Na tematy Fredrowskie
Prosper Łatka dzięki wspaniałej charakterystyce fredrowskiej - powiada wybitny badacz "Dożywocia" K. W. Zawodziński - mija się trochę z intencją autora, staje się postacią o wiele bogatszą i właściwie inną niż zamierzony przez Fredrę skąpiec czy chciwiec, jakby o tym świadczyło znane motto komedii : "U skąpego lub chciwego cała w mieszku dusza". (Wstęp do wydania "Dożywocia", Biblioteka Narodowa, Wrocław 1950). Dlatego też, wnioskuje Zawodziński, owo zdanie położone na karcie tytułowej utworu, nie jest dla niego zupełnie stosowne.
Nie będę wykazywał fałszywości tezy o nietrafności motta "Dożywocia" - zrobił to Wojciech Natanson w swym szkicu drukowanym niedawno w "Twórczości". Chodzi mi o co innego. Karol W. Zawodziński bardzo interesująco analizuje wielką komedię, choć większość jej realistycznych wartości, które tak ładnie wydobywa i opisuje, uznaje za "charakterystyki niezamierzone". Zamierzone stanowisko Fredry to pozycja Orgona (którego postać oczywiście znowu zupełnie jest niezgodna z tym charakterem, jaki mu autor chciał nadać), a nawet Birbanckiego. Znamy tę tradycyjną interpretację "Dożywocia", znamy bardzo dobrze, a nowe nasze inscenizacje komedii coraz dobitniej jej przeczą i każą gruntownie zrewidować ów pogląd oparty na zasadniczych nieporozumieniach i niezrozumieniach fredrowskich sposobów twórczych. Czyni to także ostatnia warszawska premiera "Dożywocia" w Teatrze Powszechnym dzięki dużemu naprawdę osiągnięciu, jakim jest rola Kazimierza Wilamowskiego (Orgon), oraz z pewnością dzięki reżyserowi dobrego przedstawienia - Karolowi Borowskiemu.
Ale wróćmy do analizy Zawodzińskiego. Podkreślając wszystkie "obiektywnie" realistyczne cechy "Dożywocia" traktuje on utwór jako znakomitą komedię obyczajową. Na tym też wniosku kończy się jego wyjaśnienie dzieła Fredry.
Czyż na tym naprawdę koniec, czy wierny obraz obyczajów i realiów epoki, realizm obserwacji i obrazowania, to już cała fredrowska prawda w "Dożywociu" (jak zresztą i w innych największych komediach Fredry)? Przecież ta komedia ściśle osadzona w realiach, które można wyczytać z tekstu, zbudowana wyłącznie z bezpośrednich, plastycznych elementów, jest jednocześnie bardzo przenikliwa i ostra w widzeniu rzeczywistych praw rządzących określonym światem, tak konkretnie przez Fredrę widzianym.
Dzięki temu jest "Dożywocie" dziełem nowoczesnego realizmu, komedią w wielkim stylu, "balzakowską", jak się je często nazywa. A za przenikliwością tą idzie bezspornie jakaś ocena, wyraźny sąd poety. I to wydaje mi się sprawą pryncypialną.
Z samego obrazu fredrowskiego, nawet z pewnych wypowiedzi postaci, co nie jest u Fredry częste ("Świecie, ty krętoszu stary!"), wynika wyraźna myśl, intencja, zgodnie z którą cały utwór jest ukształtowany. Jest ona zawarta - jak zwykle w sensie aluzyjnym tylko, aforystycznym, bardzo lakonicznym; wypowiedziana cudzymi słowami w motcie. Gorzki, pełen sceptycznego krytycyzmu sąd o świecie, w którym "Pieniądz stał się wszystkim", jak powie autor "Dożywocia" w "Trzy po trzy" - oto, może w nazbyt już uproszczony sposób sformułowana, treść tej myśli. Pieniądz wypaczył stosunki międzyludzkie, wypaczył charaktery. Na tak urządzony świat "cichym mędrca okiem" patrzy Fredro. Mędrca, a może raczej poety, który ma własną, inną koncepcję życia?
I myśl owa, wypływająca z wypadków i charakterystyk zawartych w komedii, nadaje im znaczenie w jakimś sensie metaforyczne - sprawia, że utwór nabiera szerszych perspektyw, wymowy ogólniejszej. To jest dopiero, jak mi się wydaje, pełna prawda artystyczna dzieła Fredry. Pisarza, który nie był jedynie kronikarzem obyczajów i realiów swojej epoki - który był poetą. O takiego Fredrę warto się kłócić, do czego wzywa i co tak skutecznie robi (w krytyce i w praktyce) Bohdan Korzeniewski.
Toteż trzeba koniecznie myśl tę sobie uświadomić i tak poprowadzić przedstawienie, by została możliwie najpełniej, uwyraźniona. Uświadomić sobie także, że bogactwo konkretnej charakterystyki, ścisłość motywacji, realia, nie są u Fredry (i nie mogą być dla teatru) celem samym w sobie. Trzeba je oczywiście dobrze poznać i dobrze sobie przyswoić, bo służą one w utworze jako środki przekazania myśli. Pomogą nam wiele spraw właściwie zrozumieć i określić. Zbyt precyzyjnie i świadomie (wbrew temu co się popularnie sądzi) budował Fredro swoje utwory, aby owo bogactwo miało na nich ciążyć, albo, co gorsza, zmieniać zamierzony wyraz artystyczny i myślowy - jak twierdził w wypadku "Dożywocia" Zawodziński.
*
"W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. Komedia Moliera koniec wzięła..." - mówi w "Panu Jowialskim" Ludmir (Akt I, scena 2). To sławne zdanie bardzo, jak się zdaje, trafnie komentuje Kucharski: "narzucił poeta Ludmirowi powyższy tok myśli, ażeby ostrzec publiczność, (...) że postaci jego (fredrowskiego) teatru nie zawsze są (jak u Moliera) tym, czym się nam wydają. (...) Posiada ono wagę komentarza autorskiego także dla innych komedii Fredry, które pojmowano zbyt prostolinijnie, zbyt po molierowsku, biorąc zewnętrzność postacie za wyraz jej duszy, nie zważając ani na drobne, czasem niezmiernie delikatnie podane, zastrzeżenia poety, ani na dwuznaczne sytuacje psychiczne, w które Fredro stawia niejednokrotnie swoich "sympatycznych" ludzi."
Sprawy, o których tu mowa, są niezmiernie ważne dla zrozumienia twórczości Fredry. Wskazują przede wszystkim (na przykład w naszym "Dożywociu") na wielki poetycki dystans, jaki pisarz zachowuje w stosunku do swoich postaci i na złożoność, wielostronność samych postaci. Nie ma przecież w rzeczywistości w "Dożywociu" ani jednej osoby, która byłaby rezonerem autora. Zawsze usiłowano nam wmówić, że jest nią Orgon. Robi to w dalszym ciągu prof. Kazimierz Wyka w najnowszym swoim wstępie do "Pism wszystkich Fredry", przygotowanych przez Stanisława Pigonia (rozdz. XX). Orgon - wyraziciel cnót i wartości moralnych, Orgon - celowo wyszlachetniony (!), Orgon - wyraz tradycjonalizmu Fredry - wszystko co mówi Orgon to własne poglądy Fredry. Przypatrzmy się w jaki sposób nam to wmawiano. W II akcie "Dożywocia" jest scena, w której Orgon narzeka na nową modę damską nakazującą, aby ubiory miały "fałdy wszędzie, w górze, w dole, fałdy z tyłu i na przodzie". Zawodziński objaśniając te wiersze mówi: "Fredro (...) potępia coraz obfitsze ku połowie XIX w. i coraz bardziej zniekształcające kobietę suknie." - Klasyczny przykład symptomatycznego nieporozumienia: nie Fredro, na litość, tylko Orgon, który biada, że musi o tyle więcej materiału kupić na ślubną suknię Rózi. Fredro natomiast obdarowuje tu Orgona od siebie tylko dobrym dowcipem:
A ja panie powiem szczerze,
Strach się żenić w takiej modzie,
Bo to człowiek co tam bierze,
Dokumentnie znać nie może:
Panna w fałdach - to kot w
worze
Jakże trafnie rozumiał tę właściwość fredrowskiego realizmu Ignacy Chrzanowski, kiedy pisał: "To nie Fredro mówi, to mówi jego Rembo, jego Gustaw, jego Aniela, jego Cześnik; Fredro schował się za kulisy - nie, nie za kulisy, bo to za mało; on przepadł gdzieś daleko bez wieści. Czasem, prawda, chowa się nie tak daleko, czasem kryje się tylko za kulisy, ale w każdym razie na scenie nie widać go prawie nigdy."
A wielostronność postaci fredrowskiej w przypadku Orgona, owe "dwie w nim osoby"? - "Jestem, powiem śmiało, człowiek prawy i bez skazy" - to pierwszy Orgon, Orgon widziany własnymi oczami. Drugi Orgon, widziany oczami Fredry i naszymi to ten, który działa w "Dożywociu", skąpy Orgon, u którego w rzeczywistości także "cała w mieszku dusza", który tak nieustępliwie dąży do sprzedania córki Łatce. Wilamowski konsekwentnie gra w Teatrze Powszechnym tego drugiego Orgona, wierzącego jednocześnie w to, co mówi o sobie pierwszy - i na tym polega wartość roli.
Każda zresztą postać w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Karola Borowskiego grana jest tak, że jasny jest ów dystans poety do osób i spraw komedii. Myślę, że pod tym względem w pełni zrozumiano w Teatrze Powszechnym fredrowską postawę twórczą. Słusznie także nie wyzyskiwano realiów dla obyczajowej opisowości, nie przeładowano przedstawienia archiwalno - muzealnymi szczególikami. Nie ma ich w dekoracji Zofii Węgierkowej; bogactwo zaś fredrowskiego materiału wykorzystano dla budowania postaci. Większość bohaterów "Dożywocia" w tym przedstawieniu to osiągnięcia aktorskie, dające miłośnikowi tej komedii moc radości i satysfakcji. Bo obok niewątpliwie najmniej fredrowskiego Filipa - którego Teodor Gendera gra zbyt prostolinijnie i ubogo, jako młodego, naiwnego chłopaka - mamy tak dobre postacie jak Rózia Ireny Stelmachówny (podobno rzadko widuje się aktorkę, która grając tę rolę potrafi po prostu, bezpośrednio wzruszyć); Twardosz, którego Stanisław Janowski wyjął, nie wiem już skąd: wprost z fredrowskiego tekstu, czy z mojej wyobraźni; pyszny Rafał Lagena Bogdana Szymkowskiego. A potem jeszcze i Michał Lagena (Jerzy Tkaczyk)
i Doktor Hugo (Edmund Wiśniewski). Wszystkich odziała Węgierkowa w dyskretnie charakteryzujące kostiumy, ładnie grające barwami. Myślę, że są to bardzo dobre kostiumy.
Skoro jesteśmy już przy postaciach, warto nawiasem poświęcić jeszcze parę słów nie branej zazwyczaj zbyt poważnie Rózi, tym bardziej, że to jedna z najlepszych w przedstawieniu warszawskim ról. Otóż Zawodziński pisząc, że lichota moralna Orgona należy do charakterystyk niezamierzonych, musi powiedzieć również, że (dość przecież skąpa i najzupełniej jednoznaczna) ciepła charakterystyka Rózi także do nich należy. Myślę, że na tym przykładzie widać najwyraźniej fałszywość całego rozumowania badacza, który skądinąd tak wnikliwie i z trafnym wyczuciem wydobywa owe "niezamierzone charakterystyki" postaci komedii.
A jednak w zakresie mocniejszego przekazania uogólniającej myśli "Dożywocia" przedstawienie Teatru Powszechnego przynosi niedosyt. Nie zestrojono wszystkich elementów dla osiągnięcia tego celu. Widoczne w spektaklu dbanie o "życiową prawdziwość" ruchu na scenie, sytuacji, czasem mowy, bierze na przykład często górę nad poetyckim rytmem całości. Podkreśla się pewne "życiowe" motywacje i stąd mamy sceny niepotrzebnie rozwleczone, zwolnione w tempie. Dlatego trochę brak całemu przedstawieniu dynamiki, brak zestrojenia ruchu i czynności postaci z rytmem wiersza, choć byłoby nieprawdą powiedzenie, że wykonawcy nie dbają o wiersz. Mówią fredrowskim wierszem i praca nad nim jest w spektaklu widoczna. Tylko że nie nadają mówionemu wierszowi, temu ogromnie swobodnemu i naturalnemu wierszowi "Dożywocia", błyskawicznego rytmu i melodii. Kiedy pamięta się o tym tempie, o swoistej muzyczności wiersza, daleko łatwiej jest przekazać myśl utworu, bo ono na pewno nie "łagodzi, w nim wizji rzeczywistości", jak twierdzi prof. Wyka, ale celom poety w sposób głęboko artystyczny służy.
Zasadnicze oczywiście znaczenie ma sposób zagrania Łatki. Juliusz Łuszczewski gra go w Teatrze Powszechnym z wielką, budzącą szacunek ofiarnością, gra całym sobą (zachwycając często bogatą, wyrazistą mimiką), starając się wygrać wszystkie razem cechy postaci. Ale w tej obfitości bardzo mi było brak porządkującej myśli, zarysowania zasadniczej linii działania Łatki - niezbędnej przesłanki dla pełnego oddania rozleglejszego sensu komedii. Jest bardzo śmieszny, ale często humor ten nie wypływa z sytuacji powstałych w wyniku jednej przenikającej go sprawy: niepokoju o dożywocie. Wydobywany zostaje często czysto zewnętrznie.
Przyszła pora
Zawsze sercu niedość skora,
W której wolno kochankowi
Na kochanki lubą rączkę
Szczerozłotą kłaść obrączkę.
Łuszczewski mówiąc do Rózi te wiersze specjalnie akcentuje, dla efektu komicznego, "szczerozłotą". Jakby chciał powiedzieć: zastanów się, pomyśl o wartości - szczerozłotą! Wydaje mi się, że robi to najzupełniej niepotrzebnie, tym bardziej, że musi przy tym poświęcić melodię wiersza. Łatka bowiem zaczyna podkreślać ową "złotość" dopiero w chwilę później, zdziwiony, że Rózia nie chce przyjąć pierścionka ("Aj, aj, Róziu - złoto złotem").
Łatka Juliusza Łuszczewskiego jest w ostatecznym wyrazie raczej dobroduszny. A przecież Łatka jest jednocześnie śmieszny i groźny, drapieżny i tragikomiczny i na tym polega fredrowska dwustronność tej postaci. Humor Fredry, komediowość jego dzieła, naprawdę nie służy przesłanianiu ostro zaobserwowanych spraw rzeczywistości. (Taką to "funkcję" wymyślił mu, nie tylko w "Dożywociu", także np. w "Zemście" Kazimierz Wyka). W "Dożywociu" zresztą wielką rolę pełni słowny dowcip fredrowski błyszczący tu tak gęsto, jak w żadnej może innej komedii. Ma się wrażenie, żeby posłużyć się metaforą Ignacego Chrzanowskiego, że to sam autor stojąc za kulisami, z ironicznym uśmiechem podpowiada dowcipy swym postaciom.
Z gorzkim uśmiechem podpowiedział zapewne Birbanckiemu i Orgonowi ich dwa monologi, nie każąc im przy tym ani na chwilę przestawać być sobą.
I myślę, że warto w całej pełni wydobyć w końcu poetyckie piękno i znaczenie strofy Leona: "O, rozkoszy! choć na chwilę krążyć śmiało pod obłokiem i na głupstwa nędzy tyle cichym mędrca rzucić okiem." W warszawskim przedstawieniu Czesław Byszewski, który zwycięsko na ogół zmaga się z brakiem zewnętrznych i wewnętrznych predyspozycji do roli Birbanckiego, robi już pewien krok w tym kierunku, choć odnosi się wrażenie, że nie wie na co się zdecydować w podaniu monologu.
Jeszcze jedna jest w komedii, ale innego już rodzaju, podpowiedz autora. Naturalnie chodzi o finał, o rozwiązanie sztuki. Podpowiada je Fredro-komediopisarz z ironicznym uśmiechem, każąc Birbanckiemu ułożyć prymitywną intrygę z samobójczym strzałem, aby wszystko dla wszystkich skończyło się dobrze. "Wiwat, wiwat dożywocie!" Znamy drugie dno sprawy o dożywocie i o długi Orgona - ale niechże będzie wszystko dobrze, nie wychodźmy z teatru w zamąconym nastroju... Tylko sądzę, że nie trzeba przy tym, aby wykonawca Birbanckiego (czy którejkolwiek innej postaci) wypadał nagle ze zdyscyplinowanego rysunku postaci i z ram całego utworu, jak to się dzieje w Teatrze Powszechnym. Nie naruszajmy prawdopodobieństwa całego fredrowskiego kształtu komedii. Bo widać, że - przynajmniej umownie - autor nie chciał go naruszyć.