiczną Józef Duriasz. Był szczerze zabawny, zarówno jako krewki amant, jak i w postaci starca. Kapitalną sylwetę Mickiewicza stworzył w roli Poety Edmund Fetting. Począwszy od świetnej aparycji (wyglądał jak wieszcz z wyblakłych pamiątek narodowych) poprzez wystudiowane gesty aż do słowa - był niesłychanie trafny. Janusz Paluszkiewicz z temperamentem odegrał rolę Generała, zarówno na reducie wolskiej, w ogniu działań wojennych, jak w roli sędziego na emigracji. Ryszard Barycz i Wiesław Gołas byli szczerze komicznymi Majorami: każdy z nich inny, a każdy pyszny. Aleksandrowi Dzwonkowskiemu przypadła w udziale tym razem, niestety, niewielka rola Klucznika. Nie trzeba chyba pisać, że był doskonały. Redaktora, który zbiera wiadomości o starcu Ordonie i nie czyta dzienników, bo... pracuje w tygodniku, grał Stanisław Jaworski. Zabawnym Starym Wiarusem był Marian Trojan.
Jedyną w sztuce rolę kobiecą Zosi narzeczonej Orsona grała Lucyna Winnicka. Wyglądała bardzo po staropolsku, ale mam wątpliwości czy nie zagrała tej roli zbyt nowoczesnym numerkiem.
Gromadka młodych aktorów grała wykolejoną młodzież z ostatniej odsłony. Ta raczej zbiorowa rola była doskonałym tłem do wypadków końcowych sztuki.
Świetnie utrafione dekoracje i kostiumy są dziełem niezawodnego Jana Kosińskiego, który zachwyca nas bogactwem swych pomysłów.