Artykuły

Nauka mówienia, czyli nowy "Pigmalion" w Komunie

"Pigmalion" w reż. Wojtka Ziemilskiego w Komunie//Warszawa. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Covent Garden - to tu rozpoczyna się akcja "Pigmaliona" George'a Bernarda Shawa. Pada deszcz. W oczekiwaniu na taksówki i dorożki moknie mała grupa; odróżnia się w niej tajemniczy jegomość. Z dokładnością do paru przecznic określa miejsce pochodzenia rozgadanych przechodniów. Okazuje się szczególnym naukowcem - specjalistą od gwar brytyjskiej stolicy.

W ogarniętej dzikim kapitalizmem Anglii sprzed stulecia prof. Higgins (bo tak zwie się badacz) nie zajmuje się oczywiście gwarami tylko dla badawczej satysfakcji. Na swojej wiedzy robi interes. "Widzi pan, żyjemy w epoce szybkich przeobrażeń klasowych" - tłumaczy koledze. Filolog szkoli świeżo upieczonych królów biznesu, by ich plebejskiego pochodzenia nie zdradzało "każde otwarcie ust". Przeprowadza przy okazji, jak byśmy dziś powiedzieli, bardzo wszechstronny coaching.

Higgins dla zabawy ustanawia zakład. Obiecuje, że wprowadzi Elizę, uliczną handlarkę z londyńskiego marginesu, na salony. Nauczy mówić jak wielką damę. Eksperyment przebiega zaskakująco sprawnie.

Ziemilski lubi niespodzianki

Warto to wszystko przypomnieć, bo w "Pigmalionie" Wojtka Ziemilskiego z Komuny Warszawa nie usłyszycie ani linijki opublikowanego w 1912 tekstu Shawa, nie będzie Londynu, handlarek, sukni i salonów.

I nic dziwnego. Wykształcony w Portugalii artysta z pogranicza sztuk wizualnych, tańca i teatru bardziej niż spektakle tworzy instalacje. I choć często stawia na interakcje z widownią, to nawet jeśli nie lubimy być zaczepiani ze sceny, nie ma się czego bać. Tu nie zadziera się z widzem, chyba że mowa o jego tradycyjnych przyzwyczajeniach odbiorczych. Ziemilski lubi niespodzianki. Dlatego najlepiej byłoby z przebiegu "Pigmaliona", którego poznańska premiera - w ramach cyklu "My, mieszczanie" - już się odbyła, nie zdradzać zbyt wiele.

Właśnie przyzwyczajeniom widzów poświęcony był zrealizowany trzy lata temu "Prolog" Ziemilskiego. Nie było tu aktorów - wyjąwszy głosy w rozdawanych uczestnikom słuchawkach. A może raczej aktorami byli wszyscy - nagle znalazłszy się na scenie jako grupa wykonująca zadania. Początkowo nie wiadomo, czy ktoś z współtowarzyszy zabawy nie jest podstawionym wykonawcą. Pierwsza część przedstawienia była rodzajem ankiety, dotyczącej m.in. teatralnych doświadczeń. Odpowiedź "tak" - krok do przodu, "nie" - krok do tyłu.

Z kolei w wałbrzyskim "W samo południe" Ziemilskiego aktorzy wyruszyli na poszukiwanie kandydatów z pierwszych "częściowo wolnych" wyborów 4 czerwca 1989 r. Tych z okręgu wałbrzyskiego, zarówno solidarnościowych, jak i partyjnych. Komentarze widzów spotykały się z prywatnymi historiami aktorów - ktoś opowiada o pierwszej pracy na Zachodzie, ktoś o rozwodzie rodziców. Zamiast stawiać na typowy dokument, artysta opowiadał raczej o dystansie, który dzieli nas dziś od tamtego momentu. O trudności, jaką mamy, by odkleić go od gotowych formułek - "sukcesu 25-lecia" albo "zdrady okrągłego stołu".

Nie widać szerszego kontekstu

Wchodzących na pokaz "Pigmaliona" widzów witają reżyser i aktorka Rozalia Mierzicka, na co dzień związana właśnie z Teatrem Szaniawskiego w Wałbrzychu. To jeden z najbardziej minimalistycznych projektów Ziemilskiego, który - jak często - pracuje tu na biograficznym konkrecie, na wydestylowanym fragmencie rzeczywistości, stawiając na bardzo szczególny kontakt performerki z widownią - od bezpośredniej rozmowy do zupełnego odcięcia we własnym mikroświecie.

W warszawskim "Pigmalionie" odpowiednikami eksperymentu Higginsa są dwie sytuacje: proces wychowywania dziecka i edukacja aktorki/aktora. Nic dziwnego - i tu, i tam człowieka uczy się mówić, a aktorzy miewają do swoich szkolnych mistrzów często wciąż szczególny stosunek, wysunięty daleko poza to, co przeciętny student odczuwa względem nawet cenionego wykładowcy. Czy może skojarzenie to nie jest odrobinę za proste? Oceńcie sami.

Osobiście żałuję trochę, że Ziemilski - a razem z nim widz - stoi tak blisko swojej bohaterki, że zza jej twarzy nie widać za bardzo szerszego kontekstu. Warszawy, Wałbrzycha, szkoły teatralnej, wreszcie - dzisiejszej Polski, w której mówienie o klasach społecznych - co Shaw robił sto lat temu - ciągle bywa tabu. A i miejsce pochodzenia wciąż budzi emocje i znów coraz silniej decyduje o życiowych szansach. Świat inaczej wygląda z Mokotowa, a inaczej z Gołdapi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji