Artykuły

Klata robi kabaret

"Król Ubu" w reż. Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Może Jan Klata chciał powtórzyć po stu latach z okładem anarchistyczny gest Alfreda Jarry'ego. Jego "Król Ubu" w krakowskim Narodowym Starym Teatrze to jednak tylko seria słabych żartów i wytartych grepsów.

Gdyby wszystko, co opowiada Jan Klata o swoim nowym spektaklu, było prawdą, w Starym Teatrze mielibyśmy prawdziwe wydarzenie. Zdaniem reżysera jego "Król Ubu" to polska "Gra o tron", plądrowanie ruin, aby na zgliszczach rzeczywistości odnaleźć siebie, bez osłonek. Uf... Tron na Scenie Kameralnej Starego Teatru zastąpił umieszczony centralnie kibel, opleciony rurami kanalizacyjnymi, obok nich powbijane są miecze i szpady. Widać znajomo brzmiące napisy ("Pamiętamy") i inne narodowe emblematy. Już na początku ktoś wbije w podłogę chorągiewkę z orłem w koronie, gdzieś w tle wyraźnie pobrzmiewa Smoleńsk.

Klata zamierza więc bawić się tekstem Jarry'ego na zgliszczach powszechnych pojęć polskości, tych mainstreamowo poważanych i tych chętnie kompromitowanych. Tyle że nie wychodzi poza intrygujący być może projekt. Jego spektaklowi brakuje odwagi, by przebić się przez schemat bezpiecznej zabawy. Wszystko kończy się na tym, że wytrawni aktorzy Starego Teatru z uporem godnym lepszej sprawy udają chłopców w sztubackich grach i zabawach. A to rytmicznie będą się okładać gumowymi dmuchanymi maczugami, a to wyspecjalizowany w rolach kobiecych Błażej Peszek zamieni swoją Królową Rozamundę w Conchitę Wurst.

Patrzy się na to z lekkim niedowierzaniem, choć od czasu wrocławskiej "Szajby" wiem, że na poczucie humoru Klaty nie ma mocnych. Trudno mi tylko zrozumieć aktorów. Czyżby nie zauważali, że krok po kroku ofiarnie brną w slapstickową tandetę, nie są śmieszni, ale w swych kiepskich gagach ośmieszeni? Wierzę, iż Klata wciąż chce widzieć w sobie wichrzyciela na narodowej scenie. Być może "Królem Ubu" chciał pokazać, że przynajmniej w teatrze możliwa jest jeszcze anarchistyczna rewolta, krzyknąć zadowolonej krakowskiej publiczności prosto w twarz donośne "Grrówno!".

Nic z tego, niestety. Zamiast spektakularnej rozwałki mamy w Starym zabawę w teatr, a nie prawdziwy teatr. Znowu akcentujemy wszystkie szwy, niedoróbki i buble przedstawienia. Wygłupiamy się, ile wlezie, licząc, że dobry nastrój udzieli się publiczności i zarechocze donośnie. No i publika rechocze całkiem często. Jak na opolskim kabaretonie. Klata tym razem nie wyważa jakichkolwiek drzwi, nie uzasadnia w żaden sposób, dlaczego warto dziś grać "Króla Ubu", co tekst Jarry'ego miałby dla nas znaczyć. Nie pomaga świetny przekład Jana Gondowicza, lepiej posłuchać go z dołączonej do programu płyty mp3. I przeczytać ów program dokładnie - dla świetnego tekstu Rafała Księżyka i doskonale opracowanego przez Agnieszkę Fryz-Więcek i Elżbietę Bińczycką "Alfabetu Ojca Ubu". Ich lektura daje więcej niż dwie godziny z przedstawieniem Jana Klaty.

Tym bardziej że proponuje on tym razem teatr boleśnie staroświecki, przewidywalny, po kilku chwilach zjadający własny ogon. Z całego tego widowiska warto ocalić jedynie Paulinę Puślednik, która zawiera w swej Ubicy miks zdegradowanej Lady Makbet oraz ośmieszonej do cna Królowej Małgorzaty z "Iwony, księżniczki Burgunda" Gombrowicza. Dobra rola na zgliszczach przedstawienia.

Zapada w pamięć także muzyka Jamesa Leylanda Kirby'ego, który bezceremonialnie włamuje się do popularnych hitów ("Orła cień", "Wind of Change", "The Finał Countdown" - to tylko nieliczne przykłady), burzy ich rytmy i tonacje. Ich duet na bis, czyli "Don't Give Up" z repertuaru Kate Bush i Petera Gabriela, cenię wyżej niż wszystko, co było wcześniej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji